Nauczyciel raz po raz stukał w biurko, lecz nie był w stanie opanować zamieszania. Rozglądał się znad okularów, usiłując znaleźć przyczynę bałaganu, a tymczasem mały Guo Qiusheng kontynuował swoje obraźliwe występy za jego plecami, wywołując okrzyki szalonego entuzjazmu u piętnastoletnich widzów. W końcu dłoń Guo Qiushenga musnęła ucho nauczyciela, który czym prędzej odwrócił się i złapał malca za rękę.
– Recytuj! – rozkazał nauczyciel surowo.
Guo Qiusheng stał na podium z opuszczonymi rękami, starając się przyjąć grzeczną postawę, lecz na jego twarzy wciąż widniał zdradliwy grymas. Złożył wargi w ciup, upodabniając usta do wystającego pępka. Zamknął jedno oko i uniósł bardzo wysoko jeden kącik ust. Zacisnął zęby i poruszał uszami.
– Recytuj!! – wybuchnął nauczyciel.
– Duże dziewczynki są duże, małe dziewczynki są małe, duże dziewczynki gonią małe dziewczynki! – wygłosił Guo Qiusheng.
Wśród huraganów szalonego śmiechu pan Qin Drugi wstał, opierając się o biurko. Jego siwa broda się trzęsła.
– Łobuz! Nie da się nauczyć łobuza… – wymamrotał pod nosem, po czym sięgnął po linijkę, złapał Guo Qiushenga za rękę i przycisnął ją do stołu.
– Łobuz!
Pac! – linijka uderzyła mocno w sam środek dłoni Guo Qiushenga. Malec wrzasnął ochryple. Nauczyciel spojrzał na niego i ponownie podniósł linijkę, lecz jego ręka zastygła w powietrzu na widok wyrazu, który nagle pojawił się na twarzy Guo Qiushenga. Była to zuchwała mina proletariackiego chuligana. W czarnych oczach chłopaka migotały błękitne iskry nienawiści. W zamglonym spojrzeniu nauczyciela zamajaczyło poczucie klęski; wysoko uniesione ramię bezwładnie opadło. Mamrocząc, zdjął okulary, włożył je do blaszanego futerału, zawinął w niebieski kawałek płótna i wetknął do kieszeni. Schował za pazuchę linijkę, ten atrybut groźnego tyrana, którym niegdyś przywoływał do porządku Simę Ku. Następnie zdjął czapeczkę, skłonił się Guo Qiushengowi, a potem reszcie klasy i oznajmił z goryczą, tonem wzbudzającym litość i obrzydzenie zarazem:
– Drodzy panowie. Ja, Qin Drugi, jestem nieuleczalnym głupcem, który niczym modliszka próbująca zatrzymać wóz nie potrafi właściwie ocenić swoich umiejętności. Powinienem dawno rozstać się z życiem, a ja wciąż żyję, mimo że jestem już za stary. Moje przewiny są wielkie. Proszę was wszystkich pokornie o wybaczenie!
Złożył dłonie przed klatką piersiową i potrząsnął nimi kilka razy, kłaniając się, po czym skurczony jak krewetka opuścił klasę drobnymi, lekkimi kroczkami. Z zewnątrz dobiegł nas jego zduszony kaszel.
Tak skończyła się nasza pierwsza lekcja.
Następna była lekcja muzyki.
Przysłana przez władze powiatu nauczycielka, Ji Jadeitowa Gałązka, pokazała wskaźnikiem wykaligrafowane kredą na czarnej tablicy wielkie znaki i oznajmiła dźwięcznym, donośnym głosem:
– Teraz będzie lekcja muzyki. Nie będziemy używali książek – nasze podręczniki są tu, tu i tu – powiedziała, dotykając kolejno głowy, klatki piersiowej i brzucha. Odwróciła się przodem do tablicy i mówiła dalej, pisząc: – Jest wiele rodzajów muzyki. Można grać na flecie, na skrzypcach, nucić melodie, śpiewać arie, i tak dalej, i tak dalej – to wszystko muzyka. Zapewne z czasem to zrozumiecie. Śpiewanie pieśni to nie tylko śpiew, lecz także coś więcej. Śpiewanie pieśni jest bardzo ważną odmianą muzyki, a w tej szkole, mieszczącej się w odległej wiosce, będzie najważniejszą treścią naszych lekcji. Dziś nauczymy się śpiewać pewną pieśń – ciągnęła, wciąż pisząc na tablicy.
Przez okno dojrzałem Simę Lianga, syna kontrrewolucjonisty i Sha Zaohua, córkę zdrajcy, którym odmówiono prawa uczestnictwa w lekcjach. Oboje paśli kozy, zerkając tęsknie w stronę szkoły. Stali w wysokiej do kolan zielonej trawie, a za nimi słoneczniki o wielkich liściach odwracały do słońca swoje okolone złotymi, świetlistym płatkami twarze o melancholijnym wyrazie; ich widok napełniał moje serce jeszcze większym smutkiem. Patrząc na te lśniące pośród cienia oczy, czułem wzbierające łzy. Zmierzyłem wzrokiem wprawioną w okno kratkę z grubych wierzbowych patyków i wyobraziłem sobie, że zamieniam się w drozda i wylatuję na zewnątrz, a potem kąpię się w złotym czerwcowym słońcu i przysiadam na główce jednego ze słoneczników, pełnej mszyc i biedronek.
