Doszliśmy do Lindi i tam był przedstawiciela Б’КЕЫМО. Opowiedzieliśmy mu, co się stało. W tym czasie było tam wielu uchodźców, którzy uciekli przed portugalskimi represjami. Mieliśmy zebranie, na którym postanowiono, że niektórzy muszą wrócić z powrotem do Mozambiku, ponieważ naszym zadaniem jest mobilizacja ludzi, a bez nas ludzie nie będą mieli przywódców. Postanowiliśmy, że ci młodsi, którzy mają trochę szkoły, powinni pojechać do Dar es-Sa-laam na dalsze szkolenie, a starsi muszą wrócić do Mozambiku i tam mobilizować ludzi.
W Dar es-Salaam nasi przywódcy spytali nas, co chcemy robić. Powiedzieliśmy, że chcemy wstąpić do armii. Spytali nas, czy nie chcemy iść na studia. Odpowiedzieliśmy, że nie, że chcemy walczyć. Nasi przywódcy zwrócili się do tych krajów, które mogły nam pomóc, i pierwsza odpowiedziała Algieria. W czerwcu 1963 polecieliśmy do Algierii i tam przechodziliśmy szkolenie do wiosny 1964. Czwartego czerwca 24 spośród nas zostało wezwanych do prezydenta FRE-LIMO, który powiedział nam, że zostaliśmy wytypowani do akcji. Następnego dnia pojechaliśmy na granicę Tanzanii i Mozambiku. 15 sierpnia przedstawiciel FRELIMO dał nam rozkaz przekroczenia granicy nocą.
Przeszliśmy granicę i już na terenie Mozambiku czekała broń dla naszego oddziału, sześć francuskich rozpylaczy, pięć thompsonów, siedem angielskich karabinów, sześć francuskich karabinów, dwanaście pistoletów, pięć skrzynek ręcznych granatów, w każdej dwanaście sztuk. Wzięliśmy to wszystko i ruszyliśmy na południe idąc lasem i pamiętając, że nie wolno nam zacząć walki, dopóki nie otrzymamy rozkazu od naszych przywódców.
Był rozkaz, żeby nie atakować cywilów Portugalczyków, nie bić jeńców, nie kraść i płacić za wszystko, co zjemy.
Było nas łącznie trzy oddziały. Mój oddział miał rozkaz posuwać się w kierunku Porto Amelia. Drugi oddział, którym dowodził Antonio Saido, pomaszerował w stronę Montepuez, a trzeci oddział – Rajmunda, w kierunku na Muedę. Było ciężko iść naprzód, ponieważ nieprzyjaciel przez całą dobę patrolował drogi, a nawet ścieżki w buszu. W jednym miejscu musieliśmy czatować przez kilka dni, aż nieprzyjaciel odszedł w inny rejon i mogliśmy ruszyć dalej. Nie mieliśmy co jeść. I musieliśmy zdjąć buty, żeby nie zostawiać śladów, żeby Portugalczycy nie mogli pójść naszym tropem. Maszerowaliśmy boso.
Raz natrafiliśmy na teren, gdzie grasowali bandyci. To byli ludzie, którzy należeli kiedyś do MANU i UDENAMO (małe partie afrykańskie istniejące przed FRELIMO – R. K.) i odmówili przystąpienia do FRELIMO. Ci ludzie stali się po prostu bandytami. Zabili holenderskiego misjonarza. Znaleźliśmy się około pięciu kilometrów od tego miejsca. Z powodu tego misjonarza było w okolicy dużo wojska portugalskiego. Postanowiliśmy zaryzykować. Weszliśmy w kontakt z sąsiednią misją holenderską i wyjaśniliśmy misjonarzom, co się w rzeczywistości stało, i powiedzieliśmy, że FRELIMO jest uczciwą partyzantką i jest przeciwne zabijaniu misjonarzy. To nam pomogło, ponieważ misjonarze przekonali Portugalczyków, że zabójstwa dokonali bandyci i że wojsko nie powinno w odwet zabijać uczciwych partyzantów.
Potem pomaszerowaliśmy w kierunku Maco-mii. Ale stamtąd nie mogliśmy dostać się do Porto Amelia, ponieważ Portugalczycy zamknęli drogi i wezwali ludność do walki z bandytami. Bandyci napadali na sklepy Hindusów i Portugalczycy powiedzieli, że my jesteśmy tacy sami. Musieliśmy się wycofać. Hindusi donosili Portugalczykom o naszych ruchach. Doszliśmy do wniosku, że czas zacząć walkę. Od piętnastu dni byliśmy w marszu. Tak że kiedy znaleźliśmy się w Macomii i nie mogliśmy posuwać się dalej, i chcieliśmy przystąpić do walki, wysłaliśmy gońców do dwóch pozostałych oddziałów, żeby przynieśli wiadomości, a także gońca do Dar es-Salaam, aby powiadomić przywódców o sytuacji i powiedzieć im, że dalsze odkładanie walki jest niebezpieczne.
