– Co to było? – jęknęłam. – Mógł pan sobie, Chryste… aż nie wiem co!
– Matko Przenajświętsza! – rzekł martwym głosem pan Zenobiusz. – Zabiłem Zenka!
Bo spośród odmętów wzburzonej wody Zenek Bis wypłynął tym razem już regularnie brzuchem do góry.
Na ten widok pan Zenobiusz rozpłakał się jak dziecko. Zrobiło mi się go przeraźliwie żal. Bardziej niż Zenka, mojego czajnika, wywalonych korków, sytuacji politycznej na świecie, bezdomnych i bezrobotnych. Ich w tej chwili nie widziałam, a pan Zenobiusz na moich oczach stał się strzępem człowieka. Siwym, szarym, załzawionym staruszkiem w zbyt obszernym garniturze o niemodnym kroju. Co miałam mu powiedzieć? Wymyślcie coś pocieszającego w takiej sytuacji! Nie ma mądrych!
I nagle przetarłam oczy ze zdumienia.
Zenek wywinął się o własnych siłach z pleców na brzuch, zanurkował, chlapnął i zalał mi wodą Trylogię Sienkiewicza w sześciu tomach z rycinami z epoki. Elektrowstrząs okazał się zbawienny. Jak w optymistycznym amerykańskim filmie o niewidomej malarce. Zapłakani od szczęścia podaliśmy sobie z sąsiadem obie ręce niczym na oscarowej gali.
Akurat na to zawitał do domu Pedro. Choć był to pierwszy moment, kiedy zaprzestałam modlić się w duchu o jego powrót. Po oczach widziałam, że wypił co najmniej jedno piwo. Nie miałam tylko pewności – do wódki czy do wina. Popatrzył z niepokojem na nas, stojących nad balią ze łzami w oczach.
– Dzieńdoberek! – przywitał się elegancko. – Wyszedłem z nim na spacer.
– Słucham? – wyrwało się nam z panem Zenobiuszem jednogłośnie.
Pedro uśmiechnął się do nas uspokajająco, a do mnie nawet mrugnął.
– Mówię, żebyście się nie martwili, kochani! Stoicie nad pustą balią i zastanawiacie się, gdzie też podział się ten biedny Zenek, co? Zastanawiacie się! Czy ktoś go aby przez pomyłkę nie usmażył? Nic mu nie dolega, panie Zenobiuszu. Bez obaw. Jest
– cały i zdrowy! Wyszedłem z nim trochę na spacer.
Tryumfalnie wyciągnął zza pleców przezroczystą foliową torbę, pękatą od wody. W środku pływał dorodny trzykilowy karp. Wypisz wymaluj Zenek.
Zapadła cisza, która nie zapowiadała niczego dobrego. Wszyscy na wszystkich patrzyli podejrzliwie. Pan Zenobiusz przestał płakać, po minie Pedra wyglądało, że on zacznie. Nie był na tyle pijany, żeby nie zorientować się, że przedobrzył. Karp w balii chlapał w najlepsze, nie sposób było go przeoczyć.
Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Nie mogłam usunąć fatalnego nadliczbowego karpia, ale mogłam dodać mu towarzyszy. Szkoła Agathy Christie. Pojedyncze morderstwo najłatwiej ukryć w serii morderstw. Pojedynczego karpia – w serii karpi.
– Tylko jeden, Pedro? – zapytałam. – Miało być pięć.
– Czego pięć? Karpi?
– Pięć Zenków! – pouczyłam go, po czym zwróciłam się do pana Zenobiusza. – Niech pan się nie gniewa, sąsiedzie. Postanowiliśmy zebrać od znajomych tyle żywych karpi, żeby mógł je pan ocalać sukcesywnie od Nowego Roku do Trzech Króli. Po jednym dziennie. Piękna symboliczna klamra z dat, prawda? Każdy miał się nazywać Zenkiem na cześć pańskiego przyjaciela… – Wskazałam lirycznym gestem na balię, skierowałam surowe spojrzenie na Pedra. – Niestety, widzę, że Pedro nadużył alkoholu i źle policzył karpie! Ale i tak dwa to więcej niż jeden, prawda? Choć mniej niż sześć, to fakt… Dwa wypada pomiędzy jeden a trzy.
Na szczęście pan Zenobiusz wzruszył się i nie musiałam dłużej pleść koszałków-opałków. Zapewnił, że docenia, co uczyniliśmy, to ogromnie humanitarne. Nieważna liczba karpi, ważne serce. Moje i Pedra, wspólne. Gdybyśmy mieszkali w Sodomie, za jednego Zenka miłosierny Bóg ocaliłby może całe nasze grzeszne miasto, kto wie?
