– Dobrze wiesz i na pewno nigdy nie zapomnisz – ciągnął – ile wycierpiałem dla rewolucji tego dnia, gdy prowadziliśmy ciebie i twoją matkę przez targ. Ja też nie zapomniałem, o nie, doskonale pamiętam ten ból twarzy, ból twojego ciosu. Stworzyłem potem brygadę „Jednorożec" i własny program, który nadawała stacja radiowa Komitetu Rewolucyjnego i wykorzystywałem go do rozpowszechniania wielu ważnych informacji edukacyjnych, służących Wielkiej Rewolucji Kulturalnej. Każdy człowiek koło pięćdziesiątki pamięta „Jednorożca". Przez ostatnie trzydzieści lat pod tym pseudonimem opublikowałem w ogólnokrajowej prasie osiemdziesiąt osiem słynnych artykułów. Nazwa „Jednorożec" wszystkim kojarzy się ze mną. A ty posługujesz się nią, handlując damską bielizną! Ty i Sima Liang jesteście tak bezczelni, że nie zważacie na to, z kim zadzieracie. To, co wyprawiacie, jest niczym innym, jak obłąkaną zemstą klasową, jawnym szkalowaniem reputacji uczciwego obywatela! Mam zamiar napisać demaskatorski tekst na wasz temat. Pozwę was do sądu, będę z wami walczył na śmierć i życie!
– Jak sobie chcesz – odparłem; w głowie mi wrzało.
– Shangguanie Jintongu, nie myśl sobie, że skoro Lu Shengli została burmistrzem, nie musisz się już niczego bać. Mój szwagier jest zastępcą szefa komitetu w prowincji i ma jeszcze wyższą pozycję od niej. Wiem też wszystko o jej ciemnych sprawkach. „Jednorożec" z łatwością zepchnie ją z piedestału.
– Spychaj ją sobie, nie mam z nią nic wspólnego.
– Rzecz oczywista, „Jednorożec" nie ma ochoty nikomu szkodzić. W istocie jesteśmy ludźmi z jednej wioski, ty i ja. Dlatego żądam tylko, żebyście spełnili moją prośbę.
– Zamieniam się w słuch, szanowny panie dyrektorze.
– Sądzę, że możemy załatwić tę sprawę prywatnie.
– Proszę więc podać cenę. Wystawił trzy palce.
– Nie chcę wyjść na naciągacza, więc niech będzie trzydzieści tysięcy. Dla Simy Lianga to jak trzy włoski ze skór dziewięciu wołów… Poza tym zawiadomcie Lu Shengli, że życzę sobie zostać zastępcą szefa komitetu przy Radzie Miejskiej. Jeśli się nie podporządkujecie, będziecie skończeni.
Zrobiło mi się zimno. Wstałem.
– Panie dyrektorze, w sprawach finansowych proszę się kontaktować z Simą Liangiem. Mój sklep dopiero co rozpoczął działalność i nie zarobił jeszcze ani juana. W sprawach urzędowych także nie mam rozeznania i brak mi kompetencji, by rozmawiać z Lu Shengli.
– Niech go szlag. A więc tak sobie pogrywa? – Sima Liang uśmiechnął się. – Nawet nie zasięgnął języka, nie ma pojęcia, co zamierza Sima Liang! Zajmę się tym sukinsynem, wujaszku. Będzie łykał własne zęby. Jeśli chodzi o szantaż, o dobieranie się do skóry wielkim tego świata – to jestem ekspertem w tym fachu, „Jednorożec" nie dorasta mi do pięt!
Po paru dniach Sima Liang powiedział mi:
– Wujaszku, możesz robić swoje. Rozwijaj swój talent. Już uciszyłem tego drania „Jednorożca"; nie pytaj, jakim sposobem, ale od dziś będzie siedział grzecznie i już nie podskoczy. Zafundowaliśmy mu małą dyktaturę klasy posiadającej. Więc nie przejmuj się pieniędzmi, wujaszku, tylko baw się dobrze i przynoś dumę rodzinie Shangguan. Pokażmy, na co nas stać! Póki ja mam pieniądze, ty też je masz. Zresztą czymże są pieniądze? Pieniądze to żółwie jaja, to psie gówno! Co do babci, to już załatwiłem jej regularne dostawy wszystkiego, czego jej trzeba. A ja tymczasem mam na oku wielki interes. Wrócę tu za rok. Zainstaluję ci telefon, w razie czego będę do ciebie dzwonił. Nie pytaj, dokąd jadę ani skąd wracam…
„Jednorożec: świat biustonoszy" prosperował znakomicie. Miasto rozrastało się w szalonym tempie; na Rzece Wodnego Smoka zbudowano kolejny most. Tam gdzie niegdyś mieścił się pegeer, wybudowano dwie wielkie przędzalnie bawełny i fabrykę włókien sztucznych; teren ten zamienił się w słynną „dzielnicę tekstylną".
