Co podziwiał w Nillianie, to jego niewiarygodny dynamizm, niemal zwierzęcą energię, wręcz promieniował nią, dodawała mu jakiejś dzikości, nieokiełznania. Działo się tak może dlatego, że Nillian zdawał się wiele nie zastanawiać; jego słowa, działania i decyzje wynikały raczej z intuicji, niewymuszone, proste, niezbyt przemyślane. Od kiedy latał razem z Nillianem, Nargant coraz częściej uświadamiał sobie, że jego własne myśli biegły po torach pełnych niezliczonych zakrętów, nawet gdy chodziło o zupełnie błahe decyzje, że właściwie automatycznie wdawał się w roztrząsanie problemu z każdej strony i rozpatrywanie wszelkich ewentualności, na które tracił mnóstwo energii.
Obserwował Nilliana z boku. Młody drugi pilot siedział w fotelu wygodnie rozparty, odprężony, przy ustach przymocował mikrofon aparatury nagrywającej, uważnie studiował monitory i wskaźniki instrumentów do zdalnej analizy. Jego skupienie było wyczuwalne niemal fizycznie. Na ekranach widoczne były różne ujęcia powierzchni planety, szarobrązowe, bez widocznych szczególnych konturów. Komputer wyświetlił kilka białych linii, zdanymi o dokładności analizy.
– Instrumenty coś wskazują – kontynuował Nillian – co z pewnym prawdopodobieństwem może być pozostałością po wysoko rozwiniętej cywilizacji. Z kosmosu można gołym okiem zobaczyć proste linie, których zabarwienie pozwala przypuszczać, że są to fundamenty dawnych wielkich budowli. Bardzo wielkich budowli. W atmosferze zmierzyłem produkty rozpadu pierwiastków radioaktywnych; niskie promieniowanie szczątkowe. Prawdopodobnie wojna atomowa sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat. Istnieje niska aktywność elektromagnetyczna, podejrzewam rodzaj prostej komunikacji radiowej, ale nie zlokalizowaliśmy żadnych dużych źródeł energii. Innymi słowy – wnioskował, a jego głos przybrał odcień poirytowanej ironii – rysuje się taki sam obraz jak wszędzie. Nie sądzę, byśmy mieli coś odkryć, jeśli będziemy dalej rezygnowali z lądowania na obserwowanej planecie. Jest to oczywiście moje prywatne zdanie, ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby kierownictwo ekspedycji potraktowało je jako sugestię. Raport złożył Milian Jegetar Cuain, z pokładu statku KALYT-9. Czas standardowy 15-3-178002, ostatnie skalowanie 4-2. Pozycja kwadrant 2014-BQA-57, na orbicie drugiej planety słońca G-101, koniec.
– Chcesz to tak wysłać?
– A dlaczego nie?
– Te ostatnie uwagi są przecież nieco… zuchwałe, prawda?
Nillian złośliwie uśmiechnął się, potrząsając głową, pochylił się nad pulpitem aparatury nadawczej i kilkoma wprawnymi ruchami rąk spowodował wysłanie swojego raportu z obserwacji planety.
– Problem z tobą, Nargancie, polega na tym – wyjaśnił potem – że jesteś taki nieżyciowy. Wpojono ci przekonanie, że przepisy są ważniejsze od faktów widocznych gołym okiem i że najmniejsze nieposłuszeństwo natychmiast cię zabije. Nie nauczono cię wiele ponad to, ale posłuszeństwo tak weszło ci w krew, przeniknęło do szpiku kości, że kiedy po twej śmierci ktoś rozkroi twoje zwłoki, zapewne zamiast szpiku zobaczy skrystalizowane posłuszeństwo.
Nargant wpatrywał się w swoje dłonie, jakby próbował przejrzeć na wskroś skórę i stwierdzić, czy Nillian ma rację.
– Nie zrobisz już ze mnie rebelianta, Nillianie, zamruczał niepewnie.
Śmieszne, że sam to czuł. Odkąd odbywał loty z dawnym rebeliantem i porównywał się z nim, sam sobie wydawał się skamienieliną.
– Nie możesz już zostać rebeliantem, cesarski żołnierzu – odparł Nillian. Teraz spoważniał. – Na szczęście to już niepotrzebne. Ale bardzo bym się ucieszył, gdybyś mógł trochę zapomnieć o starym warunkowaniu. Nie tylko ze względu na ciebie, ale i dla mnie. Jak długo jesteśmy już w drodze? Prawie czterdzieści dni. Czterdzieści dni, tylko ty i ja w tym małym statku rozpoznawczym i prawdę mówiąc: właściwie ciągle nie wiem, czy ty mnie właściwie lubisz. Czy może wytrzymujesz ze mną tylko dlatego, że taki masz rozkaz.
