– Myśli pani, że wychowałam prawdziwą damę po to, by została żoną kowala?!
– Droga ciotko, nie wie pani, co się dzieje na świecie? Żona cesarza Xuantonga czyści buty w Harbinie! Raz na wozie, raz pod wozem, ot co!
– Niech pani powie Shangguanom, żeby ktoś od nich przyszedł do mnie na rozmowę.
Następnego ranka matka przez szparę w drzwiach ujrzała zwalistą sylwetkę swojej przyszłej teściowej, Shangguan Lü. Potem obserwowała, jak obie panie kłócą się o podarunki zaręczynowe – ich twarze poczerwieniały aż po koniuszki uszu.
– Idź do domu i obgadajcie sprawę – rzekła ciotka. – Albo dajecie osła, albo dwa mu uprawnej ziemi. Chowałam ją siedemnaście lat, coś mi się chyba należy!
– No dobra, niech będzie nasza krzywda – zgodziła się Shangguan Lü. – Dostaniecie osła, a wy weźmiemy ten wasz wóz z drewnianymi kołami.
Kobiety przyklepały dłonie na znak, że dobiły targu.
– Xuan'er, chodź tu i poznaj swoją teściową! – zawołała ciotka.
Po trzech latach małżeństwa z Shangguanem Shouxi w brzuchu Xuan'er wciąż nie chciało zamieszkać potomstwo.
– Żreć to potraficie, a jajek znosić nie łaska? – krzyknęła teściowa do domowych kur. – Po co hodować takie bezużyteczne stworzenia?
Shangguan Lü rzuciła kawałkiem rozżarzonego żelaza w stronę kilku starych kwok. Kury, myśląc, że to coś do jedzenia, przypaliły sobie dzioby, aż zaczęło dymić.
Pogoda tego lata sprzyjała zbiorom; kuźnia Shangguanów miała mnóstwo roboty. Przez warsztat przewijały się tłumy wieśniaków, którzy kupowali nowe kosy bądź prosili o naprawę i wzmocnienie starych. Piec stał pośrodku podwórka, osłonięty przed słońcem wielką białą płachtą z impregnowanego płótna. Ogień buzował, czarny dym miał przyjemną woń, w jasnych promieniach słońca płomienie nabierały ciemnoczerwonej barwy. Shangguan Fulu trzymał szczypce, a Shangguan Shouxi dął w miechy. Shangguan Lü, odziana w długą znoszoną tunikę, z zawiązaną w pasie płachtą żółtego impregnowanego płótna, upstrzoną czarnymi śladami po iskrach, w zniszczonym trzcinowym kapeluszu na głowie, dzierżyła w dłoni wielki młot. Jej twarz pokrywał pot zmieszany z sadzą. Gdyby nie dwie wypukłości wielkości dzbanów na jej klatce piersiowej, nikt by się nie domyślił, że jest kobietą. Brzęk młota rozbrzmiewał od rana do wieczora. W kowalskiej rodzinie jadano dwa razy dziennie. Do obowiązków Lu Xuan'er należało przygotowywanie posiłków i karmienie zwierząt gospodarskich, w tym świń. Krzątała się przez cały dzień wśród huku kowalskich narzędzi, lecz teściowa bez przerwy coś jej wytykała. Spocona i zgięta wpół, między jednym uderzeniem młota, a drugim zerkała na synową lśniącymi niebieskawo oczyma. Usta jej się nie zamykały: gdy już wyczerpała swój repertuar pod adresem Xuan'er, zaczynała strofować syna, a potem męża. Wszyscy przywykli do jej gderania. Shangguan Lü była głową tej rodziny, okazała się też najlepsza w sztuce kowalskiej. Xuan'er bała się i nienawidziła teściowej, lecz jednocześnie podziwiała ją. Przyglądanie się wieczorami, jak Shangguan Lü kuje żelazo, było stałą rozrywką wielu mieszkańców wioski – przez całe żniwa na podwórzu rodziny Shangguan roiło się od gości.
Shangguan Shouxi miał mały nos, małe oczy, małą głowę, drobne dłonie i chude ramiona; trudno uwierzyć, że taki pokurcz wyszedł z łona tej potężnej kobiety. Shangguan Lü często wzdychała: „Ech, gdy ziarno marne, na nic nie zda się nawet najżyźniejsza ziemia".
Shangguan Lü zbliżyła świeżo zahartowaną kosę do nozdrzy i wciągnęła powietrze, jakby chciała po zapachu ocenić jej jakość. Rzuciła ostrze na ziemię, zwiesiła ramiona i rzekła znużonym głosem:
– Podaj kolację.
Shangguan Lu [34] Czyli: Lu Xuan'er, synowa rodziny Shangguan.
