Narada czułków. Dyskutują, emitując i odbierając maleńkie lotne cząstki zapachowe. Feromony. Właściwie hormony, którym udaje się opuścić ciało. Można by przedstawić każdą z tych cząstek jako akwarium, w którym każda rybka byłaby słowem.
Dzięki tym feromonom mrówki mogą prowadzić dowolnie skomplikowane dialogi. Sądząc po nerwowych ruchach czułków, debata musi być burzliwa.
Zajmuje zbyt dużo miejsca.
Matka nie zna tego gatunku rośliny.
Ryzykujemy straty, a to oznacza mniej rąk do niesienia zdobyczy.
Gdy oswoimy mięsożerne rośliny, będą one stanowiły broń, będziemy tworzyć fronty, sadząc je jedną przy drugiej. Jesteśmy zmęczone i zapada noc.
Postanowiły zrezygnować, ominęły roślinę i podążyły dalej. Kiedy zbliżały się do kwiecistych zarośli, samiec 327, trzymający się z tyłu, zauważył czerwoną stokrotkę. Nigdy nie widział takiego okazu. Nie ma co się wahać.
Nie mamy rosiczki, ale przyniesiemy to.
Pozwala reszcie się oddalić i odcina ostrożnie łodygę kwiatu. Klik. Następnie ściskając mocno swoją zdobycz, przyspiesza, by dogonić towarzyszki.
Ale towarzyszek już nie ma. Bez wątpienia ma przed sobą ekspedycję numer jeden tego roku, ale w jakim stanie… Szok emocjonalny. Stres. Nóżki 327 zaczynają drżeć. Wszystkie towarzyszki leżą martwe.
Cóż się mogło wydarzyć? Atak musiał być błyskawiczny. Nie miały nawet czasu, żeby ustawić się w szyku bojowym, pozostały w formacji „wąż z wielką głową”.
327 analizuje ciała. Nie wystrzelono żadnego strumienia kwasu. Mrówki rudnice nie miały nawet czasu wydać feromonów na alarm.
Samiec prowadzi śledztwo.
Przeszukuje czułkami zwłoki jednej z sióstr. Kontakt węchowy. Nie zarejestrowano żadnego obrazu chemicznego. Szły i nagle cios.
Trzeba zrozumieć, trzeba zrozumieć. Musi być jakieś wytłumaczenie. Najpierw wyczyścić narząd czucia. Za pomocą dwóch pazurków przedniej nóżki skrobie czułki, usuwając kwaśną pianę powstałą na skutek stresu. Podnosi je do warg i oblizuje. Wyciera o szczotkę kolca przemyślnie umieszczonego przez naturę u góry trzeciego łokcia.
Później opuszcza czyste czułki do poziomu oczu i uruchamia łagodnie wibracje: 300 razy na sekundę. Nic. Przyspiesza ruchy: 500, 1000, 2000, 5000, 8000 wibracji na sekundę. Jest o dwie trzecie od granicy swoich możliwości odbioru.
Nagle docierają doń najmniejsze fluidy utrzymujące się w pobliżu: opary rosy, pyłki, zarodniki i lekki zapach, który już kiedyś poczuł, lecz z którego zidentyfikowaniem ma trudności.
Przyśpiesza jeszcze. Maksymalna moc: 12 000 wibracji na sekundę. Kręcąc się we wszystkie strony, czułki wywołują małe wiry powietrzne, które ściągają ku niemu najmniejsze drobinki.
Udało się: zidentyfikował delikatny zapach. To zapach winnych. Tak, to mogą być tylko one, bezlitosne sąsiadki z Północy, które przysporzyły już tylu kłopotów w zeszłym roku.
One: karłowate mrówki z Shi-gae-pou…
A więc już się obudziły, one również. Musiały urządzić zasadzkę i użyć nowej piorunującej broni.
Nie ma chwili do stracenia, musi zaalarmować całą Federację.
– Zabił je promień lasera o bardzo silnej częstotliwości, kapitanie.
– Promień lasera?
– Tak, nowa broń zdolna na odległość roztopić największy z naszych statków. Kapitanie…
– Myślisz, że to są…
– Tak, kapitanie, tylko Wenusjanie mogliby zrobić coś takiego. To jasne!
– W takim razie odwet będzie straszliwy. Ile zostało nam rakiet stacjonujących w Pasie Oriona?
– Cztery, kapitanie.
– To nie wystarczy, trzeba by poprosić o pomoc brygady…
– Chcesz jeszcze zupy?
– Nie, dziękuję – powiedział Nicolas kompletnie zahipnotyzowany obrazkami.
– No, popatrz trochę na to, co jesz, albo wyłączamy telewizor.
