Nillian podniósł się tak gwałtownie, że Nargant cały zadrżał.
– Czy ty tego nie czujesz? – zawołał podniecony. – Przemierzamy galaktykę, która najwyraźniej od niepamiętnych czasów należała do cesarstwa, a nie jest zaznaczona na żadnej gwiezdnej mapie! Odkryliśmy zaginioną część imperium, o której w cesarskim archiwum nie ma żadnych dokumentów. I nikt nie wie, dlaczego. Nikt nie wie, co tu znajdziemy. To przecież niewiarygodna tajemnica!
Opadł na fotel, jakby ten wybuch go wyczerpał.
– Jeśli do tego uzmysłowić sobie, że w ogóle ślad tej tajemnicy wyszedł na jaw tylko dzięki całemu łańcuchowi przypadków… – Zaczął wyprostowanymi palcami rysować w powietrzu dziwne kręgi. – Trzeba było tych wszystkich przypadków, żebyśmy przylecieli tutaj. Namiestnik Eswelundu, który kazał wyśledzić kryjówkę przemytników, jakby nie miał nic ważniejszego do roboty… technik, który, zamiast po prostu wykasować zawartość pamięci pokładowej skonfiskowanego statku kosmicznego, przeglądał ją i odkrył mapy gwiezdne galaktyki Gheera… głosowanie w Radzie uchwaliło naszą ekspedycję większością tylko jednego głosu… I oto jesteśmy tutaj. Naszym cholernym obowiązkiem jest dowiedzieć się tak wiele, ile tylko możliwe, o tym, co się tutaj dzieje i jak mogło dojść do tego, że cała ogromna część imperium cesarza od dziesiątków tysięcy lat była zagubiona i zapomniana.
Nargant milczał. Wskazującym palcem powoli przesuwał po popękanym obiciu gałki głównego steru, chropowatym w miejscach, gdzie przez pęknięcia i rysy wystawało sztuczne tworzywo.
– Co zamierzasz? – Chciał zapobiec ewentualnym zarzutom w przyszłości, że brał w tym udział.
Nillian westchnął.
– Wysadzisz mnie w atmosferze. Wyląduję kapsułą w pobliżu jakiejś osady i spróbuję nawiązać kontakt z mieszkańcami.
– Jak chcesz porozumieć się z tymi ludźmi?
– Sądząc po radiotelegramach, które uchwyciliśmy, tam na dole mówi się starą odmianą Paisi. Może będę musiał trochę się przyzwyczaić, ale myślę, że sobie poradzę.
– A jeżeli nie?
Nillian wzruszył ramionami.
– Może będę udawał głuchoniemego. Albo spróbuję nauczyć się ich języka.
Podniósł się z fotela.
– Coś wymyślę. – Mówiąc to, zszedł po wąskiej drabince prowadzącej do dolnej części statku kosmicznego.
Nargant pojął, że rebeliant nie pozwoli odwieść się od swego zamiaru, więc zrezygnował z oporu. Pogodzony z losem zszedł za nim na dół i pełen złych przeczuć przyglądał się, jak Nillian ładuje do kapsuły sprzęt – namiot, przeznaczony właściwie do lądowań awaryjnych, trochę prowiantu i kilka mierników, używanych do badań powierzchni planet, a które podczas tej wyprawy właściwie powinny były pozostać zamknięte w szafie.
– Weź broń.
– Nonsens.
– A co zrobisz, jeśli znajdziesz się w niebezpieczeństwie? Ci na dole są w końcu ludźmi!
Nillian zatrzymał się i obejrzał. Ich spojrzenia spotkały się.
– Liczę na ciebie, partnerze – powiedział w końcu młody rebeliant z osobliwym uśmiechem, którego Nargant nie potrafił sobie wytłumaczyć.
Napęd zawył przez chwilę, statek wyhamował na tyle, że opuścił swą niską orbitę i zanurzył się głębiej. Planeta stawała się coraz większa, wkrótce cały statek przeniknął przeraźliwy gwizd cząstek atmosfery, z ogromną prędkością ocierających o powłokę. Gwizd przeszedł w wycie, w końcu w ogłuszający huk, gdy statek kosmiczny opadał w coraz głębsze warstwy powietrza.
Nargant dalej hamował, wszedł w lot paraboliczny, by w najniższym punkcie zbliżyć się mocno do powierzchni planety i stamtąd wysłać statek z powrotem w przestrzeń kosmiczną.
– Gotów?
– Gotów.
