Któregoś dnia jednak ktoś będzie musiał dowiedzieć się, co się zdarzyło. Nawet najskrytsze sekrety wypływają na powierzchnię. Czas jest ich największym wrogiem.
Kimkolwiek jesteś, najpierw Cię pozdrawiam. W chwili, gdy to czytasz, nie żyję już prawdopodobnie od dziesięciu lub stu lat. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Czasami żałuję, że posiadłem tę wiedzę. Ale jestem człowiekiem i nawet jeśli solidarność gatunku jest w tej chwili na najniższym poziomie, znam wszystkie obowiązki, które wynikają z faktu, że urodziłem się któregoś dnia pośród was, ludzi tego wszechświata.
Muszę przekazać swoją historię.
Jeśli dobrze się przyjrzeć, wszystkie opowieści są do siebie podobne. Na początku jest temat, który drzemie. Nadchodzi przełom. Ten przełom zmusza do działania. W zależności od postępowania rozwinie się lub umrze.
Pierwsza historia, którą opowiem, jest historią naszego wszechświata. Ponieważ żyjemy wewnątrz. Ponieważ wszystkie rzeczy, małe i duże, podlegają tym samym prawom i są połączone tymi samymi współzależnościami.
Na przykład Ty, który odwracasz tę stronę, pocierasz papier niewielką powierzchnią palca wskazującego. Z tego kontaktu rodzi się maleńkie ciepło. Ciepło mimo wszystko prawdziwe. Przeniesione do nieskończenie małej skali powoduje ruch elektronu, który opuszcza swój atom i uderza inną cząsteczkę.
Ta cząsteczka jednak w rzeczywistości, względem siebie samej, jest olbrzymia. Do tego stopnia, że zderzenie z elektronem jest dla niej prawdziwym szokiem. Przedtem była nieruchoma, pusta, zimna. Z powodu Twojego przewrócenia kartki znajduje się oto w stanie kryzysu. Przecinają ją gigantyczne iskry. Raptem jednym gestem spowodowałeś coś, czego konsekwencji nigdy nie poznasz. Być może powstały światy, z żyjącymi na nich ludźmi, ci ludzie odkryją być może metalurgię, kuchnię regionalną, międzygwiezdne podróże. I nigdy by nie zaistnieli, gdybyś nie miał tej książki w rękach i gdyby Twój palec nie sprowokował ocieplenia w tym właśnie miejscu kartki.
Podobnie nasz wszechświat zajmuje z pewnością miejsce w rogu strony książki, na skraju podeszwy buta lub w pianie kufla piwa jakiejś innej olbrzymiej cywilizacji. Nasze pokolenie nigdy nie będzie miało możliwości, żeby to sprawdzić. Lecz wiemy że dawno temu nasz wszechświat był pusty zimny, nieruchomy. Aż kiedyś ktoś lub coś spowodowało kryzys. Przewrócono kartkę, nadepnięto na kamień, zebrano pianę z kufla piwa. W każdym razie nastąpił wstrząs. Nasza cząsteczka obudziła się. U nas, jak wiadomo, był to olbrzymi wybuch. Nazwano go Big Bang.
W każdej sekundzie, w nieskończenie wielkiej skali, w nieskończenie małej, w nieskończenie dalekiej, rodzi się być może jakiś wszechświat, taki jak nasz ponad piętnaście miliardów lat temu. Innych nie znamy. Ale o naszym wiemy, że wszystko zaczęło się od eksplozji „najmniejszego „i „najprostszego „atomu: wodoru.
Wyobraź sobie zatem tę wielką przestrzeń ciszy przebudzoną nagle przez gwałtowne spalenie połączone z wybuchem. Dlaczego tam w górze przewrócono kartkę? Dlaczego zebrano pianę z piwa? Nieważne. W każdym razie wodór się pali, wybucha. Wielkie światło przecina nienaruszoną przestrzeń. Rzeczy nieruchome zaczynają się poruszać. Rzeczy zimne ogrzewają się. Rzeczy ciche zaczynają szemrać.
W pierwotnym palenisku wodór zmienia się w hel, atom niewiele bardziej złożony niż poprzedni. Z tej przemiany można już jednak wywnioskować wielką regułę funkcjonowania naszego wszechświata: ZAWSZE BARDZIEJ ZŁOŻONY.
Ta reguła wydaje się oczywista. Nic jednak nie dowodzi, że w sąsiednich wszechświatach jest ona taka sama. Zresztą, może to być również: ZAWSZE CIEPLEJSZY lub ZAWSZE TWARDSZY, lub ZAWSZE ŚMIESZNIEJSZY.
