Dorrel potrząsnął głową, ale uśmiechał się.
— To może być niebezpieczne, Maris. Prowokowanie go do działania…
Jego uśmiech dodał Maris otuchy.
— Czarni lotnicy tylko latają. Jeśli Port Thayos ożywia się na ich widok, to dzieje się tak za sprawą zwierzchnika i jego poddanych.
— Zwłaszcza śpiewaków i uzdrowicieli — wiemy, jakiego potrafią narobić zamieszania! Spełnię twoją prośbę, Maris. Będę miał co opowiadać wnukom. Tak czy owak, nie nacieszę się długo skrzydłami — Jan wyrasta na wspaniałego lotnika.
— Och, Dorr!
Podniósł rękę.
— Będę nosił czerń na znak żałoby po Tyi — powiedział ostrożnie. — I dołączę do wielkiego kręgu, który ją opłakuje. Nie uczynię jednak niczego, co wydałoby się usprawiedliwieniem jej zbrodni albo sankcją przeciw Thayos za śmierć lotniczki. — Wstał i przeciągnął się. — Naturalnie, gdyby coś się stało, gdyby zwierzchnik ośmielił się nadużyć swej władzy i zagroził lotnikom, to wtedy wszyscy — lotnicy rodowi i jednoskrzydli — musimy działać razem.
Maris również wstała. Była uśmiechnięta.
— Wiedziałam, że dojdziesz do takiego wniosku — rzekła.
Objęła go ramionami i przyciągnęła w czułym geście. Wtedy Dorrel uniósł głowę i pocałował ją. Być może zrobił to, mając w pamięci dawne czasy, ale przez chwilę nie pamiętali o długim okresie rozstania; znowu byli młodzi i zakochani, całe niebo i to, co rozpościerało się w dole, należało tylko do nich.
Wreszcie przestali się całować i oderwali od siebie: dawni przyjaciele, których łączyły wspomnienia i lekki żal.
— Bezpiecznego lotu, Dorrel — odezwała się Maris. — Wracaj szybko.
Opuściwszy nadmorską skałę, skąd Dorrel wyruszył na Laus, Maris była pełna nadziei. Odczuwała również smutek — kiedy pomagała Dorrelowi rozłożyć skrzydła i obserwowała jego postać na ciepłym, błękitnym niebie, ogarnęła ją dawna, dobrze znajoma tęsknota.
Jednak tym razem ból był nieco mniejszy. Wprawdzie dałaby wiele, żeby znowu polecieć z Dorrelem, ale pochłaniały ją inne sprawy, toteż bez trudu odpędziła przygnębiające myśli o podniebnych ewolucjach i zajęła się bardziej praktycznymi kwestiami. Dorrel obiecał jej, że niebawem wróci ze swoimi stronnikami. Już cieszyła się wizją powiększenia kręgu czarnych lotników.
Kiedy zbliżyła się do domu Evana, z zadumy wyrwał ją przenikliwy szloch. Otworzyła pośpiesznie drzwi i ujrzała zapłakaną Bari oraz Evana, który bezskutecznie usiłował pocieszyć dziewczynkę. Była tam też S'Rella wraz z chłopcem z Thossi.
— Co się stało? — zawołała z niepokojem Maris.
Słysząc głos ciotki, Bari odwróciła się i podbiegła do niej z płaczem.
— Mój ojciec. Zabrali mojego ojca. Och, zrób coś, żeby oni… proszę cię, zrób coś…
Maris objęła szlochającą dziewczynkę i pogładziła ją po włosach.
— Co się stało z Collem?
— Został aresztowany i zabrany do twierdzy — odparł Evan. — Zwierzchnik schwytał ponadto kilku innych śpiewaków — wszystkich, o których było wiadomo, że wykonywali pieśń Colla o Tyi. Zamierza ich stracić za to, że dopuścili się zdrady.
Maris nie wypuszczała Bari z objęć.
— No, uspokój się — prosiła. — Już cicho, Bari.
— W Port Thayos wybuchł bunt — odezwał się chłopiec z Thossi. — Kiedy do gospody Pod Księżycową Rybą przyszli strażnicy, żeby zabrać śpiewaczkę Lanyę, musieli stawić czoło klientom, którzy próbowali jej bronić. Strażnicy użyli pałek. Nikt nie został zabity.
Maris słuchała chłopca w otępieniu, usiłując zrozumieć w pełni sens jego słów.
— Polecę do Vala — oświadczyła S'Rella. — Rozpuszczę wieści wśród czarnych lotników — zjawią się wszyscy. Zwierzchnik będzie musiał uwolnić Colla!