– O! Mamo, proszę cię…
– Nie masz jeszcze dość tych historii o małych zielonych ludzikach i planetach o nazwach jak proszki do prania? – spytał Jonatan.
– To mnie interesuje. Jestem pewny, że pewnego dnia spotkamy istoty pozaziemskie.
– Okaże się… Tyle czasu już się o tym mówi! – Wysłali sondę ku najbliższej gwieździe, nazywa się Marco Polo, niedługo się dowiemy, kim są nasi sąsiedzi.
– Nie uda się jej, jak wszystkim innym sondom wysłanym tylko po to, żeby zaśmiecać przestrzeń. To za daleko, mówię ci.
– Może, ale kto mówi, że to nie oni, kosmici, przyjdą do nas? W końcu nie wyjaśniono świadectw obecności UFO.
– A czemu niby miałoby służyć nasze spotkanie z innymi inteligentnymi istotami? Skończyłoby się to zapewne wojną. Nie uważasz, że i tak jest już zbyt dużo problemów między nami Ziemianami?
– To byłoby egzotyczne. Mielibyśmy może nowe miejsca na wakacje.
– To byłyby przede wszystkim nowe kłopoty. Wziął Nicolasa pod brodę.
– Zobaczysz, mój chłopcze, zobaczysz, jak będziesz większy, będziesz myślał jak ja: jedynym naprawdę pasjonującym stworzeniem, którego inteligencja jest inna niż nasza, jest… kobieta!
Lucie zaprotestowała dla zasady. Roześmieli się oboje. Nicolas zasępił się. To musi być właśnie to poczucie humoru dorosłych… Sięgnął ręką w poszukiwaniu uspokajającej sierści psa.
Nie było go pod stołem.
– Gdzie zniknął Ouarzazate? Nie było go w jadalni.
– Ouarzi! Ouarzi!
Nicolas zagwizdał na palcach. Zazwyczaj efekt był natychmiastowy: słychać było szczekanie, a potem odgłos biegnących łap. Gwizdnął znowu. Bez rezultatu. Przeszukał liczne zakamarki w mieszkaniu. Rodzice dołączyli do niego. Psa nigdzie nie było. Drzwi były zamknięte, nie mógł sam wyjść, psy nie potrafią jeszcze używać kluczy.
Odruchowo skierowali się do kuchni, a dokładniej ku drzwiom do piwnicy. Szpara nadal nie była zatkana. A była wystarczająco szeroka, żeby mogło przejść zwierzę wielkości Ouarzazate’a.
– Jest w środku, jestem pewien, że jest w środku! – jęknął Nicolas. – Trzeba po niego iść.
Jakby w odpowiedzi dało się słyszeć skomlenie dochodzące z piwnicy. Zdawało się jednak, że dobiega z bardzo daleka.
Wszyscy zbliżyli się do zakazanych drzwi. Jonatan zaprotestował.
– Powiedziałem wyraźnie: nie schodzimy do piwnicy!
– Ależ, kochanie – zaprotestowała Lucie – przecież trzeba po niego iść. Może zaatakowały go szczury. Mówiłeś, że tam są szczury…
Twarz Jonatana była zacięta.
– Trudno. Jutro pójdziemy kupić innego psa. Dzieciak był oszołomiony.
– Ale tato, ja nie chcę innego, Ouarzazate to mój kumpel, nie możesz pozwolić mu tak zdechnąć.
– Co się z tobą dzieje? – dodała Lucie. – Pozwól mi iść, jeśli się boisz!
– Boisz się tato, jesteś tchórzem?
Jonatan już nie mógł się dłużej opierać, mruknął „dobra, rzucę okiem” i poszedł po latarkę. Oświetlił szczelinę. Było czarno, kompletnie czarno, czernią, która wszystko pochłania.
Zadrżał. Korciło go, żeby uciec. Ale żona i syn pchali go w kierunku przepaści. Opadły go ponure myśli. Strach przed ciemnością brał górę.
Nicolas wybuchnął płaczem.
– On nie żyje! Jestem pewien, że nie żyje! To twoja wina.
– Może jest ranny – uspokajała go Lucie. – Trzeba iść zobaczyć.
Jonatan pomyślał jeszcze raz o przestrodze Edmunda. List brzmiał kategorycznie. Ale cóż zrobić? Pewnego dnia któreś z nich zapewne nie wytrzyma i pójdzie zobaczyć. Musiał wziąć byka za rogi. Teraz albo nigdy. Przejechał ręką po wilgotnym czole.
Nie, tak nie może być. Miał nareszcie okazję, żeby przeciwstawić się strachom, zrobić krok do przodu, stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Ciemność chce go dopaść? Tym lepiej. Był gotów iść na całość. Zresztą nie miał nic do stracenia. – Idę.
Читать дальше