– A ja? – spytał Jintong. – Co ja tu będę robił?
– Mam nadzieję, wujku, że przyjmiesz moją ofertę. Chcę, żebyś objął stanowisko dyrektora do spraw public relations.
Nowo przyjęty dyrektor Wschodniego Centrum Ptaków do spraw public relations, Shangguan Jintong, spędził najpierw dziesięć dni w centrum spa, gdzie uczęszczał do sauny i gdzie masowały go tajskie masażystki, a w salonie piękności zaaplikowano mu dziesięć zabiegów na skórę twarzy. Poczuł się jak nowo narodzony. Geng Lianlian nie szczędziła wydatków: stroiła go w najmodniejszą odzież, skrapiała wodą kolońską marki Chanel, przydzieliła mu nawet młodą dziewczynę, która zajmowała się wyłącznie dbaniem o jego codzienne potrzeby. Wszystkie te luksusy sprawiły, że Jintong zaczynał czuć się coraz bardziej niezręcznie. Geng Lianlian nie przydzieliła mu żadnych konkretnych zadań, tylko bezustannie pompowała w niego najróżniejsze wiadomości na temat ptaków i pokazywała plany rozbudowy centrum. W końcu nabrał niezachwianego przekonania, że przyszłość całego miasta Dalan jest ściśle związana z przyszłością Wschodniego Centrum Ptaków.
Pewnej spokojnej nocy Shangguan Jintong nie mógł zasnąć, przewracając się z boku na bok na swoim luksusowym tapczanie. Podsumowując pierwszą połowę swojego życia, doszedł do wniosku, że tu, we Wschodnim Centrum Ptaków, doświadcza wspaniałości, o jakich nawet nie marzył. Czego właściwie chce od niego ta bystra kobieta o małej główce? Macając się po klatce piersiowej i brzuchu, które pokrywała coraz grubsza warstwa tłuszczu, nareszcie usnął. Przyśniło mu się, że porósł pawimi piórami. Jego rozpostarty ogon przypominał piękną, wzorzystą ścianę, na której migotały tysiące barwnych plamek. Nagle Geng Lianlian i kilka innych kobiet o groźnym wyglądzie zaczęło wyrywać mu pióra z ogona, mówiąc, że zamierzają podarować je swoim możnym przyjaciołom z dalekich stron. Gdy zaprotestował w swoim świergotliwym pawim języku, Lianlian spytała:
– Wuju, jeśli nie chcesz mi dać swoich piór, to po co cię tu właściwie trzymam?
Jej pytanie nie pozostawiało wątpliwości. Można było odnieść je zarówno do ptaków, jak i do ludzi. Jintong mógł tylko wypiąć kuper i czekać, aż wyrwą mu wszystkie pióra. Poczuł chłodny podmuch w okolicy ogona i między nogami. Jego skóra napięła się tak, że nie dałoby się wkłuć w nią igły. Geng Lianlian myła starannie ręce w miedzianej umywalce, mydłem o zapachu drzewa sandałowego. Myła je raz po raz, a gdy wreszcie skończyła, poleciła robotnicy w białym fartuchu polać je wodą z wielkiego miedzianego dzbana o długim dzióbku. Jintong chciał powiedzieć: wyrywaj czym prędzej, droga siostrzenico, nie ociągaj się, nie dręcz. Czy wiesz, że zarzynany baran najbardziej cierpi nie wtedy, gdy rzeźnik wbija mu nóż w serce, lecz wcześniej, gdy ostrzy nóż? A ostrzy go długo, w przerwach sprawdzając palcem, czy jest dostatecznie naostrzony. Geng Lianlian poklepała go po pośladku dłonią w rękawiczce z cielęcej skóry.
– Rozluźnij się, wuju! Naśladujesz tego demona, Simę Ku? Ten drań przed śmiercią skupiał energię w swojej brodzie; przez niego golarz wyszczerbił sobie brzytwę. A skąd wiedzą o tym następne pokolenia? Ano stąd, że to tylko legenda. Krąży o nim całe mnóstwo legend. Mówią, że gdy go rozstrzeliwali, kule odbijały mu się od czoła. Podobne rzeczy opowiadano o mistrzach ze Stowarzyszenia Bokserów, których rzekomo nie imały się kule ani ostrza. Potem Sima Ku zobaczył na nasypie swojego synka, Simę Lianga i zawołał do niego: „Synu!" Jeden z wyborowych strzelców z plutonu egzekucyjnego skorzystał z okazji i strzelił mu w usta, kończąc jego żywot.
– Kiedy ja wcale nie skupiam energii, siostrzenico – rzekł Jintong – tylko kurczę się ze strachu.
– No i czego się boisz? – spytała pogardliwie. – Jeśli tak reagujesz na wyrywanie piór, co będzie, gdy przyjdzie do pozbawiania cię jaj?