Wieczorem siódmego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku padał drobny wiosenny deszcz. Szef zarządu firmy „Jednorożec: świat biustonoszy", Shangguan Jintong, był nad wyraz rozemocjonowany i czuł wielki natłok myśli. Przechadzał się z radosnym wigorem po sklepie, w którym już pogaszono światła; z piętra dochodziły wciąż odgłosy rozmów i chichoty sprzedawczyń. Biustonosze sprzedawały się znakomicie, strumień pieniędzy płynął nieprzerwanie. Z powodu niedoboru personelu „Jednorożec" zaczął się ogłaszać w telewizji – po wczorajszym ogłoszeniu dziś zjawiło się dwieście dziewcząt poszukujących pracy… cóż za ogrom wrażeń. Jintong oparł zmęczoną głowę o szybę wystawową i wyjrzał na ulicę, by nieco oprzytomnieć i uspokoić pędzące myśli. W sklepach po obu stronach ulicy także pogaszono światła, neony mrugały wśród migoczących kropel deszczu. Autobus nowej linii numer osiem kursował w tę i z powrotem między Piaszczystymi Wzgórzami a Ośmiograniastą Studnią. Przed restauracją „Sto Ptaków" rósł platan; jego mokre gałęzie kołysały się w bladym świetle latarni. Na gałęziach wciąż wisiały zeszłoroczne owoce, młode listki już się rozwinęły. Pod drzewem był przystanek autobusowy. Gdy nadjechał wóz, wsiadła do niego dziewczyna, a wysiadła młoda kobieta. W pierwszej chwili wydawała się nieco zagubiona; rozglądała się bezradnie w deszczu. Wkrótce jednak zwróciła twarz w stronę „Jednorożca: świata biustonoszy" i pośpieszyła prosto w kierunku Jintonga, który stał w mrocznym wnętrzu sklepu. Była ubrana w płaszcz przeciwdeszczowy w kolorze niebieskawego kaczego jaja, miała gołą głowę. Włosy o granatowym odcieniu ściągnęła mocno do tyłu, odsłaniając gładkie, lśniące chłodnym blaskiem czoło. Jej bladą twarz zasnuwało coś w rodzaju mrocznej mgły; Jintong doszedł do wniosku, że musiała niedawno stracić męża. Później okazało się, że jego odczucia całkowicie odpowiadały prawdzie. Gdy zbliżała się do szklanej witryny, Jintong poczuł niespodziewany popłoch. Miał wrażenie, że jej przygnębienie przenika przez grubą szybę i rozchodzi się po sklepie. Zanim zdążyła podejść bliżej do wystawy, sklep zamienił się w salę żałobną. Jintong miał ochotę się ukryć, ale stracił zdolność poruszania się, niczym owad sparaliżowany spojrzeniem drapieżnej ropuchy – tak ostry i przenikliwy był wzrok kobiety w płaszczu. Trzeba przyznać, że oczy miała bardzo piękne, lecz ich spojrzenie przerażało. Zatrzymała się dokładnie naprzeciwko Jintonga. On stał w ciemności, a ona w świetle latarni, toteż zgodnie z prawami natury nie powinna dostrzec mężczyzny stojącego pod stalowym stojakiem, jednak bez wątpienia doskonale go widziała; w dodatku wiedziała, kim jest. Jej cel był jasny jak słońce; całe to bezradne rozglądanie się na przystanku pod platanem stanowiło rozmyślny spektakl, odegrany specjalnie dla niego. Oczywiście później twierdziła, że to Bóg pokazał jej drogę, lecz Jintong był pewien, że wszystko to zostało ukartowane od początku do końca, zwłaszcza gdy dowiedział się, że kobieta jest najstarszą córką szefa Urzędu Radia i Telewizji. „Jednorożec" z całą pewnością brał udział w tym spisku.
Stali naprzeciwko siebie, jakby to była schadzka kochanków; rozdzielała ich jedynie szyba, po której płynęły łzy deszczu. Uśmiechnęła się do niego. Na jej policzkach zarysowały się głębokie zmarszczki, które kiedyś były dołeczkami. Jintong czuł przez szkło kwaśną woń jej wdowiego oddechu. Fala głębokiego współczucia zalała mu serce. Wśród odgłosów ulewy, w przenikającej przez szybę woni mokrej ziemi współczucie zakorzeniło się i wypuściło pączki – Jintong poczuł, że ta kobieta jest towarzyszką jego niedoli. Spojrzał na nią jak na dawno niewidzianego przyjaciela; łzy popłynęły mu po twarzy. Jeszcze więcej łez trysnęło z oczu kobiety, zalewając jej białe policzki. Jintong uznał, że nie ma powodu, by nie otwierać jej drzwi, więc zrobił to. Wśród szumu deszczu, który wzmógł się gwałtownie, w wilgotnym, zimnym powietrzu, pełnym intensywnego zapachu błotnistej ziemi, najnaturalniej w świecie rzuciła się w jego objęcia. Jej usta przycisnęły jego usta. Jego ręka wśliznęła się pod płaszcz i dotknęła biustonosza, twardego, jakby był zrobiony ze sztywnego kartonu. Woń błotnistej ziemi, którą wydzielały jej włosy i kołnierz, otrzeźwiła go. Szybko puścił jej stanik, żałując, że w ogóle go dotykał. Żałował jednak na próżno, jak żółw, który już połknął złoty haczyk.
Читать дальше