Wypowiadając te wzgardliwe słowa, sięgnęła wskaźnikiem do czapki Wu Deszczowej Chmury i zręcznym ruchem zdarła mu ją z głowy, z szurnięciem, jakby zdejmowała placek z patelni. Trwało to jedną sekundę. Wu Deszczowa Chmura zakrył dłońmi czaszkę o wyglądzie zgniłego ziemniaka; zuchwałość na jego twarzy w mgnieniu oka ustąpiła miejsca głupkowatemu osłupieniu. Wciąż trzymając się za głowę, rozejrzał się za skrawkiem materiału, który wcześniej skrywał powód jego wstydu. Pani nauczycielka trzymała wskaźnik wysoko w górze, poruszając nim zręcznie, a czapka młodzieńca tańczyła i wirowała w powietrzu z taką zwinnością i wdziękiem, że dusza Wu Deszczowej Chmury opuściła ciało i zatańczyła razem z nią. Nauczycielka poderwała nadgarstek i czapka uleciała wysoko w powietrze, po czym wylądowała z powrotem dokładnie w tym samym miejscu i kontynuowała swój ruch wirowy na czubku wskaźnika. Byłem oczarowany. Kobieta znów rzuciła czapkę w powietrze, lecz tym razem, gdy ta zaczęła spadać, pokierowała nią delikatnie wskaźnikiem; w rezultacie paskudny, cuchnący przedmiot wylądował dokładnie u stóp Wu Deszczowej Chmury.
– Wkładaj ten swój kapelusz i zabieraj się z powrotem na miejsce – rzekła Ji z obrzydzeniem w głosie. – Zjadłam w swoim życiu więcej soli, niż ty zjadłeś klusek, i przeszłam więcej mostów, niż ty przeszedłeś dróg.
Podniosła z biurka strzałę i spojrzała na klasę.
– Ty, do ciebie mówię – warknęła lodowato. – Daj mi ten swój łuk!
Ding Jingou wstał spłoszony, zbliżył się do podium i posłusznie złożył łuk na biurku.
– Wracaj na miejsce! – poleciła nauczycielka. Naciągnęła łuk.
– Bambus jest za miękki, a cięciwa do niczego! Do cięciw trzeba używać krowich ścięgien – oznajmiła, po czym przyłożyła strzałę do cięciwy z końskiego włosia, naciągnęła ją bez wysiłku i wycelowała w głowę Dinga Jingou. Chłopak schował się pod ławką. W tym momencie w smudze światła, wpadającej przez okno, zabzyczała mucha. Ji Jadeitowa Gałązka wycelowała uważnie w tamtym kierunku. Brzęknęła cięciwa, mucha spadła na podłogę.
– Ktoś jeszcze mi nie dowierza? – spytała.
W klasie panowała idealna cisza. Nauczycielka uśmiechnęła się słodko, jej brodę naznaczyły urocze dołeczki.
– Zaczynamy prawdziwą lekcję. Najpierw odczytam słowa naszej pieśni:
Stare społeczeństwo było jak studnia,
Czarna, stara studnia, głęboka na dziesięć tysięcy zhangów.
W głębi tej studni żyliśmy my – lud
A na dnie kobiety, tam, na samym dnie.
Nowe społeczeństwo jest zupełnie inne,
Jest jak jasne słońce o złotych promieniach,
Które oświetlają nasze chłopskie głowy.
Kobiety są wolne, są nareszcie wolne.
Na lekcji muzyki, prowadzonej przez Ji Jadeitowa Gałązkę, wykazałem się dobrą pamięcią i zdolnościami muzycznymi, przewyższając pod tym względem innych uczniów. Kiedy śpiewałem „A na dnie kobiety, tam, na samym dnie", za oknem z wierzbowych prętów zjawiła się moja matka, trzymając owiniętą w biały ręcznik butelkę z mlekiem.
– Jintong, twoje mleko! – nawoływała szeptem. – Jintong, napij się mleka!
Wołania matki i zapach mleka, co prawda, bardzo mnie rozpraszały, lecz gdy zbliżał się koniec lekcji, tylko ja umiałem bezbłędnie i czysto zaśpiewać Pieśń wyzwolenia kobiet. Spośród czterdziestu uczniów jedynie ja otrzymałem pochwałę Ji Jadeitowej Gałązki. Zapytała mnie o imię, po czym kazała mi wstać i zaśpiewać Pieśń wyzwolenia kobiet w całości. Gdy lekcja się skończyła, matka podała mi butelkę przez okno. Zawahałem się, lecz ona powiedziała:
– Pij szybko, synku. Świetnie się spisałeś, mama jest z ciebie dumna. W sali rozległy się chichoty.