Wielkie nieba, pomyślał Jintong. Nic dziwnego, że Han Papuga tak narzeka. Kobiety są straszne, nawet w żartach wyciągają noże i pistolety… W Gospodarstwie Rzeki Wodnego Smoka była jedna weterynarz, niejaka Dong, którą nazywali „gorąca rączka". Raz kastrowała muła z brygady zwierząt pociągowych, ale ledwie ucięła mu cztery jądra, rzuciła skalpel i uciekła. Ten zwierzak miał jaja jak kiść papai. Operację musiał dokończyć Stary Deng. W Północno-Wschodnim Gaomi do dziś mawiają: być do niczego jak Mała Dong kastrująca muła… Wreszcie Geng Lianlian złapała całą garść najpiękniejszych, grubych jak pędy tataraku piór i pociągnęła – Jintong wrzasnął i obudził się. Głowę miał zlaną zimnym potem. W okolicy kości ogonowej czuł tępy ból. Tej nocy nie udało mu się zasnąć po raz drugi. Słuchając skrzeku ptaków walczących na mokradłach, przypominał sobie szczegóły swojego snu i usiłował rozszyfrować jego znaczenie, tak jak nauczył się od pewnego człowieka w obozie pracy.
O świcie Lianlian zaprosiła go na śniadanie do swojego biura; tego samego zaszczytu dostąpił jej mąż, mistrz ptaków Han Papuga. Gdy Jintong przechodził przez próg, powitał go przycupnięty na złotym drążku gwarek: „Dzień dobry! Dzień dobry!" Pokrzykując energicznie, ptaszek stroszył piórka. Gdy Jintong, wątpiąc w autentyczność tego głosu, rozglądał się wokoło w poszukiwaniu jego prawdziwego źródła, gwarek oznajmił: „Shangguan Jintong! Shangguan Jintong!" Jintong był przyjemnie zaskoczony. Skinął ptaszkowi głową i rzekł:
– Dzień dobry, dzień dobry! Jak się nazywasz? Gwarek nastroszył ogon.
– Bękart! Bękart!
– Słyszysz, Hanie Papugo? – odezwała się Geng Lianlian. – Oto twój tresowany pupilek!
Han Papuga trzepnął ptaka dłonią.
– Bękart! – skarcił go.
– Bękart! Bękart! – odparł ptaszek, pokonując zawrót głowy.
– Niech go diabli – rzekł z zawstydzeniem Han Papuga. – To stworzenie jest jak małe dziecko! Spróbuj go nauczyć przyzwoitego języka – nic do niego nie dociera. Ale brzydkie słówka łapie od razu!
Geng Lianlian podjęła Jintonga świeżym mlekiem i strusim jajem na miękko. Sama jadła jak ptaszek, lecz Jintong miał apetyt wieprza. Popijając aromatyczną kawę marki Nestle, rzekła:
– Wuju, jak mówi przysłowie, armia ćwiczy tysiąc dni przed jedną bitwą. Nadszedł czas, żebyś wkroczył do akcji.
Jintong drgnął z zaskoczenia i dostał czkawki.
– Ale… – zaczął urywanym głosem -…co ja… co ja mam robić?
Geng Lianlian, wyraźnie zdegustowana czkawką, wpiła okrutne spojrzenie w jego usta. Jej piękne, szare, łagodne oczy w jednej chwili stały się przerażająco groźne – Jintong pomyślał o matce, a potem o wężach żyjących na mokradłach, które potrafią połknąć całą dziką gęś. Przeląkł się tak bardzo, że czkawka mu przeszła.
– Możesz robić mnóstwo rzeczy! – Jej wężowe oczy zalśniły dobrotliwie i odzyskały swój łagodny urok. – Wujku, czy wiesz, czego potrzebujemy, by urzeczywistnić nasze plany? Wiesz doskonale: pieniędzy. Wszystko kosztuje: sauna kosztuje, miłe tajskie dziewczyny z dużymi biustami kosztują. Czy wiesz, ile kosztowało jajo, które właśnie zjadłeś? – Pokazała pięć palców. – Pięćdziesiąt? Pięćset? Nie, pięć tysięcy juanów! Dokądkolwiek się ruszysz – na wszystko potrzeba pieniędzy. Wschodnie Centrum Ptaków musi się rozwijać – na to potrzeba całe mnóstwo pieniędzy. Nie osiemdziesiąt czy sto tysięcy, ale milion, dwa miliony, dziesiątki milionów! Do tego potrzebne nam wsparcie ze strony władz. Chcemy kredytów, a banki są państwowe. Dyrektorzy banków słuchają burmistrza, a burmistrz posłucha kogo? – Uśmiechnęła się. – Ciebie, drogi wuju, ciebie!
Читать дальше