Gdy wszyscy dostojni goście znaleźli się w środku, młoda dziewczyna z obsługi wcisnęła przełącznik. Salę zalało jasne światło, a stadko dwudziestu papużek falistych, siedzących na półce naprzeciwko drzwi, zaśpiewało chórem:
– Serdecznie witamy dostojnych gości! Gorąco witamy i dziękujemy za przybycie!
Zerwały się oklaski. Po chwili nadleciało stadko żółtych czyżyków. Każdy z nich trzymał w dzióbku różowy bilecik, który po chwili upuszczał prosto w ręce wybranego gościa. Zwiedzający rozpostarli karteczki; na wszystkich widniał napis: „Witamy serdecznie dostojną osobę i prosimy uniżenie o zgłaszanie cennych rad i uwag!" Goście cmokali ze zdumienia. Następną atrakcją była para ustrojonych w czerwone portki i zielone czapeczki gwarków, które kołyszącym się krokiem wyszły na scenę i zbliżyły się do mikrofonu, po czym jeden z nich słodkim głosikiem oznajmił: „Drogie panie, szanowni panowie, witam państwa serdecznie!", a drugi przetłumaczył jego kwestię na płynny angielski. „Dziękujemy za przybycie do Wschodniego Centrum Ptaków. Będziemy wdzięczni za państwa cenne rady i uwagi!" – przemówił znowu pierwszy, a drugi znów przetłumaczył. Szef biura handlu zagranicznego, który znał angielski, skomentował: „Prawidłowa oksfordzka wymowa!" „A teraz, prosimy posłuchać Pieśni wyzwolenia kobiet w wykonaniu strzyżyka!" Ustrojony w purpurową sukienkę strzyżyk zbliżył się do mikrofonu, wypinając pierś i złożył widzom głęboki pokłon, dzięki czemu wszyscy mieli okazję podziwiać jego jaskrawożółty pióropusz. „Dziś zaśpiewam państwu pewien historyczny już utwór. Dedykuję go obecnej tu czcigodnej damie, pani Ji Jadeitowej Gałązce. Serdecznie zapraszam, mam nadzieję, że będzie się państwu podobało. Dziękuję!" Ptaszek skłonił się jeszcze raz. Na scenę wyskoczyło dziesięć złotopiórych salangan, które wyświergotały dźwięcznym chórem uwerturę pieśni. Strzyżyk, kołysząc się, zaśpiewał:
Stare społeczeństwo było jak studnia,
Czarna, stara studnia, głęboka na dziesięć tysięcy zhangów.
W głębi tej studni ryliśmy my – lud
A na dnie kobiety, tam, na samym dnie.
Nowe społeczeństwo jest zupełnie inne,
Jest jak jasne słońce o złotych promieniach,
Które oświetlają nasze chłopskie głowy.
Kobiety są wolne, są nareszcie wolne.
Zabrzmiały gromkie oklaski. Geng Lianlian i Shangguan Jintong zerkali badawczo na Ji Jadeitową Gałązkę. Była spokojna, nie biła brawa ani nie wydawała okrzyków entuzjazmu. Lianlian zaniepokoiła się. Szturchnęła Jintonga i szepnęła:
– O co jej chodzi?
Shangguan Jintong pokręcił głową. Lianlian odchrząknęła i rzekła:
– A teraz zapraszam wszystkich znamienitych gości do naszej jadalni. Wschodnie Centrum Ptaków jest młodą firmą o ograniczonych funduszach, toteż poczęstunek będzie skromny. Przygotowaliśmy dla państwa tak zwaną ucztę stu ptaków. Serdecznie zapraszamy!
Dwa tresowane gwarki znowu podbiegły do mikrofonu i wyrecytowały chórem:
– Uczta stu ptaków! Uczta stu ptaków! To wielkie bogactwo smaków. Mamy wielkie strusie i kolibry malusie. Kaczki krzyżówki o zielonych czapkach, gołębie o niebieskich szyjkach. Żurawie z czerwonym pióropuszem i długoogoniaste turkawki, orły i sokoły, dropie i ibisy, grubodzioby i kaczki mandaryńskie, pelikany i papużki nierozłączki, żółte roki, drozdy i dzięcioły, łabędzie, kormorany i flamingi…
Zanim gwarki wyliczyły wszystkie potrawy z menu, Ji Jadeitową Gałązka odwróciła się tyłem i wyszła. Twarz miała surową i twardą jak stal. Jej świta podążyła za nią z ociąganiem, lecz posłusznie.
Gdy Ji wsiadła do samochodu, Geng Lianlian tupnęła i wrzasnęła ze złością:
– Stara wiedźma! Że też jeszcze nie zdechła!
Następnego dnia do uszu Geng Lianlian trafiły urywki z obrad rady miejskiej. Ji Jadeitową Gałązka miała oznajmić: „Wschodnie Centrum Ptaków? To banda rozpasanych gnojków! Nie zobaczą nawet grosika dotacji, póki ja rządzę w tym mieście!"
– Stara jędza! – zachichotała złośliwie Geng Lianlian. – Będziemy jechać dalej na naszym osiołku i śpiewać naszą piosenkę. Jeszcze zobaczymy.