– No pijże, dziecko, czego się wstydzisz? – ponagliła matka. Podeszła do nas Ji Jadeitowa Gałązka, rozsiewając świeży zapach proszku do zębów. Z wdziękiem trzymając wskaźnik, przemówiła serdecznym tonem:
– Ach, to pani, cioteczko. Na przyszłość bardzo bym prosiła nie zakłócać lekcji, dobrze?
Matka była onieśmielona. Zajrzała do klasy i rzekła z szacunkiem:
– Pani profesor, to mój jedyny syn. Od urodzenia ma pewien problem: nie może jeść żadnego zwykłego pożywienia. Kiedy był mały, pił moje mleko, teraz żywi się mlekiem kozim. Dziś rano koza dała mało mleka i syn nie mógł się najeść – obawiałam się, że to nie wystarczy mu do wieczora… – wyjaśniła matka.
Ji Jadeitowa Gałązka uśmiechnęła się, spojrzała na mnie i powiedziała:
– Bierz, nie pozwól matce tak stać i czekać.
Zarumieniłem się i wziąłem butelkę.
– Tak nie może być zawsze – zwróciła się do matki. – Musi nauczyć się normalnie jeść. Kiedy urośnie, pójdzie do szkoły średniej, a potem na studia. Nie będzie chyba prowadzał ze sobą kozy?
Zapewne wyobraziła sobie rosłego studenta, wchodzącego do sali wykładowej razem z kozą. Zaśmiała się, lecz jej śmiech był szczery, bez cienia szyderstwa.
– Ile ma lat? – spytała.
– Trzynaście. Urodził się w Roku Królika – odrzekła matka. – Niepokoję się o niego. Cokolwiek zje, od razu zrzuca. Brzuch boli go tak bardzo, że cały oblewa się potem, wygląda strasznie…
– Wystarczy, mamo! – przerwałem jej z niezadowoleniem. – Już nic więcej nie mów! I zabierz to mleko! – oddałem jej butelkę.
Ji Jadeitowa Gałązka pieszczotliwie chwyciła mnie palcami za ucho.
– Uczniu Shangguan, nie bądź taki. Nie martw się, stopniowo pozbędziesz się tego nawyku. A teraz wypij.
Odwróciłem się i zobaczyłem lśniące w mroku spojrzenia. Było mi wstyd.
– A wy zapamiętajcie sobie, nie wolno żartować z cudzych słabości! – rzekła nauczycielka do klasy, po czym wyszła.
Stojąc twarzą do ściany, wypiłem mleko najszybciej, jak potrafiłem i oddałem butelkę matce.
– Nie przychodź tu więcej, mamo – powtórzyłem.
W czasie przerwy obaj rozrabiacy, Wu Deszczowa Chmura i Ding Jingou, siedzieli grzecznie w ławkach z zastygłymi twarzami. Gruby Fang Shuzai zdjął pasek od spodni, wszedł na ławkę i przełożył go przez krokiew, rozpoczynając zabawę w powieszonego. Naśladując cienki głosik wdowy, zapłakał:
– Psie Drugi, Psie Drugi, jakiż jesteś okrutny! Wyciągając przed siebie ramiona, powracasz do Zachodniej Krainy. Zostawiasz swoją kobietę, która od tej chwili noc w noc będzie spać samotnie! Robak toczy moje serce, muszę się powiesić. Spotkamy się przy Żółtych Źródłach!
Tak długo płakał i lamentował, aż po jego pulchnych jak u prosiaka policzkach rzeczywiście popłynęły strużki łez, a to, co ciekło mu z nosa, wpływało do ust.
– Nie mogę tak dłużej żyć! – zaszlochał, stanął na czubkach palców i założył sobie na szyję pętlę zrobioną z paska. Trzymając ją oburącz, podskoczył i krzyknął:
– Nie mogę tak dłużej żyć! Podskoczył jeszcze raz.
– Kończę ze sobą!
W klasie rozległ się dziwny chichot. Wu Deszczowa Chmura, wciąż nadąsany, oparł się o swoje biurko i jak koń wyrzucił nogę w powietrze, kopiąc w biurko Fanga Shuzaia, którego tłuste ciało nagle zawisło w pustce. Chłopak wrzasnął i oburącz chwycił rozpaczliwie pas, wymachując krótkimi nóżkami w powietrzu. Machał nimi, coraz wolniej i wolniej… W końcu posiniał na twarzy; piana wystąpiła mu na usta, z których wydobyło się nieartykułowane rzężenie wisielca.
– On umarł! – Kilku malców, krzycząc z przerażenia, wybiegło z klasy. Na podwórzu przestępowali z nogi na nogę, wciąż krzycząc: – Umarł! Fang Shuzai powiesił się i umarł!
Читать дальше