Mężczyzna roześmiał się i stwierdził, machając ręką:
– Nie ma w tym nic niezwykłego, robi się tak wszędzie, w całym wszechświecie.
– Na tym zupełnie się nie znam. Tak czy siak, mam dla was ubrania, jeśli wy macie pieniądze.
– Mam pieniądze.
– Dobrze.
Ubhika zsiadła z osła i zauważyła, że spojrzenie mężczyzny powędrowało za nią. Mimo woli poruszała się energiczniej niż zwykle, jakby chciała udowodnić, że jest jeszcze młoda i zgrabna, a nie tak stara jak zdawałyby się wskazywać jej chude ciało i pełna zmarszczek, wygarbowana pogodą skóra. Chwilę później ogarnęła ją złość na samą siebie i gwałtownie wyszarpnęła z bagażu węzełek z męskimi ubraniami.
Rozwinęła go na ziemi, gdy podniosła oczy, zobaczyła, że mężczyzna wyciąga w jej stronę na dłoni kilka monet.
– U nas używamy takich pieniędzy – wyjaśnił. – Popatrzcie najpierw, czy zechcecie je przyjąć.
Ubhika wyjęła z jego dłoni jedną monetę. Wyglądała inaczej, niż wszystkie znane jej monety – dokładniej wytłoczona, błyszcząca, z metalu, jakiego nigdy wcześniej nie widziała. Piękna moneta. Ale nie pieniądz.
– Nie – powiedziała z żalem, oddając mu metalowy krążek. – Za to nie mogę wam nic sprzedać. – Miał jej przejść koło nosa nieoczekiwany interes.
Obcy przyjrzał się monecie, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Co jest z nią nie tak? – spytał. – Nie podoba się wam?
– Ależ podoba mi się – odparła Ubhika. – Nie o to chodzi. Z pieniędzmi problem w tym, żeby podobały się innym.
Zaczęła znowu zwijać swój węzełek.
– Stop, zaczekajcie! – zawołał mężczyzna. – Zaczekajcie jeszcze chwilę. Potargujmy się. Może mogę wam dać coś na wymianę?
Ubhika zatrzymała się i zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
– Co na przykład?
– Nie wiem… Może moje ubranie?
Ubhika spróbowała wyobrazić sobie, kto mógłby nosić takie dziwaczne ubranie. Nikt, będący przynajmniej z grubsza przy zdrowych zmysłach. A czy dałoby się je przerobić na coś innego, wydawało się to niełatwe… Potrząsnęła głową.
– Nie.
– Zaczekajcie. To coś innego. Tutaj, moja bransoleta. Dostałem ją od mojej matki; ma naprawdę wielką wartość.
Nie potrafi się targować, pomyślała rozbawiona Ubhika. Koniecznie chciał dostać jej nędzne ubrania i nawet nie próbował tego ukryć. Był jak otwarta książka. Każdym swoim ruchem mówił: proszę, daj mi je; zapłacę ci za nie, co tylko zechcesz. Prawie było go jej żal.
– Nie macie naszych pieniędzy, Nillianie i po waszej mowie można poznać, że przybywacie z daleka – powiedziała. – Nie na wiele wam się zda ubierać jak człowiek stąd.
– Bransoleta – powtórzył i wyciągnął w jej stronę ozdobę, noszoną przez siebie, o ile Ubhika dobrze pamiętała, na prawym przegubie. – Jak wam się podoba?
Wyjęła z jego dłoni bransoletę i zadrżała, czując, jak jest ciężka i chłodna. Wykonano ją z gładkiego, połyskującego złoto metalu i przyozdobiono po zewnętrznej stronie delikatnym, mieniącym się wzorem. Gdy przyglądała się z bliska rysunkowi, poczuła dobywający się z bransolety silny zapach, ciężką, łojowatą woń, przypominającą tłusty odór wydzielany przez młode bawoły. Musiał nosić tę obręcz od dawna. Może dzień i noc, odkąd podarowała mu ją matka.
Czy to była prawda? I co mogło kogoś skłonić, by podarek od matki, do tego jeszcze tak wartościowy, wymieniać na kilka nędznych łachów?
Wszystko jedno.
– Bierzcie, co chcecie – Ubhika usłyszała swoje słowa, całkiem zatopiona w podziwianiu bransolety.
– Musicie mi powiedzieć, czego potrzebuję! – zaprotestował mężczyzna.
Ubhika z westchnieniem pochyliła się nad węzełkiem i wyłowiła spodnie z grubo tkanego materiału i kurtkę, jaką nosili pasterze. Oczywiście nie miała pasterskich wysokich butów; zamiast tego dała mu parę zwykłych sandałów.
