– To dobrze. Chciałeś się zmienić, Davidzie. Rozpaczliwie pragnąłeś zmiany.
– Masz rację. – Z nadzieją, że utrzymam jego uwagę, stanąłem między nim a słońcem. – Myślałem o tym, co mówiłeś. O twoich snach – o bombie na Heathrow, o zabójstwie w Hammersmith. To głęboko ukryte potrzeby. Na swój sposób ja też je odczuwam. Mogę ci pomóc, Richardzie.
– Naprawdę? Możesz mi pomóc?
– Porozmawiamy o wszystkim. Może należałoby wrócić do szpitala psychiatrycznego w Bedfont.
– Do szpitala psychiatrycznego? Tam nie ma szpitala od pięćdziesięciu lat… – Rozczarowany moim przejęzyczeniem, Gould zdjął mi rękę z ramienia. Przyglądał mi się z roztargnieniem jak zmęczony lekarz pogotowia stojący twarzą w twarz z potencjalnie niebezpiecznym pacjentem. Nosił ten sam wytarty garnitur, który sam sobie uprasował, tak że mogłem policzyć równoległe zmarszczki na spodniach. Mimo przyjacielskiego przywitania był już mną znudzony, zwrócił wzrok na okulistyczne diagramy na ścianach salonu.
Próbowałem uniknąć przeprosin.
– Miałem na myśli tylko szpital. Skrzydło dla dzieci.
– Bedfont? Myślisz, że tam wszystko się zaczęło? Chciałbym, żeby to była prawda… – Spostrzegł krew na ręce, którą skaleczyłem sobie w domu Kay Churchill, i powiedział: – Musisz to oczyścić. W dzisiejszych czasach jest tyle nowych rodzajów zakażeń i nie wszystkie zawdzięczamy uprzejmości indyjskich linii lotniczych. Sprawdzę, co jest w łazience.
Wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Przechadzałem się po salonie pobieżnie przeszukanym przez policję. Książki i katalogi okulisty stały krzywo na półkach, a ciężkie, kwadratowe poduszki na kanapie leżały poprzewracane jak głazy. Dotknąłem niebieskiej płóciennej torby z emblematem policji miejskiej i wyczułem coś, co przypominało części rozmontowanej wędki.
Domyśliłem się, że Gould przyczaił się w domu jakiegoś sympatyka w South Bank i wyobraziłem go sobie łowiącego ryby na kamienistej plaży, z pustym umysłem, zdolnym objąć morze. Wydawał się silniejszy fizycznie, nie był już tym bladym, unikającym kontaktu człowiekiem, który lewitował obok mnie w domu Kay. Marzenia o przemocy uspokoiły go.
Gould wślizgnął się przez drzwi sypialni.
– Umyj tę rękę, a ja się nią zajmę. Tam jest kilka ręczników i woda utleniona. Tyle tu wokół policji, że jeszcze sobie nie wiadomo co pomyślą.
Przeszedłem do zaciemnionej sypialni. Ciężkie welwetowe kotary zasłaniały okna, zaciemnienie, które pozwalało okuliście korzystać z części pokoju jako kabiny projekcyjnej. Kiedy przyzwyczaiłem się do mroku, spostrzegłem dwie kobiety siedzące po obu stronach podwójnego łóżka, plecami do siebie, jak postacie z obrazu Hoppera.
Odsłoniłem okno i jedna z kobiet wstała. W świetle poznałem Verę Blackburn. Nie miała makijażu, jakby postanowiła zdjąć z twarzy jak najwięcej rysów, wytrzeć wszelkie możliwe uczucia. Włosy związała w ścisły węzeł z tyłu głowy, który napinał skórę na jej czole i uwydatniał wystające kości policzkowe. Po raz pierwszy zobaczyłem w niej zmaltretowaną i ponurą nastolatkę, którą kiedyś była, gotową sterroryzować każdego strażnika bankowego czy kasjera, który zastąpiłby jej drogę.
– Vera? Muszę skorzystać z łazienki…
Przecisnęła się obok mnie bez słowa, ale wyczułem dziwny zapach emanujący z jej ciała, woń napięcia i strachu. Mocną ręką zamknęła za sobą drzwi, widziałem, jak klamka drży pod nerwową siłą jej dłoni.
Odciągnąłem drugą zasłonę i odwróciłem się do kobiety obserwującej mnie z łóżka jak prostytutka wynajęta dla bogatego klienta.
– Sally? Co tu robisz? Kochanie…?
– Cześć, Davidzie. Nie sądziliśmy, że przyjdziesz.
