Żołnierze Siedemnastego Batalionu nadbiegli ulicą, strzelając i wrzeszcząc. Członkowie oddziału Simów rozproszyli się, ścigani bezlitośnie przez kule.
W całym tym zamieszaniu przywarliśmy plecami do ściany młyna, starając się odpychać każdego, kto się zbytnio zbliżył.
Stary żołnierz Siedemnastego Batalionu ukląkł na jednej nodze pod topolą, trzymając oburącz strzelbę. Zmrużył oczy i wycelował. Strzelba szarpnęła się, żołnierz Simów padł. Zewsząd rozlegały się huki, gorące łuski sypały się do wody, puszczając strumienie bąbelków. Weteran wycelował znowu, tym razem w ogorzałego, rosłego żołnierza, który zdołał już oddalić się kilkaset metrów na południe. Biegł przez zagony fasoli, podskakując jak kangur, w stronę sąsiedniego pola pszenicy. Stary żołnierz niespiesznie, lekką ręką wycelował znowu – huknęło, biegnący człowiek padł na ziemię głową naprzód. Stary żołnierz pociągnął zamek, łuska przekoziołkowała w powietrzu.
Wśród tego chaosu udało mi się dostrzec Babbitta. Przypominał ogłupiałego muła w stadzie owiec. Owce beczały, a on przepychał się między nimi. Z wytrzeszczonymi oczyma kroczył na swoich długich nogach, grzęznąc ciężkimi kopytami w błocie. Rozjuszony głuchoniemy Sun Niemowa przypominał czarnego tygrysa. Wymachiwał ze świstem swoim wielkim mieczem, prowadząc kilkunastu nieustraszonych, także zbrojnych w miecze wojowników, wznoszących bojowe okrzyki. Szli prosto na owce. Nie miały żadnych szans – już po chwili spadło kilka głów, przeraźliwe wrzaski niosły się wśród pól. Owce kompletnie straciły orientację, nie wiedząc, w którą stronę uciekać. Babbitt stanął, ogłupiały, rozglądając się wokoło. Oprzytomniał dopiero w momencie, gdy Niemowa ruszył w jego kierunku, i popędził galopem w naszą stronę, spieniony, dysząc ciężko. Stary żołnierz wycelował.
– Stary Cao! Nie strzelaj! – przedarł się przez tłum rozkaz Lu Lirena. – Towarzysze! Nie strzelajcie do Amerykanina!
Żołnierze Siedemnastego Batalionu zagęszczali szyki w taki sposób, jakby ciągnęli sieci. Więźniowie, którzy wciąż próbowali uciec z potrzasku, przypominali trzepoczące się w sieci ryby. Stopniowo spędzono ich na ciasny odcinek ulicy przed młynem.
Głuchoniemy wbił się w tłum więźniów i huknął Babbitta pięścią w ramię tak mocno, że Amerykanin obrócił się wokół własnej osi i zaczął wywrzaskiwać w swoim dziwacznym języku coś, co mogło być przekleństwami bądź tylko zwyczajnym protestem. Głuchoniemy uniósł miecz; ostrze zalśniło w słońcu. Babbitt podniósł ramiona, jakby chciał się zasłonić przed tym deszczem iskier.
– Babbitt! – Szósta Siostra, która stała obok matki, ruszyła niezdarnie w jego stronę, lecz upadła już po paru krokach i legła krzywo w błocie, z lewą stopą sterczącą spod prawej.
– Powstrzymajcie Suna Niemowę! – rozkazał Lu Liren.
Nieustraszeni wojownicy złapali go za ręce. Niemowa, warcząc złowrogo, dosłownie wymachiwał tamtymi w powietrzu, jakby to były szmaciane lalki. Lu Liren przesadził rów, stanął przy drodze, podniósł wysoko rękę i zawołał:
– Sunie Niemowo, pamiętaj o zasadach postępowania z więźniami!
Dostrzegłszy Lu Lirena, Sun Niemowa przestał się miotać, a nieustraszeni wojownicy puścili go. Sun wetknął miecz za pas i rękami niczym żelazne szczypce złapał Babbitta za ubranie, wyciągnął go z tłumu i postawił przed Lu Lirenem. Amerykanin powiedział coś po swojemu, a Lu Liren odpowiedział mu w tym samym języku; krótkim zdaniom towarzyszyły tnące gesty dłonią. Babbitt uspokoił się. Szósta Siostra błagalnie wyciągnęła ku niemu rękę.
– Babbitt! – jęknęła.
Babbitt przesadził rów i pomógł Szóstej Siostrze wstać. Jej lewa noga wisiała bezwładnie, jak martwa. Babbitt z wysiłkiem podtrzymywał żonę, obejmując ją w pasie. Okropnie brudna sukienka, przypominająca pomarszczoną łupinę cebuli, uniosła się w górę; wyjrzały spod niej bladosine pośladki, podobne do rybich brzuchów. Szósta Siostra uwiesiła się na szyi Babbitta, a ten podtrzymywał ją pod pachami. W końcu małżeńskiej parze udało się stanąć na wszystkich czterech nogach. Gdy tylko jego błękitne, smutne oczy dostrzegły naszą matkę, Babbitt wziął Szóstą Siostrę na ręce razem z jej zranioną nogą i z wysiłkiem powlókł się w naszą stronę.