— Nie — odparła Maris. Nadal obejmowała Bari, która przestała płakać. — Nie, Coll jest lądowcem, śpiewakiem. Nie może niczego oczekiwać od lotników — oni nie zjednoczą się, żeby go bronić.
— Ale on jest twoim bratem!
— To nie robi żadnej różnicy.
— Musimy coś zrobić — upierała się S'Rella.
— Zrobimy. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się sprowokować zwierzchnika, ale sądziliśmy, że zaatakuje lotników, a nie śpiewaków. Jednakże teraz doszło do tego… Coll i ja rozważaliśmy taką możliwość. — Delikatnie uniosła palcem brodę Bari i otarła jej łzy.
— Bari, musisz teraz wyjechać.
— Nie! Chcę, żeby wrócił mój ojciec. Nie ruszę się bez niego!
— Bari, posłuchaj mnie. Musisz stąd odejść, zanim złapie cię zwierzchnik. Twój ojciec na pewno by sobie tego nie życzył.
— Nie dbam o to — rzekła z uporem Bari. — Nie dbam o to, czy zwierzchnik mnie złapie! Chcę być z moim ojcem!
— Nie chcesz polecieć? — zapytała Maris.
— Polecieć? — Twarz Bari pojaśniała.
— S' Rella pozwoli ci polecieć z sobą nad oceanem — powiedziała Maris — jeśli jesteś wystarczająco duża, by się nie bać. — Popatrzyła na S'Relle. — Dasz radę ją wziąć, prawda?
S'Rella kiwnęła głową.
— Jest lekka. Val ma pomocników na Thrynel. To będzie łatwy lot.
— Jesteś dużą dziewczynką — powiedziała Maris. — Chyba nie będziesz się bała?
— Nie boję się — zapalczywie odparła Bari, czując, że jej duma została urażona. — Przecież wiesz, że mój ojciec latał.
— Wiem — powiedziała z uśmiechem Maris. Przypomniała sobie, jakim strachem napawało Colla latanie. Miała nadzieję, że Bari nie odziedziczyła po ojcu akurat tej cechy.
— A ty uratujesz mojego ojca? — zapytała Bari.
— Tak — odparła Maris.
— A co mam robić, kiedy już zaniosę ją na Thrynel? — zagadnęła S'Rella.
— Chcę, żebyś poleciała do twierdzy z wiadomością dla zwierzchnika. — Maris wzięła Bari za rękę. — Powiedz mu, że to wszystko moja sprawka, że to ja namówiłam Colla i innych śpiewaków. Powiedz mu, że stawię się u niego, gdy tylko wypuści Colla i resztę.
— Maris, on cię powiesi — rzekł Evan.
— Być może — odparła Maris. — Muszę jednak zrobić wszystko, co w mojej mocy.
— On się zgadza — oznajmiła S'Rella po powrocie. — Na dowód szczerości swoich intencji uwolnił wszystkich śpiewaków z wyjątkiem Colla. Zabrano ich łodzią na Thrynel i zabroniono kiedykolwiek wrócić na Thayos. Sama widziałam, jak opuszczali twierdzę.
— A Coll?
— Pozwolono mi z nim porozmawiać. Jest cały i zdrów, aczkolwiek martwi się o swoją gitarę — nie mógł jej zatrzymać przy sobie. Zwierzchnik oświadczył, że będzie więził Colla przez trzy dni. Jeśli do tego czasu nie zjawisz się w twierdzy, Coll będzie wisiał.
— Wobec tego muszę się tam udać natychmiast — rzekła Maris.
S'Rella chwyciła ją za rękę.
— Coll błagał, żebym cię ostrzegła. Powiedział, że nie wolno ci się tam zjawiać pod żadnym pozorem. Twierdzi, że to byłoby zbyt niebezpieczne.
Maris wzruszyła ramionami.
— To jest niebezpieczne również dla niego. Oczywiście, popłynę tam.
— To może być pułapka — zauważył Evan. — Zwierzchnikowi nie można ufać. Być może zamierza powiesić was oboje.
— Jestem zmuszona wystawić się na takie ryzyko. Jeżeli się tam nie zjawię, Coll z pewnością zostanie powieszony. Nie mogę mieć na sumieniu jego śmierci — to ja go w to wpakowałam.
— Nie podoba mi się to wszystko — oświadczył Evan.
Maris westchnęła.
— Jeżeli natychmiast nie ucieknę z Thayos, prędzej czy później zwierzchnik i tak mnie dopadnie. Oddając się w jego ręce, mam szansę uratować Colla. I może dokonam czegoś więcej.
Читать дальше