Yann Martel - Życie Pi

Здесь есть возможность читать онлайн «Yann Martel - Życie Pi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Życie Pi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Życie Pi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Grecka litera Pi stała się parasolem ochronnym dla głównego bohatera-miłośnika ogrodów zoologicznych i świetnego pływaka. Razem ze swoją rodziną mieszkał w Puttuczczeri, skąd jednak zamierzali przeprowadzić się do Kanady. Czekała ich długa podróż przez Ocean Spokojny, która niestety zakończyła się tragicznie.
Dramat jaki rozgrywał się na bezkresach wód stał w sprzeczności z piękną scenerią, jaka widoczna była z pokładu szalupy. 227 dni na Oceanie, mając za towarzysza jedynie tygrysa bengalskiego. Udało się przeżyć m.in. dzięki zapomnieniu o szybkim ratunku. Czas dla Pi nie istniał, o czym świadczy chociażby prowadzony przez niego dziennik, w którym nie ma dat ani żadnej numeracji. Tylko informacje praktyczne, pozwalające przetrwać w nowej sytuacji do której trzeba było się szybko dostosować. Jakże trafne okazało się powiedzenie potrzeba matką wynalazków.

Życie Pi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Życie Pi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Prawda była więc taka, że nie należeliśmy do ludzi zamożnych, a już na pewno nie według kanadyjskich standardów. Byliśmy biedną rodziną, która, tak się złożyło, posiadała mnóstwo zwierząt, choć nie mogła im (podobnie zresztą jak sobie) zapewnić dachu nad głową. Życie w zoo, tak jak życie jego mieszkańców na łonie natury, jest najeżone niebezpieczeństwami. Przedsiębiorstwo nie jest ani tak potężne, żeby móc nie liczyć się z prawem, ani tak małe, aby funkcjonować na jego marginesie. Żeby prosperować, ogród zoologiczny potrzebuje parlamentarnego systemu, demokratycznych wyborów, wolności słowa, wolności prasy, swobody zrzeszania się, rządów prawa i wszystkiego tego, co zapisano w indyjskiej konstytucji. Inaczej niemożliwe byłoby zaspokojenie potrzeb zwierząt. Zła polityka, zwłaszcza prowadzona przez dłuższy czas, źle wpływa na biznes.

Ludzie zmieniają miejsce pobytu, bo dręczą ich i nękają rozmaite lęki. Męczy ich dławiące uczucie, że bez względu na to, jak ciężko pracują, ich wysiłki są daremne; to, co zbudują w ciągu jednego roku, może być przez innych obrócone wniwecz w ciągu jednego dnia. Nie widzą żadnych perspektyw i są przekonani, że chociaż oni sami dają sobie jakoś radę, ich dzieci są na straconej pozycji. Czują, że nic się nie zmieni, że osiągnięcie szczęścia i dobrobytu jest możliwe tylko gdzie indziej.

W umyśle mojego ojca Nowe Indie rozsypały się w proch. Matka rozumiała go. Zapadła decyzja, że pora wiać.

Oznajmiono nam to pewnego dnia przy kolacji. Ravi i ja doznaliśmy wstrząsu. Kanada! Jeśli Andhra Pradeś na północy był dla nas obcym krajem, a oddzielona od nas cieśniną i oddalona o rzut kamieniem Sri Lanka ciemną stroną Księżyca, to wyobraźcie sobie, czym była Kanada! Kanada nie kojarzyła nam się absolutnie z niczym. Zupełnie jak Timbuktu, miasto z racji swego oddalenia mityczne.

ROZDZIAŁ 30

Jest żonaty. Właśnie się schylam, żeby zdjąć buty, kiedy słyszę, jak mówi: „Chciałbym, żebyś poznał moją żonę”. Podnoszę wzrok i widzę obok niego… panią Patel. „Dzień dobry”, mówi, wyciągając z uśmiechem rękę. „Piscine opowiadał mi dużo o panu”. Nie mogę powiedzieć tego samego na jej temat. Nic o niej nie wiem. Właśnie zamierzała wyjść, więc rozmawiamy tylko chwilę. Jest także Induską, ale ma bardziej kanadyjski akcent. Pewnie jest Kanadyjką w drugim pokoleniu. Nieco od niego młodsza, ma ciemniejszą skórę i długie czarne włosy zaplecione w warkocz. Lśniące czarne oczy i śliczne białe zęby. Trzyma przewieszony przez ramię świeżo wyprany fartuch laboratoryjny w plastikowym pokrowcu. Jest farmaceutką. Na moje: „Miło mi panią poznać, pani Patel”, odpowiada: „Mam na imię Meena”. Całuje męża i wychodzi na sobotni dyżur w aptece.

Ten dom jest czymś więcej niż Szkatułę pełną rozmaitych ikon. Zaczynam dostrzegać różne drobne oznaki małżeńskiego życia. Były tu cały czas, ale wcześniej ich nie wypatrywałem.

Gospodarz jest człowiekiem nieśmiałym. Życie nauczyło go nie okazywać, co jest dla niego najcenniejsze.

Czyżby to ona była nemezis mojego układu trawiennego?

– Zrobiłem dla ciebie specjalny chutney - mówi Piscine z uśmiechem.

Nie, to jednak on jest nemezis .

