Od strony pól zawiał poranny wiatr, rozbijając się bezczelnie po blaszanym dachu, niczym zmokły kocur z lśniącym karpiem w pysku. Krwistoczerwone słońce wypełzło z zalanych wodą dolin, mokre i wyczerpane. Rzeka Wodnego Smoka groziła wylaniem; pędzące fale grzmiały ogłuszająco w porannej ciszy. Siedzieliśmy na kamieniu, nasze spojrzenia krzyżowały się z czerwonymi, mglistymi promieniami. Na wymytych całonocnym deszczem szybach okien nie było ani jednej plamki; dach ani drzewa nie zasłaniały nam widoku na sierpniowe pola. Strumienie deszczu zmyły kurz z ulicy przed młynem, odsłaniając twardą warstwę orzechowobrunatnej ziemi, która lśniła jak pociągnięta lakierem. Dwa na wpół martwe, duże srebrne karpie leżały porzucone na ulicy, niczym statki, które osiadły na mieliźnie, trzepocząc ogonami. Dwóch mężczyzn w szarych mundurach, wysoki chudzielec i niski grubas, wlokło się ulicą, niosąc bambusowy kosz z kilkunastoma wielkimi rybami – były wśród nich karpie, karpie trawiaste, a nawet srebrnoszary węgorz. Zauważywszy leżące na ulicy ryby, popędzili z entuzjazmem w ich stronę, nie wypuszczając kosza – poruszali się bardzo niezdarnie, jak żuraw i kaczka związane sznurkiem.
– Wielki karp! – oznajmił mały grubas.
– Dwa karpie! – dodał wysoki chudzielec.
Gdy schylali się po ryby, niemal rozpoznałem ich twarze – prawdopodobnie byli to kelnerzy, którzy usługiwali na przyjęciu weselnym Szóstej Siostry i Babbitta. Szpiedzy Niezależnego Batalionu… Przypatrywali im się strażnicy stojący u wrót młyna. Dowódca straży ziewnął i zbliżył się do nich.
– Hej, Gruby Liu i Chudy Hou! Jest takie powiedzonko: „Znaleźć jaja w jego spodniach to tak, jakby łowić ryby na suchej ziemi" – zaśmiał się dowódca.
– Panie komendancie Ma – rzekł Chudy Hou – pewnie jesteście nieźle zmordowani…
– Zmordowani jak zmordowani, ale głodni jak psy…
– Proszę wpaść na zupę rybną – zaproponował Gruby Liu – po tak wielkim zwycięstwie armię należy nakarmić i napoić.
– Tych parę rybek… Na armię nie wystarczy, ale dla was, chłopaki, będzie w sam raz – odrzekł komendant Ma.
– Panie komendancie, jest pan oficerem, wyższej czy niższej rangi, wszystko jedno. Oficer powinien umieć poprzeć dowodami wszystko, co mówi, a krytykując – zważać na względy polityczne. Nie powinien pozwalać sobie na nieodpowiedzialne wypowiedzi – oznajmił Chudy Hou.
– Żartowałem tylko. Nie bierzcie tego tak serio! – odparł Ma. – Nie widziałem cię parę miesięcy, zrobiłeś się bardzo wymowny!
Gdy tak się przekomarzali, na tle czerwonej zorzy poranka zobaczyłem matkę. Szła ulicą bardzo powoli i ciężko, lecz zdecydowanie.
– Mamo! – zaszlochałem, zeskakując z kamienia. Chciałem pofrunąć jej na spotkanie, lecz upadłem ciężko w błoto.
Kiedy oprzytomniałem, zobaczyłem zaniepokojoną twarz Szóstej Siostry. Sima Ku, Sima Ting, Babbitt, Sima Liang – wszyscy stali wokół mnie.
– Mama przyszła – powiedziałem do Szóstej Siostry. – Na własne oczy widziałem, mama tu była!
Wyrwałem się z objęć siostry i ruszyłem biegiem w stronę wrót, wpadając po drodze głową na czyjąś rękę. Zachwiałem się, lecz pobiegłem dalej, przedzierając się z wysiłkiem przez tłum. W końcu wyrosły przede mną spróchniałe wrota. Waląc pięściami w drewno, krzyczałem:
– Mamo! Mamo!
Jakiś żołnierz wetknął czarną lufę pistoletu maszynowego w dziurę w desce.
– Spokój tam, po śniadaniu was wypuścimy! – usłyszeliśmy surowy głos.
Matka także usłyszała moje wołania i przyśpieszyła kroku. Przebrnęła przez rów na poboczu drogi i skierowała się prosto do wrót młyna.
– Wstęp wzbroniony, cioteczko! – próbował ją zatrzymać dowódca straży.
Matka wyciągnęła ręce przed siebie, odepchnęła go bez słowa i poszła dalej. Jej twarz lśniła czerwoną poświatą, jakby była zalana krwią; usta wykrzywiał gniewny grymas.