– Nieprawda – powiedział Nargant. – Dosyć cię lubię. – Zabrzmiało to okropnie oschle. Czy ja kiedykolwiek mówiłem komuś takie rzeczy? – zastanowił się przerażony.
– Dziękuję. Ja ciebie oczywiście też lubię, dlatego złości mnie, gdy postępujesz ze mną tak drętwo, jakbym po powrocie miał złożyć raport o twoich przekonaniach do komisji kapłańskiej albo co najmniej do Rady Rebeliantów.
– Drętwo…?
– Tak! Ostrożnie, uważnie, żeby tylko nie powiedzieć nic niewłaściwego i wszystko wykonać prawidłowo… Wydaje mi się, że powinieneś codziennie rano i wieczorem stawać przed lustrem i powtarzać sobie głośno: „Cesarza już nie ma!” I tak przez kilka lat.
Nargant zastanawiał się, czy Nillian mówi poważnie.
– Mógłbym spróbować.
– Chodzi po prostu o to, żebyś wyłączał czasem tego przeklętego cenzora, który siedzi w twoim mózgu i mówił wprost, co ci przyjdzie do głowy, nie przejmując się, co ja o tym pomyślę. Myślisz, że mógłbyś – przynajmniej od czasu do czasu?
– Postaram się. – Czasem rebeliant irytował go. Czemu na przykład teraz zaśmiał się z jego odpowiedzi?
– A myślisz, że mógłbyś czasem naruszyć kilka przepisów? Kilka instrukcji potraktować trochę dowolniej?
– Hmm… nie wiem. Co na przykład?
W oczach Nilliana pojawił się jakby cień spisku.
– Na przykład instrukcję, że nie wolno nam lądować na żadnej planecie.
Nargant wstrzymał oddech.
– Nie zamierzasz chyba…?
Nillian przytaknął gwałtownie, jego oczy błyszczały z ochoty na to przedsięwzięcie.
– Ale to niemożliwe! – Sama myśl o tym była dla Narganta niepojęta. Ta rozmowa działała na niego jak ściskanie imadłem. Poczuł szybsze bicie serca. – Mamy surowy zakaz – surowy! – lądowania na planetach, które obserwujemy.
– I nie wylądujemy – Nillian uśmiechnął się szeroko. Trudno było rozstrzygnąć, czy był to uśmiech złośliwy, czy zadowolony, czy jedno i drugie. – Tylko troszkę zanurzymy się w atmosferze…
– A potem?
– Wysadzisz mnie w łodzi ratunkowej.
Nargant odetchnął głęboko i zacisnął pięści. W skroniach mocno pulsowała mu krew. Spojrzał w bok, zatrzymał wzrok na jednej z obcych gwiazd, cicho i zagadkowo migocącej za lukiem. Ona jednak także nie umiała mu pomóc.
– Nie wolno nam tego zrobić.
– Dlaczego nie?
– Bo to byłoby przekroczenie wyraźnego rozkazu!
– Ojej – pokiwał głową Nillian. – Okropne. – I milczał.
Nargant unikał jego spojrzenia; znał byłego rebelianta na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten obserwuje go bez przerwy. Planeta G-101/2 wisiała nad nimi jak wielka, brudna piłka. Gołym okiem nie było na niej widać miast.
– Nie wiem, na co liczysz – westchnął w końcu Nargant.
– Chcę zdobyć informacje – odpowiedział Nillian. – Nie wiemy wiele, ale jednego możemy być pewni: Nigdy nie dowiemy się, co się tutaj dzieje, podlatując od jednej planety do drugiej i robiąc na orbicie standardowe pomiary.
– Dowiedzieliśmy się już przecież całkiem dużo – sprzeciwił się Nargant. – Wszystkie planety, do których do tej pory podlecieliśmy, zamieszkane są przez ludzi. Wszędzie znajdujemy planetarne cywilizacje na dosyć prymitywnym poziomie. I wszędzie są ślady dawnej wojny, podczas której użyto broni atomowej.
– Nudy – stwierdził młody drugi pilot. – To wszystko właściwie potwierdza tylko to, co i tak już wiedzieliśmy.
– Ale to były tylko legendy, trudne do uwierzenia opowiadania garstki bajarzy. Dopiero teraz potwierdziliśmy je osobiście.
Читать дальше