Krótko przed osiągnięciem najniższego punktu paraboli odłączył kapsułę. Tak elegancko, jakby piloci od lat nie ćwiczyli niczego innego, dwa pojazdy rozłączyły się. Nargant wystrzelił w górę w czarne niebo i wszedł na bardzo wysoką stacjonarną orbitę, na której krążył wokół planety z szybkością zgodną z jej prędkością obrotową, pozostając w ten sposób stale mniej więcej nad miejscem, w którym wylądował Nillian. Podczas gdy cichł grzmot silników i statek kosmiczny trzeszcząc, odpoczywał po wysiłku, nawiązał łączność radiową.
Nillian nadawał bieżący raport.
– Lecę nad osadą. Można by ją niemal nazwać miastem… bardzo rozciągnięte, wiele małych chatek, wąskie uliczki, ale też szerokie drogi. Widzę trochę zieleni i ogrody. Coś w rodzaju muru otacza całą osadę, także ogrody. Za murami jest chyba tylko pustynia i step, chociaż w niektórych miejscach trochę marnej roślinności. Widać kilka pasących się zwierząt; może zajmują się tu hodowlą bydła.
Nargant rzucił spojrzenie na nagrywarkę. Masywne urządzenie działało niestrudzenie, nagrywało każde słowo.
– Po mojej prawej stronie widzę chyba ciemną, wysoko wzniesioną formację skalną, łatwo rozpoznawalną z powietrza. Badanie pozwala spodziewać się tam jaskiń. Wyląduję; może to miejsce nada się na bazę.
Nargant skrzywił się. Jaskinie! Jakby na tej pustej planecie nie było innego – a przede wszystkim bezpieczniejszego – miejsca na postawienie namiotu ciśnieniowego.
– Och! Na terenie wokół miasta jest też kilka budynków. Niektóre dość mocno oddalone od osady; kilka godzin piechotą, na oko. Czujniki podczerwieni wykazują, że budowle są zamieszkane. Widzę jeszcze coś, to może być dym z komina.
To był obłęd. Całe przedsięwzięcie było szaleństwem. Nargant masował sobie kark i myślał, że chciałby znaleźć się daleko stąd.
– Polecę szeroką pętlą na południe, aż znów dojrzę moje skały. Nadają się świetnie na punkt orientacyjny. Lecę teraz do nich i wyląduję.
Nargant wyjął szmatkę i zaczął polerować osłony wskaźników. Odradzałem mu to, myślał. Powinienem był nalegać, żeby moje nieprzychylne stanowisko zostało odnotowane w księdze pokładowej.
Dał się słyszeć twardy odgłos siadania płóz lądowniczych, potem wycie wyłączanego silnika grawitacyjnego.
– Wylądowałem. Otwieram luk i oddycham już atmosferą planetarną. Powietrze nadaje się do oddychania, jest dosyć ciepłe i pełne zapachów – czuć je kurzem i odchodami, jest tu jeszcze słodszy zapach, jakby zgnilizny… Oczywiście jestem przeczulony, po tym jak miesiącami wdychałem tylko sterylne powietrze na statku, ale myślę, że obejdę się bez filtrów. Wysiądę teraz i przeszukam skały wokół, by znaleźć odpowiednie miejsce pod namiot.
Nargant westchnął i spojrzał w górę. Przez luk obserwacyjny z prawej strony widział większy z dwu księżyców planety. Ten drugi okrążał ją w przeciwnym kierunku w ciągu mniej niż dwóch dni planetarnych. Jednak w tej chwili mniejszy księżyc był niewidoczny.
– Tu jest dość skalisto i stromo. Przerwę chyba na jakiś czas łączność, zawieszę aparat na pasie i użyję rąk. A właściwie słyszysz mnie jeszcze, Nargant?
Nargant pochylił się nad mikrofonem i przycisnął guzik.
– Oczywiście.
– To uspokajające, wiedzieć o tym. – Usłyszał, jak Nillian się śmieje. – Przyszło mi właśnie do głowy, że jestem kilka milionów lat świetlnych od domu i że na piechotę to trochę daleko, gdybyś mnie tu zostawił. No, to na razie.
Krótki trzask i głośnik zamilkł. Nagrywarka zatrzymała się automatycznie. Narganta otoczyły dobrze znane odgłosy statku kosmicznego: prawie niesłyszalne buczenie wentylacji, od czasu do czasu niesamowicie brzmiący dźwięk z maszynowni, różnorakie szmery i stuki instrumentów na pulpicie sterowniczym.
Читать дальше