– A przynajmniej dałby puchar w zawodach wędkarskich! -przytaknął Pedro dla podtrzymania rozmowy, choć wolałabym, żeby nie podtrzymywał w taki sposób.
Pan Zenobiusz pożyczył mi działający czajnik, naprawił korki, zaprosiliśmy jego żonę (przyszła ze świątecznym sernikiem) i wreszcie zrobiłam wszystkim kawę. Spędziliśmy miły wieczór, choć początkowo pani Zenobiuszowa ani w ząb nie pojmowała, dlaczego widzi dwóch Zenków w balii, mimo że to Pedro jakoby wypił. Zasady wyliczeń karpi od Nowego Roku do Trzech Króli wydawały jej się zawiłe. Aż przestraszyłam się, że rozszyfruje mój misterny podstęp. Na szczęście pan Zenobiusz zapewnił, że dla niego wszystko jasne i w domu jej wytłumaczy. Później. Na spokojnie.
– Gdyby nie ja, moja małżonka zginęłaby na świecie – zapewnił nas z zadowoleniem.
Oprócz słynnych skarpetek z owczej wełny (które gryzły, wiedziałam od początku) od mamy Pedro dostał od ojca pod choinkę francuskie czerwone wino w eleganckiej wiklinowej plecionce. Postawiłam je na stół, żeby choć po części zrekompensować państwu Zenobiuszostwu stratę, o której nie mieli pojęcia. Bardzo im smakowało. Sącząc wino, obgadaliśmy sąsiadów i seriale telewizyjne, co w sumie na jedno wychodzi pod względem powikłań intrygi. Często nawiązywaliśmy do Zenka. To już z czystej sympatii, gdyż w życiu ryb brak atrakcyjnej fabuły, jeśli nie liczyć filmu „Szczęki". Wypiliśmy zdrowie karpia, wypiliśmy za jego przyszłość i liczne potomstwo, za długie i spokojne życie. Szkoda, że Zenek nie dożył tej chwili, naprawdę szkoda.
Kiedy położyliśmy się do łóżka, przytuliłam się namiętnie do pleców Pedra. Nie zareagował. Nigdy wcześniej coś podobnego się nie zdarzyło, toteż na moment straciłam wątek. A następnie, niestety, nie zdołałam powstrzymać się i zareagowałam tak, jak obiecałam sobie wielokrotnie, że nigdy nie zareaguję. Żeby nie wiem co. Nie zareaguję tak i już.
– Pedro – zapytałam poważnie – czy w ogóle zamierzasz się kiedyś ze mną ożenić?
– Dzisiaj już raczej nie – wymamrotał Pedro sennym głosem.
Zgasiłam nocną lampkę, pilotem od wieży włączyłam cichutko Grapellego, poleżałam, patrząc w niewidoczny w ciemnościach sufit i wsłuchując się w rzewny „Moonlight in Vermont", po czym wyłączyłam Grapellego i pstryknęłam nocną lampkę na powrót.
– Pedro, musimy porozmawiać poważnie. Co byś zrobił, gdybym była w ciąży?
Pedro usiadł na łóżku i zapalił nocną lampkę po swojej Stronie.
– Jesteś w ciąży?
– Nie. Pytam, co byś zrobił, gdybym była.
– Prawdopodobnie podjąłbym proponowaną przez ciebie rozmowę na poważnie.
Zgasił lampkę po swojej stronie i położył się, naciągając kołdrę po szyję.
– Pedro, jeżeli do porozmawiania na poważnie potrzeba, żebym była w ciąży, możemy to załatwić w parę minut.
Co powiedziawszy, zgasiłam lampkę i też nakryłam się po szyję. Pedro zapalił lampkę po swojej stronie i usiadł.
– O co ci chodzi, Do?
– O nic – odpowiedziałam i też zapaliłam swoją lampkę.
– Czy wiesz, że zapalanie i gaszenie bardziej skraca żywotność żarówek niż eksploatacja ciągła? – zapytał Pedro. – Niedługo ta rozmowa wyniesie nas drożej niż telefoniczna.
– Ja nie zapalam! – oświadczyłam i zgasiłam.
Pedro też zgasił swoją lampkę i natychmiast zapalił ją z powrotem.
– O czym chcesz rozmawiać na poważnie o tej porze? Coś się stało?
– Tak! – wygarnęłam mu, zapalając. – Mam już dwadzieścia pięć lat, wiesz o tym?
– Do, kochanie! – Pedro ziewnął. – Przecież to się nie stało dzisiejszej nocy. Doszłaś do tych lat stopniowo, miałaś czas się przyzwyczaić. To minie.
– Bezpowrotnie – zgodziłam się. – A kobieta, niestety, funkcjonuje zupełnie inaczej niż mężczyzna. W pewnym wieku na niektóre rzeczy staje się dla niej za późno.
Читать дальше