Andrzej Stasiuk - Mury Hebronu
Здесь есть возможность читать онлайн «Andrzej Stasiuk - Mury Hebronu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Mury Hebronu
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Mury Hebronu: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Mury Hebronu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Mury Hebronu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Mury Hebronu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Trzy razy żelastwo zatrzasnęło się za mną. Trzy razy usłyszałem zgrzyt zamka. Wtedy uświadomiłem sobie, że mnie mają. Ale wtedy też, małolat, powiedziałem sobie, że nie będą mnie mieli tak długo, jak długo się sam nie poddam.
Szliśmy przez pusty, wyasfaltowany plac. Przed nami był trzypiętrowy pawilon, a za nim drugi taki sam. Gdzieś z lewej widać było wysokie betonowe ogrodzenia. Później się dowiedziałem, że to spacerniaki. Stanęliśmy przy stalowych drzwiach i klawisz zadzwonił. Otwarły się i weszliśmy. – Co? Jeszcze jeden ptaszek? Na który go prowadzisz? – Na czwórkę, na nieroby. – Już trochę wiedziałem. Czwarty oddział, znaczy nieroby. Klawisz otwierał po kolei kraty oddzielające oddziały i piętra. Jakaś suterena, puste pomieszczenie i drewniane drzwiczki w ścianie, co zaraz się otwarły i zobaczyłem pierwszego w swoim życiu złodzieja, czyli skazanego. Całego w więziennych ciuchach. Od glanów aż po kaniołkę. – Rozbieraj się, do naga – powiedział gad. Zrzuciłem z siebie swój cywilny strój i podałem temu w okienku. Zapisał wszystko, sztuka po sztuce, na jakimś zielonym kartoniku. Wrzucił wszystko do worka i przyczepił numerek. Wtedy klawisz rozdarł się pierwszy raz: – Kurwa! Co jest! Cywilnych gaci się zachciewa? Wszystko zdejmuj. Skarpetki se zostaw. To jest, kurwa, kryminał, a nie ogródek jordanowski. – No to zdjąłem te nieszczęsne badeje i rzuciłem magazynierowi. A niby co? Miałem szukać zadymy przez głupie kalesony? Klawisz otworzył drzwi i machnął łapą, żebym przeszedł. Dalej było takie samo pomieszczenie, tylko że z boku miało wejście do kanciapy z prysznicami. – Pod natrysk! – warknął gad i stanął przy dwóch kurkach wystających ze ściany. No to wszedłem i targam za łańcuszek, coby woda popłynęła i wolnościowy brud spłukała ze mnie. Targam za ten sznurek i nic. Sucho. – Nic nie leci – krzyczę do gada.
– Zaraz poleci – odszczeknął i dalej bawić się tymi kranami. No i poleciała! Sam wrzątek! – Gorąca! – krzyczę i wylatuję z tego ukropu. – Jaka gorąca, właź z powrotem. – Za gorąca – powtarzam – sprawdź se pan. Chwili nie idzie wytrzymać. – Nie jest gorąca, wiem, co mówię, wpierdalaj się pod prysznic – i zaczął coś niby kręcić tymi kranami. Wsadziłem rękę. Leciała akurat. No to wszedłem i namydliłem się jak należy. Zabieram się do płukania i wtedy ten kutas na kaczych łapach poczęstował mnie zupełnie lodowatą. Wyskoczyłem i krzyczę: – Puść pan normalną wodę i zostaw pan ten kurki! – A co jest?
– udawał głupiego. – Znowu za gorąca? – Jak, co jest! Za zimna leci. Lodowata! – Dobra, zaraz poprawię. – Znów nastawił normalną i zacząłem się płukać. Wtedy znów chciał mnie ugotować. Myślałem, że skóra ze mnie zejdzie. Buchnęła para i znów musiałem się zrywać, ślepy od mydła i wkurwiony. – Co jest! Do kurwy nędzy! – Koniec kąpieli! – Jaki koniec, cały jestem w mydle! – Koniec. Regulaminowo jest pięć minut. Trzeba się było kąpać, a nie gadać cały czas. Za tydzień się opłuczesz. – Szturchnął mnie kluczami pod żebro i ustawił pod okienkiem z dykty. Otworzyło się zaraz i pokazał się ten sam szatniarz, co przyjmował moje ciuchy. Teraz zaczął mi rzucać skarbowy przyodziewek, koce, prześcieradło, ręczniki. Złapałem pierwszą z brzegu szmatę i przetarłem sobie oczy. Klawisz stał pod ścianą i ryj mu się cieszył jak prawiczce na widok kutasa. Bez słowa zacząłem się ubierać. Utonąłem w tym gajerku od razu. – Nie masz czegoś bardziej dopasowanego? – spytałem magazyniera. – Mam. Jedna ramka. – Spojrzałem na swoje nędzne trzy ramki szlugów. Raz się żyje, pomyślałem i rzuciłem mu jedną. Zabrał mój gajerek i poszedł szukać czegoś lepszego. Znalazł. Szlugi to najlepszy pieniądz w kryminale. Ubranie było przerobione i leżało całkiem całkiem. Zgarnąłem do koca cały mandżur i byłem gotów. Zadowolony z siebie klawisz ruszył przodem. Wdrapaliśmy się na trzecie piętro, stanęliśmy pod kratą. Pojawił się oddziałowy i otworzył. No i byłem na czwartym oddziale.
