Twarz matki wykrzywiła się jeszcze bardziej. Jej kości policzkowe drgały spazmatycznie; nie była w stanie wydusić słowa. Łzy zalały jej oczy. Wyciągnęła rękę i pogłaskała głowę Drugiej Siostry. Chwyciła się dłonią za podbródek i wyjąkała z trudem:
– Zhaodi, moje dziecko… Wszystkie moje córki same wybrały sobie mężów, każda poszła swoją drogą. Nie chciałam wami rządzić i nie zdołałam was uratować. Wszystkie… powierzyłyście swój los Niebiosom…
Sima Ku zostawił ciało Drugiej Siostry i wyszedł na spotkanie Lu Lirena, który w towarzystwie kilkunastu strażników podążał w stronę młyna. Zatrzymali się w odległości dwóch kroków od siebie. Dwie pary oczu wpiły się w siebie nawzajem niczym wojownicy w morderczym zwarciu. Krzyżujące się miecze spojrzeń, sypiące się wokoło iskry. Po kilku rundach ciągle nie było ani zwycięzcy, ani przegranego. Lu Liren roześmiał się oschle: „Cha, cha, cha! Cha cha! Cha cha cha!" Sima Ku zaśmiał się lodowato: „He he he! He he! He he he!"
– Bracie Sima, nieźle ci się wiodło od naszego ostatniego spotkania!
Minął rok, odkąd wygnałeś nas z tej ziemi. Któż by przypuszczał, że ciebie spotka ten sam los?
– Sześciomiesięczny kredyt łatwo spłacić. Lecz brat Lu żąda zbyt dużych odsetek.
– Jestem głęboko zasmucony tragiczną śmiercią twojej szanownej żony – rzekł Lu Liren – lecz nic nie można na to poradzić. Rewolucja przypomina wycięcie guza nowotworowego. Zawsze trzeba przy tym uszkodzić kawałek zdrowego ciała, nie można jednak z tego powodu rezygnować z operacji. Mam nadzieje, że potrafisz to zrozumieć.
– Nie zapluwaj się po próżnicy, lepiej od razu mnie wykończ! – parsknął Sima Ku.
– Nie mamy zamiaru postąpić z tobą w tak prostacki sposób – odparł Lu Liren.
– W takim razie oszczędź sobie fatygi, sam to załatwię.
Wyciągnął z kieszeni pistolecik, odbezpieczył i zwrócił się do naszej matki:
– Teściowo, czynię to, by cię pomścić – oznajmił, po czym przystawił sobie lufę do skroni.
– A więc jednak jesteś tchórzem! – rzucił ze śmiechem Lu Liren.
– No dalej, zastrzel się, żałosny robaku!
Ręka Simy Ku zadrżała.
– Tato! – krzyknął Sima Liang.
Sima Ku odwrócił głowę i spojrzał na syna. Powoli opuścił rękę. Zaśmiał się sarkastycznie i rzucił pistolet Lu Lirenowi.
– Weź go sobie – rzekł.
– To damska zabawka – oświadczył Lu Liren, podrzucając broń na dłoni, po czym wzgardliwym gestem rzucił pistolecik stojącym z tyłu żołnierzom. Zatupał mokrymi, ubłoconymi butami. – Prawda jest taka – ciągnął – że odkąd oddałeś mi broń, nie mam już żadnego wpływu na twój los. To moi zwierzchnicy zadecydują, co się z tobą stanie – czy skończysz w niebie, czy też w piekle.
Sima Ku pokręcił głową.
– Mylisz się całkowicie, komendancie Lu. Nie ma dla mnie miejsca ani w niebie, ani w piekle. Moje miejsce jest gdzieś pomiędzy jednym a drugim. A ty pewnego dnia znajdziesz się w tym samym punkcie co ja.
– Zabierzcie ich – polecił Lu Liren stojącym obok żołnierzom.
– Dalej! Ruszać się! – pokrzykiwali strażnicy, poszturchując lufami Simę Ku miesięcy Babbitta.
– Chodź – zachęcał Babbitta Sima Ku. – Mnie sto razy zastrzelą, ale tobie włosek z głowy nie spadnie!
Babbitt, wciąż podtrzymując Szóstą Siostrę, zbliżył się do Simy Ku.
– Pani Babbitt może zostać – oznajmił Lu Liren.
– Komendancie Lu, ocal nasze małżeństwo… w zamian za to, że pomogłam mojej matce opiekować się Lu Shengli – poprosiła Szósta Siostra.
Lu Liren, poprawiając pęknięte okulary, rzekł do matki:
– Proszę ją jakoś przekonać.
Matka zdecydowanie pokręciła głową, po czym ukucnęła.
– Dzieci – zwróciła się do mnie i Simy Lianga – pomóżcie mi.