– Mama… – powiedział po chińsku. Wargi mu drżały, kilka ogromnych łez spłynęło na policzki.
Woda w rowie zafalowała. Komendant Ma strząsnął z siebie zwłoki żołnierza wrogiej armii i pomału wygramolił się na drogę; wyglądał jak gigantyczna ropucha. Jego płaszcz pokrywały plamy wody, krwi i błota, przypominające ropusze brodawki. Stanął na trzęsących się, ugiętych nogach – widok straszny i żałosny zarazem. Na pierwszy rzut oka przypominał nieco niedźwiedzia, a po bliższym przyjrzeniu się – bohatera.
Miał wyłupione jedno oko – zwisało mu w okolicy nosa jak lśniący szklany koralik, stracił dwa przednie zęby, z podbródka kapała mu krew.
Jakaś żołnierka ruszyła w jego stronę z walizeczką pierwszej pomocy i podtrzymała chwiejącego się dowódcę.
– Pani komendantko Shangguan, mamy ciężko rannego! – zawołała.
Jej wątła postać ugięła się pod ciężarem mężczyzny niczym młoda wierzba.
Nadbiegła komendantka Shangguan Pandi, a za nią dwójka sanitariuszy z noszami. Na głowie mojej siostry siedziała maleńka wojskowa czapka, twarz pod daszkiem była nalana i szeroka, jedynie uszy wystające spod krótkich włosów nie utraciły jeszcze wdzięku, właściwego kobietom z rodziny Shangguan.
Bez wahania oberwała wiszącą gałkę oczną i wyrzuciła. Kulka potoczyła się po błotnistej ziemi; po chwili zatrzymała się, patrząc na nas nienawistnie.
– Komendantko Shangguan, proszę powiedzieć Lu Lirenowi… – zaczął Ma, podnosząc się na noszach i pokazując naszą matkę – że to ta kobieta otworzyła drzwi…
Shangguan Pandi szczelnie owijała gazą głowę Ma; w końcu nie mógł już otworzyć ust.
Wreszcie stanęła przed nami.
– Mamo – odezwała się niepewnie.
– Nie jestem twoją matką – powiedziała matka.
– Mówiłam ci kiedyś – rzekła Pandi – że rzeka dziesięć lat płynie na wschód, a dziesięć na zachód. Wychodząc z wody, obejrzyj muł na swoich stopach.
– Już oglądałam. Wszystko już oglądałam.
– Wiem o tym, co się wydarzyło w naszej rodzinie. Zaopiekowałaś się moją córką, więc wszystko ci wybaczę.
– Nie potrzebuję twojego przebaczenia. Wystarczająco długo żyję na tym świecie…
– Odzyskaliśmy całą naszą ziemię – oznajmiła Pandi. Matka spojrzała w niebo, na pędzące chmury.
– Panie, błagam, otwórz oczy i popatrz na ten świat… – szepnęła. Shangguan Pandi zbliżyła się i obojętnie pogłaskała mnie po głowie.
Wyczułem nieprzyjemną woń lekarstw na jej palcach. Nie pogłaskała Simy Lianga – zresztą Sima Liang, jak przypuszczam, nigdy by jej na to nie pozwolił. Zgrzytał ząbkami jak małe zwierzątko – gdyby odważyła się go dotknąć, z pewnością odgryzłby jej palec. Pandi uśmiechała się kpiąco.
– Nieźle, nieźle – zwróciła się do Szóstej Siostry. – Amerykańscy imperialiści dostarczają naszym wrogom samolotów i dział, pomagają im mordować ludzi na wyzwalanych ziemiach!
– Piąta Siostro – rzekła Szósta Siostra, obejmując Babbitta – zostaw nas w spokoju. Zamordowaliście Drugą Siostrę, jeszcze wam mało?
W tym momencie z młyna wyłonił się Sima Ku, śmiejąc się histerycznie, z trupem Zhaodi na rękach. Wcześniej, gdy jego żołnierze wyroili się na zewnątrz jak pszczoły, sam pozostał na miejscu. Zawsze elegancki, o wypolerowanych do połysku guzikach, w ciągu nocy zmienił się nie do poznania. Jego twarz, spuchnięta od deszczu, a potem wysuszona, pokryta bladymi zmarszczkami, przypominała ziarnko wymoczonej fasoli; oczy miał wyblakłe i pozbawione blasku, włosy na szerokiej głowie przyprószyła siwizna. Z bezkrwistym ciałem Drugiej Siostry w ramionach padł na kolana przed naszą matką.
Читать дальше