Geng Lianlian poleciła Jintongowi, by doręczył wcześniej przygotowane prezenty wszystkim, którzy byli zaproszeni, z wyjątkiem Ji Jadeitowej Gałązki. Każda paczuszka zawierała funt jaskółczego gniazda i bukiet pawich piór. Najważniejsi goście, tacy jak dyrektorzy banków, otrzymali po dodatkowym funcie jaskółczego gniazda.
– Siotrzenico… – rzekł zaambarasowany Jintong -…nie mogę zrobić… czegoś takiego.
Szare oczy Geng Lianlian w ciągu sekundy znów zamieniły się w wężowe ślepia.
– Nie możesz? – syknęła. – W takim razie, wujku, będziesz musiał poszukać sobie innej pracy. Kto wie, może twoja dawna nauczycielka znajdzie ci jakąś biurową posadkę?
– Może niech wujek stanie na straży w bramie… – zaproponował Han Papuga.
– Zamknij się! – warknęła Lianlian. – To twój wujek, nie mój, a ja nie prowadzę tu domu starców!
– Lepiej nie zabijaj osła, zanim zmielesz ziarno – wymamrotał Han Papuga.
Geng Lianlian rozbiła mu filiżankę do kawy na głowie. Jej oczy miotały żółte błyskawice, groźnie rozwarła szczęki.
– Wynocha! Won mi stąd, obaj! Wkurzcie mnie jeszcze bardziej, a rzucę was orłom na pożarcie!
Dusza Shangguana Jintonga z przerażenia o mało nie odleciała. Złożył dłonie w błagalnym geście.
– Siostrzenico, to wszystko przeze mnie, zasługuję na śmierć, nie jestem godzien miana człowieka… Błagam cię, nie wiń mojego siostrzeńca. Już odchodzę, już mnie tu nie ma… Karmiłaś mnie, odziewałaś, za wszystko ci zapłacę, nawet gdybym miał zostać śmieciarzem i sprzedawać butelki, zwrócę co do grosza…
– To ci dopiero determinacja! – zadrwiła Lianlian. – Jesteś kompletnym osłem! Tacy jak ty, co całe życie wiszą kobietom u cycków, gorsi są nawet od psów! Na twoim miejscu już dawno wyszukałabym sobie zgrabne drzewko i powiesiła się! Malloy zasiał smocze ziarno, ale wyhodował pchłę! Zresztą jaka tam z ciebie pchła, pchły przynajmniej umieją wyskoczyć na pół metra w górę! Ty jesteś co najwyżej śmierdzącą pluskwą, albo jeszcze gorzej, głodną od trzech lat gnidą!
Shangguan Jintong, zakrywając uszy dłońmi, uciekł jak niepyszny ze Wschodniego Centrum Ptaków. Biegł co sił w nogach, lecz obelgi Geng Lianlian, ostrzejsze od rzeźnickiego noża, wciąż raniły go do krwi. Bezmyślnie wpadł w gęstwinę trzcin. Niekoszone od zeszłego roku, były zwiędłe i pożółkłe; nowe źdźbła zdążyły wyrosnąć na wysokość pół stopy. Jintong zaszył się głęboko w gąszczu, który odciął go od świata. Suche źdźbła szeleściły w delikatnych podmuchach wiatru, z błotnistej ziemi unosił się świeży, gorzki zapach młodych pędów. Serce mu pękało. Osunął się na ziemię i wybuchnął żałosnym szlochem, waląc ubłoconymi rękami w ciężką głowę. To łkał, to lamentował, jak rozpaczająca staruszka:
– Mamo! Po co mnie urodziłaś, mamo? Po co wychowałaś takiego bezużytecznego śmiecia? Czemu od razu nie utopiłaś mnie w wychodku? Nie jestem ani człowiekiem, ani demonem. Szydzą ze mnie dorośli, szydzą dzieci, szydzą mężczyźni i kobiety, żywi i umarli! Nie mogę tak dłużej żyć, mamo. Muszę z tym skończyć. Ojcze w Niebiosach, otwórz oczy i ześlij piorun, niech mnie zabije! Matko Ziemio, rozstąp się i pochłoń mnie! Mamo, nie mogę tego znieść! Rzucają mi obelgi w twarz!
Wyczerpany płaczem leżał na ziemi. Błotnisty grunt był bardzo nieprzyjemny. Jintong wstał, wydmuchał czerwony nos, otarł twarz z łez. Płacz sprawił, że zrobiło mu się dużo lżej na sercu. Na trzcinie wisiało stare gniazdo dzierzby, między źdźbłami wił się wąż. Jintong zamarł, gratulując sobie, że nie czekał, aż wąż wśliźnie mu się do nogawki spodni. Widok gniazda przypomniał mu o Wschodnim Centrum Ptaków, a wąż skierował jego myśli na Geng Lianlian. Płomień gniewu powoli rozpalał się w sercu Jintonga, który kopnął w gniazdo, nie spodziewając się, że jest przytwierdzone do trzciny końskim włosiem – nie tylko nie udało mu się strącić go na ziemię, lecz o mało nie stracił równowagi. Oderwał je ręką, zrzucił i zaczął deptać.
Читать дальше