– Za co? – spytał oddziałowy, taki niewielki palant ze świńską mordą. – 208 – odpowiedziałem, nie patrząc nawet na niego. – No dobra, panie złodziej. Rzuć tutaj swoje rzeczy i w tamte drzwi. Na drzwiach było napisane „wychowawca”. Położyłem mandżur na posadzce i wknajam bez pukania. – Wyjść! Co, żłobie, kultury cię nie nauczyli!? – Nawet twarzy nie zdążyłem zobaczyć.
– No, uważaj, on nie lubi żartów – zamruczał oddziałowy i zabrzęczał pękiem kluczy. Zastukałem grzecznie i próbuję drugi raz. – Baczność! – No to stanąłem niby na baczność i nawijam, kto jestem i że z takiego i takiego artykułu. Na to on, żeby głośniej. Na to ja, że nie widzę potrzeby, chyba że jest głuchy. Myślałem, że go krew zaleje. Poczułem, że przegiąłem. – My tu z takimi to raz dwa, to jest kryminał, a nie jakiś kurnik. Tu nie są żarty i zaraz spoważniejesz! – Rozłożył moje akta, co je przyniósł klawisz. – I pewnie jeszcze grypsujesz! Z tej bandyckiej mordy ci to patrzy! – Myślę sobie, w zakładzie grypsowałem, a jak już zacząłem, to przecież całe życie, nie, małolat? – Jasne, że grypsuję i będę grypsował. – Tu go dopiero rzuciło. – I co? Pewnie dumny jesteś z tego, bandyckie nasienie. Mafii się w więzieniu zachciewa! Konspiracji! My cię wyleczymy! Tu już niejeden o litość na kolanach prosił. Zobaczysz ty te swoje grypsowanie jak świnia niebo! – I tu mnie, małolat, zatelepało, ale nic nie mówię, bo wiem, że on tylko na to czeka i chce mnie sprowokować. I tylko zacisnąłem pięści i słucham, co będzie dalej. – Tylko zacznij tu podskakiwać! Dostaniesz jeden wpierdol i drugi, to inaczej będziesz śpiewał. – Wtedy zobaczył moje zaciśnięte garście. – I co tak zaciskasz te łapska, frajerze! Kurwo męska! Cwelu! Spermopiju! – Tu nie wytrzymałem. Zrobiłem błąd. Nie ma sensu się odzywać, jak taki łobuz mówi sobie po imieniu. Ale ja chciałem przykozaczyć. I przykozaczyłem. Nabrałem powietrza i sypnąłem mu taką wiąchę, że z miejsca przycichł i tylko słuchał. Ja stałem, on siedział i obydwaj na coś czekaliśmy. On wiedział na co, a ja się domyślałem.
Weszło trzech. Wielkie chłopy. Jeden stanął naprzeciwko i zapytał: – No co? Stawiasz się? – I nim zdążyłem mrugnąć, pierdolnął mnie w żołąd tak, że niewiele brakowało, a przewróciłbym ścianę. Jeszcze zdążyłem tylko zobaczyć, jak wychowawca wstaje i wyjmuje z szuflady lolę. Potem już niewiele widziałem. Dwóch trzymało mnie za ręce, a trzeci grzał, gdzie popadło. Na plecach czułem blondynę wychowawcy. Jak mnie puścili, to padłem na parkiet jak podcięty. Dostałem jeszcze parę glanów i jeden z tych łobuzów rozgniótł mi mordę obcasem. I zrobiło się ciemno. Ciemno i cicho.
Oczy otworzyłem w kabarynie. Pod sufitem paliła się żarówka, dwudziestka piątka w drucianej siatce. Leżałem na cementowej posadzce. Obok była cementowa póła do spania i nic więcej. Nieźle, jak na początek, pomyślałem sobie. Najbardziej mnie wkurwiało to, że nie wiedziałem, czy jest dzień, czy noc. Nie wiem dlaczego, ale właśnie to. Nie wiedziałem, ile przeleżałem nieprzytomny. Moich rzeczy nie było, ale za to zimno było jak wszyscy diabli. Jak w lodówce.
Podczołgałem się do klapy i zacząłem nasłuchiwać. Ale tam była cisza. Obmacałem ryj. Pełno krwi, usta spuchnięte, noch wielki jak kartofel. Pomyślałem, że dobrze, że nie ma lustra. Jeden ząb z przodu się ruszał. Ruszał się, ale jakoś się trzymał. Trzyma się do dziś. Zobacz, to ten. Pociemniał tylko trochę.
Leżałem tam przy tych drzwiach i za wszelką cenę chciałem coś usłyszeć, ale nie usłyszałem nic. Później dowiedziałem się, że moja kabaryna miała podwójne drzwi i drugie z nich były wyciszone, wyłożone gąbką. Jakieś dźwięki było słychać, ale za skurwego syna nie można było załapać, co to za dźwięki.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Mury Hebronu»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Mury Hebronu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Mury Hebronu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.