Umówiłam się z Markiem telefonicznie, że wpadnę na parę minut. Pedro przysłuchiwał się, kręcąc niechętnie głową.
– Aż tak ci zależy na tej rybie?
– Na rybie nie, ale na panu Zenobiuszu tak – odpowiedziałam.
To czy nie mogłam zapytać o karpia przez telefon? „Dziwne, Do!".
No i dobrze. Nie miałam nic przeciwko zazdrości. Jest dla związku tym, czym szczypta pieprzu dla potrawy. Byle bez przesady. Do szczęścia nie wystarczy samo pieprzenie.
Marek podjął mnie w domu samotnie, lekko zaskoczony moją wizytą jeszcze pół godziny po zapowiadającym ją telefonie.
– Marzenka się położyła, troszkę dziś niedomaga – wytłumaczył żonę.
Nie zdziwiłam się. Ja też zwykle troszkę niedomagam na widok Marzenki. Mieszkanie mieli urządzone ładnie. Bardzo ładnie. Z premedytacją nie przyglądałam się, żebym nie musiała czegoś podziwiać. Po co mi taki wersal? Traktuję Marzenkę jak pozostałe obce baby, które nie odbiły mi męża, i niech to świadczy o mojej kulturze.
Marek opowiedział dla zawiązania rozmowy, jak bogaty mają tegoroczny grafik świąteczny. Właśnie wrócili od jego rodziców, było uroczo, uśmiali się jak nigdy, wieczorem wybierają się do znajomych, bardzo mili ludzie, usytuowani, zawsze szczerze zapraszają, on jest zapalonym alpinistą, ona zajmuje się pajęczakami, niecodzienne hobby dla kobiety, trzeba przyznać, jednakże fascynujące, w związku ze swoimi zainteresowaniami oboje dużo podróżują, w trakcie spotkań prezentują filmy, które zrobili, arcyciekawe, tyle można dowiedzieć się o świecie z pierwszej ręki, nie poprzez anonimową szybkę telewizyjną…
– Znam Tamilskich, Marku – wpadłam mu w słowo. – Bywaliśmy u nich, nie pamiętasz? Dowiedziałam się z ich filmów, że w Alpach są góry i Tamilski, z tym, że Tamilskiego jest więcej. A kiedy pokazywali pajęczaki, wychodziłam do toalety ze wstrętu, więc nie dowiedziałam się niczego. Dowiedziałeś się więcej od tego czasu?
– Jakby tak się zastanowić… – Marek wzruszył ramionami i zaproponował mi sok pomarańczowy, przeszłam zatem kulturalnie do rzeczy.
– Czy dysponujesz żywym karpiem?
Markowi zatrzęsła się dłoń i rozlał sok na koronkową serwetkę Marzenki. Nieźle.
– Żywym karpiem? W jakim sensie?
Z każdym spotkaniem rozumiałam lepiej, dlaczego rozwiodłam się z Markiem. Natomiast coraz gorzej rozumiałam, dlaczego za niego wyszłam.
– W takim sensie, że nie należy do rodziny pajęczaków i się rusza. Jest rybą, która nie umarła. Żyje jako karp.
Marek uśmiechnął się na znak, że docenia moje poczucie humoru. Nie wyglądał na rozśmieszonego.
– Miałem.
– Podejrzewałam, że możesz mieć. – Uśmiechnęłam się ironicznie, żeby nie wyobrażał sobie, że nie mam zdania o zakupowych talentach jego małżonki. – Co z nim? Chętnie odkupię od ciebie.
– Odkupisz? Jak może pamiętasz, nie handluję rybami. Z przyjemnością bym cię poczęstował, ale zjedliśmy! – Teraz wyglądał na rozśmieszonego. – Ostatni kawałek na wczorajszą kolację. Marzenka przepada za smażonym karpiem, i ja też naturalnie. Kto wie, czy nie bardziej. Moja żona pysznie je przyrządza, grzech sobie odmówić.
Popatrzyłam na niego spod oka.
– Przepadasz za smażonymi karpiami? Dotąd nie brałeś ich do ust.
– Czyżby? – zapytał z niedowierzaniem Marek.
– W takim sensie, że podobno siedziały ci na żołądku przez dwa dni. Głowa cię po nich bolała. Z moim ojcem jedliśmy ukradkiem w kuchni, bo sam zapach cię odstręczał.
– Niewykluczone, jeśli tak twierdzisz – zgodził się po dżentel-meńsku Marek. – Widzisz, Do, naukowo udowodniono, że człowiek zmienia upodobania co siedem lat. W siedmioletnim cyklu biologicznym wymieniają się komórki w ludzkim organizmie. Później się lubi coś, czego się nie lubiło. Z potraw, z dziedziny sztuki, w ogóle. To, co mówisz, potwierdzałoby współczesny stan wiedzy.