Strażnicy pośpiesznie zwarli szyki, ustawiając się w kordon przypominający czarny mur.
– Stać! Proszę się zatrzymać, proszę pani! – Dowódca straży złapał matkę za ramię, zatrzymując ją w miejscu.
Matka próbowała strząsnąć z ramienia jego dłoń.
– Kim pani jest? Co pani tu robi? – spytał stanowczo, po czym mocno ją odepchnął, aż cofnęła się o parę kroków, omal się nie przewracając.
– Mamo! – płakałem za drzwiami.
Oczy matki miotały niebieskie błyskawice, jej wykrzywione usta nagle się otworzyły, z gardła wydobył się charkot. Ruszyła w stronę wrót, nie zważając na otoczenie.
Dowódca straży Ma pchnął matkę z całej siły. Wylądowała w rowie, chlapiąc wokoło, przeturlała się w wodzie i natychmiast stanęła na nogi. Woda sięgała jej aż po pępek. Wygramoliła się z rowu, kompletnie przemoczona; do jej włosów przylgnęła brudna piana. Zgubiła jeden but, lecz pokuśtykała z powrotem w stronę bramy, kroczek za kroczkiem, na swoich maleńkich, okaleczonych krępowaniem stopach.
– Stać! – Dowódca straży Ma odbezpieczył pistolet i wycelował w pierś matki. – Czego pani tu szuka, przyszła pani odbić więźniów? – zezłościł się.
– Z drogi! – wrzasnęła matka, wpijając w niego nienawistne spojrzenie.
– Co pani tu robi?
– Przyszłam po mojego syna!
Rozpłakałem się na cały głos. Obok mnie Sima Liang wołał: „Babciu!", a Szósta Siostra: „Mamo!"
Poruszone moim szlochem, wszystkie kobiety we młynie uderzyły w lament. Łkania kobiet zmieszały się z odgłosem pociągania nosami przez mężczyzn i pokrzykiwaniami straży. Strażnicy zrobili pośpieszne „w tył zwrot" i wycelowali broń w spróchniałe wrota.
– Dość tego hałasu! – wrzasnął Ma. – Czekajcie, niedługo zostaniecie wypuszczeni! Cioteczko – zwrócił się do matki pojednawczym tonem – niechże pani wraca do domu, jeśli tylko pani syn nie zrobił nic złego, na pewno go uwolnimy.
– Moje dziecko! – jęknęła matka. Ominęła dowódcę i ruszyła znowu do wrót.
Dowódca znowu skoczył i zastąpił jej drogę.
– Ciotko – rzekł surowo – ostrzegam, jeśli pani zrobi choć krok dalej, skończą się uprzejmości!
Matka spojrzała na niego kamiennym wzrokiem.
– Masz matkę? Jesteś człowiekiem? – spytała półgłosem, po czym uderzyła go w twarz i ruszyła chwiejnie swoją drogą.
Strażnicy rozstąpili się, przepuszczając ją.
– Zatrzymać ją! – rozkazał dowódca, trzymając się ręką za policzek.
Strażnicy stali nieruchomo, jakby nie dosłyszeli. Matka stanęła pod drzwiami. Wystawiłem rękę przez otwór, machałem i wołałem ją. Matka pociągnęła za zardzewiałą zasuwę; słyszałem jej ciężki oddech.
Zasuwa szczęknęła. Kula z pistoletu przebiła deski. Rozległ się przeraźliwy huk, spróchniałe drzazgi posypały się na nasze głowy.
– Nie ruszać się! Jeśli pani się ruszy, będę musiał panią zastrzelić! – wrzasnął komendant Ma i wypalił w powietrze.
Matka odsunęła zasuwę i otworzyła drzwi. Rzuciłem się do przodu i wtuliłem się w jej piersi. Sima Liang i Szósta Siostra ruszyli za mną. Ktoś we młynie zawołał:
– Bracia, uciekajmy stąd, teraz! Nie będzie drugiej okazji! Żołnierze oddziału Simów ruszyli falą na zewnątrz, spychając nas na boki swoimi twardymi ciałami. Upadłem na ziemię, a na mnie runęła matka.
We młynie panowało totalne zamieszanie. Płacze, krzyki, wołania zlewały się w jeden wielki zgiełk. Żołnierze Siedemnastego Batalionu kręcili się i wywracali. Armia Simów chwyciła za broń. Zabrzęczały tłuczone kulami szyby. Komendant Ma wpadł do rowu, przeturlał się, a następnie powalił kilkunastu żołnierzy jednostki Simów, którzy poprzewracali się jak ołowiane żołnierzyki pod ostrzałem z jego pistoletu maszynowego. Inni rzucili się na niego, wepchnęli go z powrotem do rowu i jęli kopać zajadle, chlapiąc naokoło.
Читать дальше