, jak szeregowiec pod rozkazami generała, zaczęła natychmiast biegać tam i z powrotem na swoich miniaturowych stópkach. Rodzina jadała pod gruszą, w słabym świetle zawieszonej na gałęzi latarni, o którą obijały się chmary ciem. Na stole stanął półmisek bułek gotowanych na parze, nadziewanych mielonymi kośćmi i rzodkwią, po misce fasolowej zupy dla każdego, pęk dymek i miska sosu. Shangguan Lu zerkała niepewnie na minę teściowej. Gdy posiłek był obfity, Shangguan Lü krytykowała ją za marnotrawstwo, a gdy skromny – krzywiła się, że jest bez smaku, i ze złością rzucała na stół miskę i pałeczki. Niełatwo być synową w domu Shangguanów! Przy parujących bułeczkach i kleiku ryżowym kowalska rodzina nareszcie odpoczywała w ciszy po całym dniu brzęku i huku. Shangguan Lü siedziała pośrodku, mąż i syn po obu jej stronach, a synowa, która nie śmiała spocząć nawet na chwilę, stała obok ze spuszczoną głową, czekając na polecenia teściowej.
– Nakarmiłaś zwierzęta?
– Nakarmiłam, matko.
– Zamknęłaś kurnik?
– Zamknęłam, matko.
Shangguan Lü z głośnym siorbnięciem pociągnęła spory łyk zupy fasolowej.
Shangguan Shouxi wypluł kawałek kości.
– W innych domach jedzą bułki z wieprzowiną – wymamrotał z niezadowoleniem – a my dostajemy same kości… jak psy…
Shangguan Lü z hukiem odłożyła pałeczki na stół.
– A ty kim jesteś, żeby wybrzydzać przy jedzeniu? – zagrzmiała.
– Mamy skrzynię pełną ziarna i mnóstwo pieniędzy w kredensie. Po co nam tyle oszczędności?
– Synek ma rację – poparł go Shangguan Fulu. – Za naszą pracę zasługujemy na coś lepszego.
– Pytacie, czyje jest to zboże w skrzyni i pieniądze w kredensie? Kiedy już wybiorę się w ostatnią drogę do Zachodniego Raju, nie zabiorę ich przecież ze sobą. To wszystko zostanie dla was!
Lu Xuan'er zwiesiła głowę, bojąc się głębiej odetchnąć. Shangguan Lü wstała z hukiem od stołu i weszła do domu, piekląc się po drodze:
– Proszę bardzo, jutro usmażymy tłuste paluszki, udusimy mięsa, nagotujemy jaj, zarżniemy kurę, usmażymy naleśniki i zrobimy pierogi! Co za różnica, czy będziemy oszczędzać, czy nie? Któryś z przodków rodziny Shangguan musiał strasznie zgrzeszyć, że nas to spotkało – mamy w domu bezpłodną istotę, która potrafi jeść, ale nie potrafi się rozmnażać. Wymrzemy bezpotomnie. Po co oszczędzać? Jedzcie, zeżryjcie wszystko do ostatniego okruszka!
Xuan'er ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
– Czego ryczysz, cholero? – ryknęła Shangguan Lü jeszcze głośniej.
– Objadałaś naszą rodzinę przez trzy lata i nawet córki nie urodziłaś, nie mówiąc już o synu. Ty nawet pierdnięcia nie umiesz z siebie wydobyć! Po co my cię tu trzymamy? Jutro wrócisz do ciotki i wuja. Ród Shangguan nie zamierza wygasnąć z twojego powodu!
Lu Xuan'er przepłakała całą noc, aż do rana. Gdy Shangguan Shouxi ją nagabywał, pozwoliła mu na wszystko.
– Ze mną wszystko jest w porządku – powiedziała ze łzami w oczach.
– Może to z tobą jest coś nie tak?
– Kiedy kura nie umie znieść jaja, zwala wszystko na koguta! – rzucił mąż, wciąż dosiadając jej ciała.
Minęły żniwa, zbliżała się pora deszczowa. Wedle zwyczaju, młode żony wracały do domów swoich matek, by spędzić kilka najpiękniejszych dni lata z rodzicami. Większość tych, które miały za sobą trzy lata małżeństwa, kroczyło dumnie, prowadząc jedno dziecko za rękę i karmiąc drugie, z nabrzmiałymi piersiami, trzymając w ręku zawiniątko pełne wzorów do haftowania pantofli. Biedna Xuan'er, cała w sińcach i zadrapaniach, które były dziełem jej męża, z dźwięczącymi w uszach obelgami teściowej, z zapuchniętymi, czerwonymi od płaczu oczyma, wlokła się smętnie, niosąc maleńki tobołek. Jednak nawet najbardziej troskliwa ciotka nie może zastąpić rodzonej matki, toteż mimo bezmiaru żalu i bólu w sercu Xuan'er powstrzymywała się od skarg, starając się przywołać uśmiech na twarz.
Читать дальше