U nas też wszystko staje się cieplejsze lub twardsze, lub śmieszniejsze, lecz to nie jest prawo pierwotne. To tylko sprawy podrzędne. Nasze podstawowe prawo, wokół którego konstytuują się wszystkie inne, brzmi: ZAWSZE BARDZIEJ ZŁOŻONY.
Edmund Wells, Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej
Samiec 327 krąży po korytarzach na południu miasta. Nie jest spokojny. Powtarza sobie w kółko zdanie: Poszukując, byłem nogą, Na miejscu byłem okiem, Po powrocie jestem bodźcem nerwowym.
Dlaczego to nie działa? Gdzie tkwi błąd? Ciało gotuje się od nieprzetworzonych informacji. Według niego Federacja została okaleczona i nawet tego nie zauważyła. A on jest bodźcem bólu. On zatem musi sprawić, by Miasto zareagowało.
O, jakże ciężko jest posiadać informację o cierpieniu, trzymać ją w sobie i nie móc znaleźć żadnego czułka, który chciałby jej wysłuchać. 327 tak bardzo chciałby pozbyć się tego ciężaru, podzielić się z kimś tą straszną wiedzą.
Obok niego przeszła mrówka-kurier termiczny. Czując jego przygnębienie, uznaje, że nie jest całkiem rozbudzony, i proponuje mu słoneczne kalorie. To przywraca mu nieco sił, które od razu próbuje wykorzystać do przekonania jej.
Alarm, wyprawa została zniszczona w zasadzce zastawionej przez karłowate, alarm!
W jego przekazie brak już jednak mocy prawdy, którą miał na początku. Kurier termiczny odchodzi jak gdyby nigdy nic. 327 nie poddaje się. Biegnie korytarzami, rozsyłając swą wiadomość.
Czasami wojowniczki zatrzymują się, słuchają, nawet zamieniają kilka zdań, lecz jego historia niszczycielskiej broni jest mało wiarygodna. Nie tworzy się żadna grupa zdolna do pod-jęcia akcji zbrojnej. Idzie przybity.
Nagle, przemierzając pewien pusty tunel na czwartym piętrze podziemia, słyszy za sobą hałas. Ktoś go śledzi.
Samiec 327 odwraca się. Przyoczkami bada korytarz. Plamy czerwone i czarne. Nie ma nikogo. Dziwne. To musi być pomyłka. Ale dźwięk kroków ponownie odbija się za nim echem. Skriczcz… tsssssss, skriczcz… tsssss. Ten ktoś kuleje na dwie z sześciu nóżek i jest coraz bliżej.
Aby się upewnić, skręca na każdym skrzyżowaniu i zatrzymuje się. Hałas ustaje. Gdy tylko rusza – skriczcz… tsssssss, skriczcz… tss rozbrzmiewa na nowo.
327 nie ma wątpliwości: jest śledzony.
Ktoś, kto się kryje, gdy on się odwraca. Dziwne zachowanie, zupełnie nieznane. Dlaczego jedna komórka Federacji miałaby śledzić inną, nie dając się rozpoznać? Tu nikt nie ma nic do ukrycia przed nikim.
Wyczuwa obecność śledzącej mrówki. Ciągle na dystans, ciągle ukryta. Skriczcz… tsssssss, skriczcz… tss. Co zrobić? Gdy był jeszcze larwą, niańki uczyły go, że trzeba zawsze stawiać czoło niebezpieczeństwu. Zatrzymuje się, udając, że się myje. Postać jest coraz bliżej. Niemal ją czuje. Symulując gesty mycia się, porusza czułkami. Jest, udało mu się przechwycić jej cząsteczki zapachowe. To mała, roczna wojowniczka. Wydaje dziwny zapach, który maskuje jej zwykłe identyfikatory. Ciężko określić. Jakby zapach skały.
Mała wojowniczka już się nie ukrywa. Skriczcz… tsssssss, skriczcz… tsss. Widzi ją teraz w podczerwieni. Rzeczywiście brakuje jej dwóch nóżek. Zapach skały staje się coraz bardziej wyraźny.
Nadaje:
Kto tam?
Brak odpowiedzi.
Dlaczego mnie śledzisz?
Brak odpowiedzi.
Chcąc zapomnieć o tym zdarzeniu, rusza w dalszą drogę, lecz już wkrótce wyczuwa kolejną obecność, inną mrówkę nadchodzącą z przeciwka. Tym razem to wielka wojowniczka. Galeria jest wąska, nie przejdzie.
Zawrócić? To by oznaczało spotkanie z kulawą, która zresztą podąża spiesznie ku niemu.
Nie ma odwrotu.
Читать дальше