Shangguan Jintong chwycił czarkę do herbaty, zamierzając rzucić nią w telewizor, lecz jego wysoko uniesiona ręka sama zmieniła kierunek rzutu i czarka uderzyła w miękko wytapetowaną ścianę, po czym niemal bezgłośnie potoczyła się na dywan; nieco spleśniałych fusów i parę kropel czarnej herbaty ochlapało ścianę i ekran telewizora.
Pojedynczy skurczony liść herbaty przykleił się do dwudziestodziewięciocalowego kolorowego ekranu. To usta, to piersi Wang Srebrnej Gałązki zbliżały się do spleśniałego liścia, który w końcu trafił na jej brodę. Sztuczne sutki przypominały rybie pyski. „Pani dyrektor, czy ma pani na sobie biustonosz marki «Jednorożec»? – spytała zębata dziewczyna, starając się być zabawna. „Oczywiście" – odparła Wang szczerym tonem i niby nieświadomie, lecz w rzeczywistości całkiem umyślnie dotknęła dłonią swojego sztuczno-prawdziwego, kształtnego, bardzo wydatnego biustu. Trochę darmowej reklamy… Biust szefowej najlepszą reklamą producenta biustonoszy. „A życie rodzinne, pani Wang? Czy jest pani szczęśliwa?" – spytała dziennikarka. „Niezupełnie… Mój mąż ma zaburzenia psychiczne, lecz w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem".
Co za bzdety! Jintong poderwał się z kanapy. Obmierzła zdrajczyni! Szepczesz słodkie słówka, a z tyłu wbijasz mi nóż w plecy! Urządziłaś mi areszt domowy! Kamerzysta sfilmował Wang Srebrną Gałązkę w zbliżeniu; na jej twarzy malował się złowróżbny uśmieszek, jakby doskonale wiedziała, że Shangguan Jintong ogląda ją właśnie na ekranie telewizora.
Jintong wstał, wyłączył telewizor i znowu zaczął się przechadzać po dywanie, z rękoma założonymi za plecami, jak orangutan w klatce; ogień gniewu rozpalał się coraz bardziej w jego piersi. „Zaburzenia psychiczne? To ty masz zaburzenia, jesteś totalną wariatką! Mówisz, że nie radzę sobie z interesem? Owszem, poradziłbym sobie doskonale, tylko ty mi nie pozwalasz, dziwko! Nie jesteś prawdziwą kobietą, jesteś kobietą z kamienia, jesteś jakąś obojnaczą ropuchą, demonem!"
Tego wiosennego wieczoru w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim roku wyczerpany burzą emocji Shangguan Jintong padł na imitację zabytkowego dywanu w swoim mieszkaniu i rozpłakał się wniebogłosy.
Gdy plama łez na dywanie osiągnęła średnicę miski, do pokoju weszła służąca z kolacją. Dziewczyna była Filipinką.
– Kolacja gotowa, proszę pana – oznajmiła, stawiając na stole bambusowy koszyk, z którego wyjęła miskę kleistego ryżu, miskę jagnięciny duszonej z rzepą, potrawę ze smażonego selera z suszonymi krewetkami oraz słodko-kwaśno-ostrą zupę rybną. Wręczyła mu parę pałeczek z imitacji kości słoniowej. – Proszę pana, proszę jeść!
Jintong nie miał ochoty na wszystkie te parujące dania, które przed nim postawiono.
– Powiedz mi, kim ja jestem? – zwrócił się gniewnym tonem do dziewczyny, spoglądając na nią oczyma opuchniętymi od płaczu.
Dziewczyna drgnęła z przestrachu i stanęła nieruchomo z rękoma zwisłymi wzdłuż ciała.
– Nie wiem, proszę pana…
– Ty szpiegu! – krzyknął, uderzając pałeczkami o stół. – Szpiegujesz mnie na polecenie Wang Srebrnej Gałązki!
– Proszę pana… nie rozumiem… nic nie rozumiem… – bełkotała przerażona dziewczyna.
– Dodajesz mi do jedzenia jakiejś powoli działającej trucizny. Chcesz mnie zamordować, chcesz, bym zginął powolną śmiercią!
Jintong wysypał ryż na stół, a miską zupy cisnął w służącą.
– Won! Won! Nie chcę cię widzieć, oszustko!
Dziewczyna wybiegła z pokoju z krzykiem, w zalanym ubraniu.
– Wang Srebrna Gałązko, ty kontrrewolucjonistko, ty wrogu ludu, ty wampirze, jadowity robaku, prawicowcu, reakcyjna kapitalistko, burżuazyjna degeneratko, śmierdząca jak zepsute mięso, klasowa dysydentko, pasożycie, ty bufonko uwiązana do pręgierza historii, bandytko, złodziejko, zdrajczyni, ukryty wrogu klasowy, rojalistko, oddana wnuczko Konfucjusza, zwolenniczko feudalizmu i niewolnictwa, rzeczniczko zdegenerowanej klasy posiadającej… – Jintong pozbierał wszystkie polityczne epitety, jakich nauczył się przez kilkadziesiąt burzliwych lat, i rzucił je w twarz Wang Srebrnej Gałązki. – Czekaj no, pokaż się tylko wieczorem, już ja się z tobą policzę. Albo ryba zdechnie, albo pęknie sieć, zginiesz ty, albo zginę ja! Gdy spotkają się dwie armie, zwycięży odważniejsza!