16 września dostaliśmy rozkaz z Dar es-Salaam, żeby zacząć 25 września. Rozkaz dostaliśmy na odprawie dowódców oddziałów. Postanowiliśmy, że każdy oddział uda się na swój teren i tam zacznie. Jednocześnie powinna wystąpić ludność, tak żeby było to prawdziwe powstanie narodowe. Każdy oddział powinien organizować na miejscu milicję i wyjaśniać naszą politykę chłopom, a także niszczyć drogi i oczywiście atakować wojsko portugalskie. Taki był nasz plan… Pierwszą potyczkę stoczył oddział FRELIMO 25 września 1964 roku, atakując posterunek wojska portugalskiego w wiosce Chai. Zginęło siedmiu żołnierzy. Partyzanci wycofali się bez strat.
Taktyka, którą stosowało FRELIMO, nazywa się po angielsku hit-and-run: uderz i uciekaj. Jest to jedyna możliwa taktyka w sytuacji, kiedy partyzantka jest jeszcze słaba, a przeciwnik silny. Wyglądało to tak: nocą partyzanci podczołgiwali się jak najbliżej miejsca, w którym stacjonował oddział portugalski. Tuż przed świtem otwierali ogień najsilniejszy, na jaki było ich stać. A kiedy przeciwnik zrywał się ze snu, trzeźwiał i rozpoczynał kontratak – cofali się do buszu.
Wojnę w Mozambiku rozpoczęło 250 partyzantów uzbrojonych w 36 sztuk broni palnej i 60 granatów.
Przejęty, wzruszony Mondlane rozdawał nam w Dar es-Salaam frontowy komunikat nr 1. Komunikat zaczynał się tak:
Narodzie Mozambiku! W twoim imieniu FRELIMO proklamuje dziś uroczyście Powszechne Powstanie Zbrojne Narodu Mozambiku przeciw kolonializmowi portugalskiemu o zdobycie pełnej niepodległości Mozambiku. Data: 25 września 1964.
Umówiłem się z Mondlane na wieczorne spotkanie w barze „Uhuru”. Była to nasza ostatnia rozmowa. Powiedział, że liczy na zwycięstwo za 25-30 lat. Oprócz karabinu i szkolnej tablicy potrzeba jeszcze czasu. Musimy nadrobić stratę pięciuset lat.
Obaj byliśmy marnymi prorokami, ale trudno się dziwić. Mozambik był pod władzą portugalskiej dyktatury. A dyktatura do ostatnich swoich chwil wyglądała jak monolit. Dyktatura nigdy nie upada stopniowo i po trochu, tylko zawsze momentalnie i całkowicie. Do końca wydaje się silna i dlatego nie można przewidzieć tego dnia, w którym przestanie istnieć.
W miesiąc później wyjechałem z Dar es-Salaam.
Potem dowiedziałem się, że Mondlane nie żyje.
W lutym 1969 do jego mieszkania w Dar es-Salaam przyszło trzech ludzi, którzy przynieśli mu paczkę. Tych ludzi musiał Mondlane znać, skoro po ich wyjściu zaczął spokojnie otwierać paczkę, choć ostrzeżono go, iż PIDE przygotowuje na niego zamach.
W chwilę później wyleciał w powietrze.
Jego następcą został dowódca partyzantów FRELIMO, Samora Machel…
Walka toczyła się dalej przez następne pięć lat.
Potem był 25 kwietnia 74, portugalska wiosna.
Przez ulice Lizbony przejeżdżało wojsko, a tłum wiwatował i śpiewał. Ale tego dnia partyzanci w lasach Mozambiku chodzą boso i strzelają, zagubieni w świecie spóźnionym o pięćset lat, jeszcze nie wiedzą, że wszystko się zmieniło.
Aż wreszcie następuje zawieszenie broni. Można podejść do siebie i z bliska przyjrzeć się temu, którego chciało się zabić.
Teraz obejrzałem zdjęcia z Lourenco Marques. Na jednym zdjęciu dwaj wczorajsi wrogowie – żołnierz portugalski i partyzant FRELIMO – idą razem, pilnują porządku w mieście. Przyglądam się tym dwóm młodym ludziom i widzę, że żołnierz jest w butach, ale partyzant też jest już w butach!
I wtedy pomyślałem, że na świecie są rzeczy wielkie i że wspaniałe jest to, iż po latach chodzenia boso przychodzi jednak taki dzień, kiedy człowiek może zdjąć buty i nie bać się, że idąc po ziemi odciśnie swój ślad.
Читать дальше