ROZDZIAŁ 31

Pewnego razu doszło do spotkania panów Kumara i Kumara. Pierwszy pan Kumar wyraził życzenie zwiedzenia zoo.

– Minęło tyle lat, a ja nigdy tam nie byłem. Mimo że mam tak blisko. Oprowadzisz mnie?

– Oczywiście – odpowiedziałem. – Będę zaszczycony.

Umówiliśmy się na następny dzień po szkole, przy głównym wejściu.

Trapiłem się cały dzień. „Ty durniu”, karciłem sam siebie. „Dlaczego umówiłeś się przy głównym wejściu? Zawsze jest tam tłum ludzi. Zapomniałeś, jaki on ma pospolity wygląd? Nigdy go nie rozpoznasz!”. Gdybym przeszedł obok niego i go nie zauważył, byłby urażony. Pomyślałby, że zmieniłem zdanie i nie chcę, żeby ktoś zobaczył mnie z biednym muzułmańskim piekarzem. Poszedłby sobie, nie mówiąc słowa. Nie gniewałby się – przyjąłby moje tłumaczenie, że raziło mnie słońce – ale nie przyszedłby więcej do zoo. Już to widziałem oczyma wyobraźni. Musiałem go rozpoznać. Postanowiłem, że schowam się i nie ujawnię, dopóki go nie zobaczę i nie upewnię się, że to on. Ale już wcześniej zauważyłem, że im usilniej staram się go rozpoznać, tym trudniej mi to przychodzi. Już sam wysiłek zdawał się mnie zaślepiać.

O umówionej godzinie stanąłem tuż przy głównym wejściu i zacząłem trzeć oczy obiema rękami.

– Co tu robisz?

Pytanie padło z ust Raja, mojego szkolnego kolegi.

– Jestem zajęty.

– Zajęty? Tarciem oczu?

– Idź stąd.

– Chodź, pójdziemy na deptak przy plaży.

– Czekam na kogoś.

– No to jak będziesz tak tarł oczy, to go na pewno przegapisz.

– Dziękuję za pouczenie. Baw się dobrze na deptaku.

– A co byś powiedział na park?

– Nie mogę, mówiłem ci.

– No chodź.

– Proszę cię, Raj, idź sobie stąd!

Poszedł. Wróciłem do tarcia oczu.

– Pi, pomożesz mi w matmie?

Tym razem był to Ajith, inny kolega.

– Później. Odejdź.

– Jak się masz, Piscine?

To pani Radhakrishna, znajoma matki. Pozbyłem się jej, odpowiadając zdawkowo na jej pytania.

– Przepraszam, gdzie jest ulica Laporte?

Jakiś nieznajomy.

– Tam.

– Ile kosztuje wstęp do zoo?

Inny nieznajomy.

– Pięć rupii. Kasa jest tam.

– Chlor ci się dostał do oczu?

To Mamaji.

– Cześć Mamaji. Nie, to nie chlor.

– Jest gdzieś w pobliżu twój ojciec?

– Pewnie tak.

– To do jutra.

– Do jutra, Mamaji.

– Jestem, Piscine.

Ręce znieruchomiały mi na oczach. To ten głos. Dziwnie znajomy, znajomo dziwny. Poczułem, jak uśmiech wzbiera gdzieś we mnie i wypełza mi na usta.

Salam alejkum , panie Kumar! Cieszę się, że pana widzę.

Wa alejkum as - salam . Coś ci się stało w oczy?

– Nie, nic. Po prostu dostało mi się trochę piasku.

– Strasznie zaczerwienione.

– To nic takiego.

Ruszył w stronę kasy, ale go powstrzymałem.

– Nie, nie. Mistrz nie płaci.

Z dumną miną machnąłem ręką bileterowi i wprowadziłem pana Kumara do zoo.

Zadziwiało go wszystko: wysokie żyrafy przy wysokich drzewach, mięsożerne karmione trawożernymi i trawożerne karmione trawą, dzienne ożywienie niektórych stworzeń i ospałość innych, to, że te, które potrzebowały ostrych dziobów, miały ostre dzioby, a inne, które potrzebowały gibkich i zwinnych kończyn, miały gibkie i zwinne kończyny. Byłem szczęśliwy, że robi to na nim takie wrażenie.

– „We wszystkim tym jest przesłanie dla ludzi, którzy posługują się rozumem” – zacytował sentencję z Koranu.

Doszliśmy do zebr. Pan Kumar nigdy nie widział takich stworzeń, ba, nawet o nich nie słyszał. Dosłownie go zatkało.

– Nazywają się zebry – wyjaśniłem.

– Pomalowali je pędzlem?

– Nie, skąd, one tak po prostu wyglądają.

– A co się z nimi dzieje, jak pada deszcz?

– Nic.

– Te paski się nie rozpuszczają?

– Nie.

Wziąłem ze sobą parę marchewek. Została mi jedna, wielki i gruby okaz. Wyjąłem ją z torby. W tej samej chwili usłyszałem z prawej strony cichy chrzęst żwiru. Do barierki zbliżał się, utykając i zataczając się jak zwykle, mój nauczyciel pan Kumar.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Życie Pi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Życie Pi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Życie Pi»

Обсуждение, отзывы о книге «Życie Pi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x