– Od naszego rozwodu nie ma jeszcze trzech lat, a ty mówisz o siedmiu.
– Widocznie u mnie wymiana komórek rozpoczęła się na cztery lata przed naszym rozwodem. Cztery plus trzy i mamy siedem.
– Apetyt ustalasz sobie teraz za pomocą rachunków? Nie jestem pewna, czy rzeczywiście wymieniłeś sobie te wszystkie komórki na lepsze.
Marek napił się soku z pudełka, z którego wcześniej mi nalał.
– Nie chcę być nieuprzejmy, Do – powiedział – ale mogę teraz jadać, co mi się podoba i nic ci do tego, nie? Ja nie wtrącam się do twojego życia, zauważyłaś? Jak dla mnie, możesz sobie skakać na bandżi bez liny! Nic mnie to nie obchodzi!
Wypiłam łyk soku z wystudiowaną szlachetnością ruchów.
– Nie przyszłam kłócić się z tobą, Marku, jeśli tego nie zauważyłeś!
– Trzeba było mnie o tym uprzedzić. Nie dałbym się zmylić twoim zachowaniem!
– Czyli nie masz żywego karpia, rozumiem z tego? – zignorowałam jego fochy.
– Ani karpia, ani aligatora, ani strusia emu! Nie pytaj bez sensu! Powiedz, po co przyszłaś, jeżeli faktycznie po coś przyszłaś, a nie tylko spaskudzić mi święta dla własnej przyjemności!
– Marku, ubliżasz mi! – oznajmiłam, wstając. – Chcę ci powiedzieć, że nie polepszasz tym swojej lokaty w rankingu podejrzanych!
– Jakiej znowu lokaty? Ty nigdy nie dorośniesz, Do, prawda?! Dam ci dobrą radę doświadczonego małżonka: ułóż sobie życie! Wtedy pogawędka z tobą będzie rozkoszą. Teraz masz widocznie za dużo stresujących przeżyć, żeby rozmawiać bezinteresownie.
Jak mogłam nie mieć stresujących przeżyć, będąc z wizytą u niego? Czego tu szukam, zastanowiłam się. Przecież w ten sposób wcale nie tropię kogoś, kto postanowił uszkodzić mojego Pedra. Kompletuję listę facetów, którym na mnie nie zależy. Na co mi taka dołująca lista? Oszalałam? Czy nie mogłabym zamiast tego siedzieć na stryszku przed kominkiem i miażdżyć sobie palców dziadkiem do orzechów? Wrażenia porównywalne, a zaoszczędziłabym na biletach autobusowych.
Wstając, trzymałam szklankę z sokiem. Marek obserwował mnie w napięciu. Wyglądało pewnie z boku, jakbym zamierzała demonstracyjnie upuścić szklankę na podłogę. W trakcie małżeństwa z Markiem zdarzyło mi się raz czy dwa rzucić naczyniem, nie przeczę, ale tamte były moje, nie Marzenki. Mam swój honor! Nie będę dewastowała zastawy stołowej u aktualnej byłego. Ale Marek jakby nie dowierzał mojemu honorowi, co mnie irytowało. Skąd miał czelność?
– Chyba nie czujesz się urażona? – zapytał chłodno. – Nie powiedziałem niczego nieprawdziwego. Ludzie sfrustrowani, a przecież masz powody do frustracji, ja to rozumiem, tacy ludzie życzą bliźnim źle. Wcale nie twierdzę, że mnie to bulwersuje. Takie jest życie.
– Nie, Marku – odpowiedziałam równie chłodno. – Takie jest widocznie twoje życie. I też mnie to nie bulwersuje, bynajmniej. Ale życie innych jest inne.
Odstawiłam szklankę na blat nakryty koronkową serwetką, a Marek odetchnął z widoczną ulgą.
– Masz o życiu takie wyobrażenie, jakie miałem, będąc w starszakach – wyjaśnił mi złośliwie. – Albo jesteś hipokrytką. Życie wszystkich jest takie samo i dobro nie zwycięża na końcu, gdybyś chciała znać prawdę. Ale ty nie chcesz znać prawdy, czyż nie?
– Marku, jak ty traktujesz Do?! – odezwała się zza mych pleców Marzenka.
Koniec świata! Marzenka stająca w mojej obronie, co za upokorzenie! Już wolałabym, żeby Marek wyzwał mnie od ostatnich i podbił mi oko, choć za małżeństwa tego nie robił. Ale wolałabym chyba. Zachowałabym czyste sumienie niewinnie pokrzywdzonej. A teraz? Byłam bidulką zasługującą na współczucie. Jakbym przyszła na żebry po tego karpia.
Читать дальше