Wang Srebrna Gałązka otworzyła drzwi pękiem złotych kluczy i stanęła w przedpokoju.
– Jestem. Jeśli masz coś do mnie, gadaj czym prędzej!
– Chcę cię zabić! – zaryzykował Jintong, zebrawszy całą odwagę.
– No, nareszcie coś z siebie wykrzesałeś! Jeśli naprawdę potrafisz się zdobyć na zabójstwo, to podziwiam cię szczerze.
Weszła do pokoju bez najmniejszych obaw, okrążyła ze wstrętem walające się po podłodze odpadki, zbliżyła się do Jintonga i zdzieliła go pękiem kluczy po głowie.
– Ty niewdzięczny sukinsynu! Co ci się jeszcze nie podoba? Zapewniłam ci najbardziej luksusowe mieszkanie w mieście, zatrudniłam służącą, żeby ci gotowała. Na wyciągnięcie ręki masz, jakie chcesz, ubrania, ledwie otworzysz usta, a już ktoś cię karmi. Traktują cię jak cesarza. Czego jeszcze chcesz?
– Wolności… – wymamrotał Jintong.
Wang Srebrna Gałązka na chwilę oniemiała, po czym wybuchnęła głośnym śmiechem. Gdy już dość się naśmiała, odezwała się poważnym tonem:
– Nie ograniczam twojej wolności. Możesz iść precz, jeśli masz ochotę! Won!
– Jakim prawem każesz mi iść precz? To mój sklep. Sama możesz sobie iść!
– Phi! Gdybym nie wzięła sprawy w swoje ręce, poszedłbyś z torbami, choćbyś miał sto sklepów! I ty jeszcze śmiesz mi mówić, że to twój sklep! Utrzymuję cię już cały rok, to chyba aż nadto, więc bardzo proszę, zwracam ci twoją wolność, a ten pokój od dziś zajmie kto inny!
– Jestem twoim mężem w majestacie prawa i donikąd mnie nie wygonisz!
– Mężem… – powtórzyła Srebrna Gałązka głucho. – Czy jesteś godzien się tak nazywać? Czy spełniasz swoje małżeńskie obowiązki? Czy ty w ogóle się do tego nadajesz?
– Owszem, nadaję się, jeśli tylko robisz to, co ci powiem!
– Ty bezwstydniku! Masz mnie za jakąś dziwkę? Myślisz, że będę spełniać twoje zachcianki?
Jej twarz poczerwieniała, brzydkie wargi zadrżały z wściekłości. Rzuciła w niego pękiem ciężkich kluczy, trafiając w czoło. Kłujący ból przeszył jego mózg, gorąca, lepka ciecz zalała brwi. Dotknął ręką głowy, przyjrzał się krwi na palcu. Zanim zareagował, do pokoju wpadło dwóch znanych mu rosłych mężczyzn. Jeden miał na sobie mundur policjanta, drugi – strój sędziowski. Policjant był młodszym bratem Wang Srebrnej Gałązki i nazywał się Wang Żelazna Gałąź, sędzia zaś był jej szwagrem, nazwiskiem Huang Xiaojun. Obaj od razu przyskoczyli do Jintonga.
– Co słychać, szwagrze? – rzucił policjant, popychając go barkiem jak byk. – Marny z ciebie mężczyzna, skoro dręczysz kobiety, co?
Sędzia kopnął go uniesionym kolanem w zadek.
– Siostra była dla ciebie taka dobra. Nie masz sumienia!
Jintong chciał się wytłumaczyć, lecz czyjaś pięść nagle trafiła go prosto w żołądek. Ukląkł, trzymając się za brzuch i zwymiotował kwaśną cieczą. Następny był popisowy cios karate dłonią w kark. Sędzia był kiedyś oficerem jednostki specjalnej i przez dziesięć lat pracował w służbach wywiadowczych, gdzie jego ręce nabrały takiej mocy, że jednym ciosem rozbijał trzy cegły. Jintong był wdzięczny, że siłacz nieco się miarkował, w przeciwnym razie z łatwością złamałby mu kark. Płacz, rozpłacz się, pomyślał, nie będą bić płaczącego. Płacz to oznaka słabości, to błaganie o litość – prawdziwy mężczyzna nie bije słabszych. Jednak oni okładali go dalej, nawet gdy ukląkł żałośnie na dywanie, zapłakany i zasmarkany.
Читать дальше