Razem z Simą Liangiem podnieśliśmy trupa Shangguan Zhaodi i zarzuciliśmy matce na plecy.
Matka z martwą Drugą Siostrą na grzbiecie pokuśtykała błotnistą drogą do domu. Szliśmy z Simą Liangiem po obu stronach, podtrzymując z wysiłkiem sztywne nogi Zhaodi, by nieco ulżyć matce. Maleńkie, okaleczone krępowaniem stopy matki zostawiały na drodze głębokie ślady, które pozostały widoczne jeszcze przez kilka miesięcy.
Woda w Rzece Wodnego Smoka gwałtownie wezbrała. Siedząc na kangu, obserwowałem przez okno toczące się mętne, żółtawe fale, sięgające niemal poziomu wałów. Na nasypie stała grupka żołnierzy z Niezależnego Batalionu. Patrzyli na wodę i głośno o czymś dyskutowali.
Matka na podwórzu smażyła placki na patelni, Sha Zaohua dokładała do ognia. Opał był mokry, płomień miał ciemnożółty kolor i buchał gęstym czarnym dymem. Słońce świeciło blado.
Sima Liang wszedł do izby, wnosząc na sobie gorzki zapach sofory.
– Chcą zabrać mojego tatę, Szóstą Ciotkę i wuja do głównej kwatery – powiedział do mnie półgłosem. – Mąż Trzeciej Ciotki i inni budują tratwę, którą zamierzają popłynąć w dół rzeki.
– Liang! – zawołała matka z podwórza. – Weź małego wujka i ciocię i idźcie nad rzekę. Zatrzymajcie ich i powiedzcie, że chcę się z nimi pożegnać.
Rzeka była mętna i wzburzona, na powierzchni unosiły się źdźbła zboża, pędy słodkich ziemniaków, trupy zwierząt; środkiem nurtu płynęły nawet całe pnie drzew. Most, którego trzy filary swego czasu spalił Sima Ku, znalazł się całkowicie pod wodą; o jego istnieniu świadczyły jedynie potężne wiry i huk fal. Gąszcz krzaków nad rzeką również został zatopiony, tu i ówdzie ponad powierzchnię wystawała jakaś gałąź pokryta zielonymi liśćmi. Wody rozlewały się szeroko, szarobłękitne mewy polatywały nad falami, od czasu do czasu wyławiając jakąś małą rybkę. Przeciwległy brzeg był widoczny w postaci niewyraźnej czarnej linii, wyłaniającej się od czasu do czasu w oddali zza lśniących grzbietów fal. Tylko kilka cali dzieliło powierzchnię wody od szczytu nasypu; w niektórych miejscach żółte języki fal dotykały go prowokacyjnie i bulgoczącymi strumykami przelewały się na zewnątrz.
Gdy dotarliśmy nad rzekę, głuchoniemy Sun Niemowa właśnie trzymał swój dorodny organ i sikał; strumień piwnożółtej cieczy z dźwięcznym chlupotem uderzał o powierzchnię wody. Na nasz widok uśmiechnął się przyjaźnie, wyciągnął z kieszeni gwizdek zrobiony z łuski naboju i zaczął gwizdać, imitując głosy ptaków: gardłowy śpiew drozda, płytkie pojękiwania wilgi, melancholijny świergot skowronka. Ptasie głosy były naprawdę fascynujące; pobliźniona twarz głuchoniemego nabrała łagodnej miękkości. Zakończywszy swój popis, wytrząsnął ślinę z gwizdka i podał mi go, mówiąc: „A-ao!", z czego jasno wynikało, że chce mi go podarować. Cofnąłem się o krok i patrzyłem na niego z obawą. Sunie Niemowo, ty morderczy demonie, nigdy nie zapomnę widoku twojej twarzy, gdy ścinałeś ludzi swoim mieczem! Sun znowu wyciągnął ku mnie rękę, powtarzając nerwowo swoje: „A-ao, a-ao!" z zaniepokojoną miną. Cofnąłem się, a on znowu się zbliżył.
– Wujaszku, nie bierz tego – szepnął mi do ucha Sima Liang, który stał za mną. – „Gdy niemowa w gwizdek dmucha, wzywa upiora albo ducha". On chodzi z tym na cmentarz i przywołuje duchy!
„A-ao!" – pokrzykiwał gniewnie Sun Niemowa, wreszcie wcisnął mi miedziany gwizdek siłą do ręki i odszedł w stronę ludzi budujących tratwy, przestając zwracać na nas uwagę. Sima Liang wyjął mi z dłoni gwizdek, obejrzał go dokładnie pod słońce, jakby doszukiwał się w nim jakiejś tajemnicy, i powiedział:
Читать дальше