Tego dnia uczyliśmy się piosenki pod tytułem Pieśń wyzwolenia kobiet. By napisać ostatnie zdanie tekstu na tablicy, nauczycielka musiała się nisko pochylić. Jej pośladki były wydatne jak zad kobyły. Nagle strzała z patyka, z ogonem z piór i grotem posmarowanym lepkim sokiem brzoskwiniowego drzewa, minęła mnie, lecąc po zakrzywionym torze i trafiła prosto w środek wypiętego zadka. W klasie rozległ się złośliwy rechot. Siedzący za moimi plecami łucznik Ding Jingou z dumą zamachał bambusowym łukiem i schował go czym prędzej. Nauczycielka muzyki odczepiła strzałę z pośladka, obejrzała, zaśmiała się i cisnęła ją w nauczycielskie biurko. Strzała zadygotała i znieruchomiała.
– Niezły strzał – oznajmiła Ji Jadeitowa Gałązka spokojnie, odłożyła wskaźnik, zdjęła wojskową kurtkę, spraną niemal do białości i położyła na biurku.
Zdejmując kurtkę, olśniła nas białą bluzką z krótkimi rękawami, wykładanym kołnierzem i dekoltem w szpic. Bluzka była wpuszczona w spodnie, ściągnięte szerokim, starym skórzanym pasem, czarnym i błyszczącym od długiego używania. Nauczycielka miała szczupłą talię, wydatne piersi i pełne biodra. Jej wojskowe spodnie także były sprane do białości; na nogach miała parę najmodniejszych białych trampek. Wyglądała niezwykle schludnie i korzystnie; żeby jeszcze dodać sobie wdzięku, na naszych oczach zacisnęła pas o kolejną dziurkę. Uśmiechnięta, była urocza niczym biała lisica. Niestety, uśmiech błyskawicznie zniknął z jej twarzy i z uroczej zamieniła się w groźną i okrutną białą lisicę.
– Wypędziliście pana Qina Drugiego. Ale z was bohaterowie! – Z szyderczą miną wyciągnęła strzałę z blatu biurka i bawiła się nią, trzymając trzema palcami. – Świetna strzała. Kto ją zrobił, Li Guang czy może Hua Rong? Ktoś poda nam imię twórcy?
Jej piękne czarne oczy zmierzyły całą klasę zimnym spojrzeniem. Nikt nie wstał. Pac! Nauczycielka chwyciła wskaźnik i uderzyła głośno w stół.
– Ostrzegam was. Na moich lekcjach lepiej weźcie swoje chuligańskie sztuczki, zawińcie w szmatkę, a potem pokażcie w domu swoim mamusiom.
– Pani profesor, a moja mama nie żyje! – krzyknął Wu Deszczowa Chmura.
– Czyja mama nie żyje? Wstań!
Wu Deszczowa Chmura podniósł się z niewinną miną.
– Chodź no tu bliżej, niech ci się przyjrzę.
Wu Deszczowa Chmura, w zatłuszczonej czapce z imitacji skóry węża, którą osłaniał swoją plackowato łysiejącą głowę i nie zdejmował jej przez okrągły rok, nawet do spania czy kąpieli, dumnie pomaszerował w stronę podium.
– Jak masz na imię? – spytała nauczycielka z uśmiechem.
Wu Deszczowa Chmura przedstawił się bohatersko, a nauczycielka oznajmiła:
– Uczniowie! Nazywam się Ji, na imię mam Jadeitowa Gałązka. Od urodzenia jestem sierotą. Do siódmego roku życia żyłam na śmietnisku, a potem przyłączyłam się do trupy cyrkowej. Spotkałam w swoim życiu najróżniejszych zbójów i chuliganów. Nauczyłam się akrobacji na rowerze, chodzenia po linie, połykania noży i plucia ogniem. Potem zostałam treserką: najpierw tresowałam psy, potem małpy, niedźwiedzie, a w końcu tygrysy. Potrafię nauczyć psa skakać przez koło, małpę wspinać się na pal, niedźwiedzia jeździć na rowerze, a tygrysa fikać koziołki. W wieku siedemnastu lat przyłączyłam się do armii rewolucyjnej. Wbijałam wrogowi w serce srebrny nóż, a wyciągałam zakrwawiony. Kiedy miałam lat dwadzieścia, wstąpiłam do Wschodniochińskiej Akademii Wojskowej, gdzie nauczyłam się grać w piłkę, malować, śpiewać i tańczyć. Jako dwudziestopięciolatka poślubiłam Ma Shengli, szefa wywiadu w Biurze Bezpieczeństwa i mistrza zapasów, z którym mogę walczyć jak równy z równym. A wy co, macie się czym pochwalić? – Przeczesała dłonią swoje krótkie, obcięte na pazia włosy. Miała ogorzałą, zdrową rewolucyjną twarz i pełne młodzieńczego uroku piersi, które sterczały dumnie pod bluzką, mężny nos, wąskie, zacięte wargi i zęby białe jak wapienna skała. – Ja, Ji Jadeitowa Gałązka, nie boję się tygrysów – rzekła, spoglądając pogardliwie na Wu Deszczową Chmurę, głosem suchym jak popiół ze spalonych traw. – Chyba nie myślicie, że mogłabym się przestraszyć takich jak wy?
Читать дальше