Siedziała obok poduszki z rękami skrzyżowanymi na podołku, z oczami opuszczonymi, żeby nie raziło jej światło. Wyszczotkowała sobie włosy, ale wyczułem w niej senność, gdy objąłem ją i pocałowałem w policzek. Oparła się o mnie biernie, jakby dopiero co wstała z łóżka i nie rozbudziła się do końca. Poczułem przypływ troski, to samo uczucie, które żywiłem za każdym razem, gdy wchodziłem do sali szpitalnej w St Mary’s. Mimo wszystko cieszyło mnie, że znów ją widzę i że wkrótce na pewno będziemy razem.
– Sally, czy…?
– Dobrze się czuję. To o ciebie należy się martwić. – Zauważyła zranioną rękę i podniosła ją do światła, odczytując z niej nową linię życia wiodącą w moją przyszłość. – Zraniłeś się, biedaku. Przykro mi, Davidzie. Twoja rewolucja przegrała.
– Chelsea Marina to był tylko początek. – Usiadłem obok niej, ale ona siedziała sztywno, zaniepokojona bliskością męskiego ciała. – Próbowałem cię odszukać. W automatycznej sekretarce zostawiłaś wiadomość, że jesteś…
– Na wycieczce z przyjaciółmi? Sporo podróżuję, prawda? – Skrzywiła się. – Richard zaprosił mnie do swojej chatki przy szkole szybowcowej.
– Richard Gould? I ty pojechałaś?
– Dlaczego nie? To twój przyjaciel.
– No tak. Czy wszystko było…?
– Jest słodki i bardzo, bardzo dziwny. – Zapatrzyła się na swoje dłonie poplamione moją krwią. – Każdego popołudnia chodziliśmy do szkoły szybowcowej. Wczoraj poleciał sam. Ostatniego wieczoru mówił o swoim stosunku do Boga. To było trochę przerażające.
– Pewnie.
– Śmierć, przemoc – czy też tak widzisz Boga?
– Nie jestem pewien. Możliwe, że ma rację. Czy Vera Blackburn była z wami?
– Przyjeżdżała na weekendy. Znasz ją? Richarda lubię, ale ona jest dziwaczna.
– To ona robi nasze bomby dymne. To jej świat. Powiedz, dlaczego policja wpuściła cię do Chelsea Marina?
– Prowadziłam samochód, Richard był ubrany w biały kitel i powiedział, że jest moim lekarzem. Piękna, ułomna kobieta – nie mogli jej odmówić.
– Sally… – schwyciłem ją za ręce. – Jesteś piękna, ale nie jesteś ułomna. Zabiorę cię stąd do domu.
– Do domu? Tak, myślę, że nadal mamy dom. Byłam nieostrożna, Davidzie. Byłam nieostrożna w stosunku do wszystkich, ale szczególnie wobec ciebie. Ten wypadek w Lizbonie – wydawało się, jakby przekreślił wszystkie reguły i wydawało mi się, że wolno mi wszystko. Potem spotkałam Richarda i zobaczyłam, co to znaczy, kiedy naprawdę przekreśla się reguły. Należy odkryć zero. To właśnie robi Richard. Wymyśla zero, żeby nie bać się świata. On się bardzo boi. – Zdobyła się na mdły uśmiech i spostrzegła mój garnitur. – Ależ się ubrałeś, Davidzie. Jak za dawnych czasów. Musisz tu być z oficjalną delegacją.
– Ministra spraw wewnętrznych? Wiesz o wizycie.
– Dlatego tu jesteśmy.
– Vera Blackburn wie wszystko. Wszyscy ci biegli z ministerstwa powinni spotkać się z Richardem, zamknąłby im usta na dobre. – Kropla krwi spadła z mojej ranki na jej kolano. Zlizała ją, potem zamyśliła się nad smakiem. – Słona, Davidzie – zamieniasz się w rybę.
W łazience spłukałem dłoń, patrząc, jak krew spływa do umywalki. Obok mnie stała szafka lekarska z zapasami leków, część wielkiego składu farmaceutyków, które byłyby w stanie zamienić Chelsea Marina w centralna giełdę narkotyczną zachodniego Londynu. Mieszkańcy mogli bronić narkotycznego Stalingradu ulica po ulicy, łącząc zasoby i doświadczenie. Woleli jednak rzucić ręcznik na ring i wyjechać do swoich domków w Cotswolds i Cairngorms.
Ale przynajmniej miałem teraz Sally. Imponowało mi, że tak szybko wydobyła się spod uroku Richarda, ale możliwe, że wzięła od niego to, co chciała, i postanowiła go rzucić. Gould przekonał ją, że wypadek w Lizbonie był bezsensowny i niewytłumaczalny – jej rany i cierpienie właśnie dzięki temu nabrały znaczenia. W końcu wolna od obsesji natychmiast pomyślała o swoim mężu. Wzruszało mnie, że przyjechała do Chelsea Marina, żeby mnie ratować.
Читать дальше