– To mi przecież nie będzie pasować.
– Nieprawda, to dokładnie wasz rozmiar.
– Uwierzę dopiero po przymiarce – odrzekł mężczyzna i zaczął, ku bezgranicznemu zaskoczeniu Ubhiki, zrzucać swoje ubranie.
Odwrócił się jednak przy tym tyłem. Górną część swego stroju rozpiął na szwie, który otworzył się, wydając dźwięk podobny do cmoknięcia i wysunął ramiona z rękawów. Ukazał się nagi, mocny tors, połyskujący jedwabiście w słońcu. Mężczyzna tymczasem zaczął rozpinać pas.
Ubhika, która z wrażenia zapomniała oddychać, przerażona wstrzymała powietrze i mimowolnie rozejrzała się na wszystkie strony w obawie, że ktoś może ich obserwować. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby rozbierał się przy niej mężczyzna!
Obcemu jednak wydawało się nie robić to żadnej różnicy. Zdjął dolną część ubrania i naciągał nowo nabyte spodnie.
Ubhika stała i wpatrywała się w nagie, muskularne plecy, znajdujące się tak blisko, że wystarczyłoby wyciągnąć ramię, by ich dosięgnąć. Rzeczywiście swędziała ją ręka. Dlaczego nie? Zadawała sobie pytanie i niemal nie mogła opanować pragnienia, by dotknąć gładkiej, błyszczącej skóry mężczyzny, tylko po to, by poczuć, jaka jest w dotyku. Widziała też jego pośladki, małe i twarde, osłonięte tylko obcisłym, niewiarygodnie gładko przylegającym kawałkiem tkaniny i czuła dziwnie ciepłą falę rozchodzącą się w podbrzuszu.
W głowie pojawiła się szalona myśl…
Niezdecydowanie obracała w palcach bransoletę. Wzory na niej połyskiwały przecudnie. Oddać mu bransoletę i poprosić, żeby w zamian robił z nią te rzeczy, które mężczyzna robi z kobietą, tylko ten jeden jedyny raz…
Co za szalona myśl. Energicznie wsunęła bransoletę na przegub lewej dłoni. Wykluczone. Nie chciała doświadczyć jego odmowy i usłyszeć, jak mówi, że jest dla niego za stara.
– Rzeczywiście – usłyszała, jak on mówi, nie mając pojęcia o jej rozterkach. Rozkładał ręce na wszystkie strony i przyglądał się, jak leży ubranie. – Naprawdę pasuje.
Ubhika nic nie powiedziała, bała się tylko, że widać po niej jej myśli.
Ale obcy, któremu było na imię Nillian, uśmiechał się do niej w roztargnieniu i zbierał swoje rzeczy. Błyszczący strój zwinął w węzełek, wcisnął pod pachę, a pas przewiesił przez ramię. Podziękował jej przyjaźnie, powiedział jeszcze kilka słów, których treść do niej nie dotarła, choć później przypominała sobie, że coś mu odpowiadała. Potem pożegnał się.
Patrzyła za nim, gdy oddalał się, odchodząc na przełaj. Nie w kierunku miasta. Zatrzymał się jeszcze przed zapadliskiem, odwrócił się do niej i pomachał ręką. Potem zniknął z oczu.
Ubhika stała jeszcze przez dłuższy czas i nie widząc, wpatrywała się przed siebie. Jakiś czas potem otrzeźwiała, podniosła lewe ramię i przyjrzała się bransolecie. Była tam naprawdę. To nie był sen.
Nagle opanowało ją uczucie, jakby wokół, za każdą skałą i każdym wzgórzem siedzieli ludzie, szeptem opowiadający sobie tajemnice, o których jej nie wolno było się dowiedzieć. W pośpiechu pozbierała pozostałe części ubrań, zwinęła je w węzełek i zapakowała. Potem chwyciła lejce obu jucznych osłów, dosiadła swego wierzchowca i pognała go, uderzając łydkami. W piersiach czuła ucisk, którego nie potrafiła sobie wyjaśnić.
Starała się nie myśleć o wieczorze. Dzisiejsza noc na pewno nie będzie łatwa.
– Jałowa planeta, w większej części pokryta pustynią i stepem. Zaludnienie około trzysta do czterystu milionów. Wiele miast średniej wielkości, wszystkie w ruinie. Znikome ilości minerałów, rolnictwo uprawiane w niezwykle ciężkich warunkach. Brak wody.
Читать дальше