— Dwudziestu lotników. Wszyscy w czerni, milczący, ponurzy — powiedziała młoda śpiewaczka. Miała złociste włosy i błękitne oczy, a także słodki głos i swobodny styl bycia. — Powstanie o nich cudowna piosenka! Już zaczęłabym nad nią pracować, gdybym tylko wiedziała, jak to wszystko się skończy.
— Jak myślisz, dlaczego tu są? — zagadnął Evan.
— Oczywiście ze względu na Tyę — odparła młoda kobieta, zdumiona, że ktoś zadaje takie pytanie. — Skłamała, by powstrzymać wybuch wojny, a zwierzchnik zabił ją za to. Założę się, że noszą żałobę na jej cześć. Wielu ludzi opłakuje Tyę.
— Ach, tak — rzekł Evan. — Tya. Jej historia również mogłaby stać się tematem piosenki. Zastanawiałaś się nad skomponowaniem takiego utworu?
Śpiewaczka wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
— Jest już jeden — powiedziała. — Słyszałam go w Port Thayos. Proszę bardzo, zaraz ją wam zaśpiewam.
Maris spotkała Katinna z Lomarronu na porzuconym polu, gdzie cienkie zielone rzezimieszki i zdeformowane smoki błotne szybko pokrywały łan dzikiej pszenicy. Zwalisty mężczyzna zgrabnie wylądował. Jego srebrzyste skrzydła kontrastowały z czarnym ubiorem i naszyjnikiem z kłów scylli.
Maris zaprowadziła Katinna do domu i poczęstowała go wodą.
— No i co?
Otarł wilgotne usta i uśmiechnął się od ucha do ucha.
— Wzbiłem się bardzo wysoko i zobaczyłem ten krąg daleko w dole. Ach, żałuj, że tego nie widziałaś! Teraz lata ich tam chyba ze czterdziestu. Zwierzchnik na pewno poci się ze strachu.
A wieść dociera coraz dalej. Kolejni jednoskrzydli ściągają z całej wschodniej części, a sam Val przekazał nowiny Zachodowi, toteż niebawem dołączą do nas następni. Już teraz jest ich tak wielu, że z łatwością można niepostrzeżenie wyrwać się z kręgu i coś zjeść albo odpocząć.
Nie zazdroszczę biednej Alain, która to wszystko zaczęła. Bez wątpienia jest mocną lotniczką. Jeszcze nie widziałem, żeby była zmęczona. Akurat odpoczywa w dyskretnym miejscu na Thrynel, ale wkrótce do nas wróci. Jeśli chodzi o mnie, właśnie zamierzam dołączyć do kręgu.
Maris kiwnęła głową.
— A co z piosenką Colla?
— Śpiewają ją na Lomarronie i Południowym Arrenie, i na Lądowisku Ptaka. Sam wielokrotnie ją słyszałem. A dotarła również na Południe i na Wyspy Zewnętrzne, oraz, oczywiście, do części zachodniej — na twoją Amberly, Culhall i Poweet. Ponoć staje się popularna wśród śpiewaków w Stormtown.
— Dobrze — powiedziała Maris. — Dobrze.
— Jem został wysłany przez zwierzchnika, żeby zadać pytania czarnym lotnikom — oświadczył przyjaciel Evana, powtarzając wieści z Thossi. — Ponoć rozpoznał ich i wołał do nich po imieniu, ale oni nie chcieli się do niego odezwać. Powinieneś udać się do miasta i zobaczyć ich, Evanie. Ilekroć spogląda się w górę, na niebie widzi się pełno lotników.
— Zwierzchnik kazał się lotnikom wynieść, lecz oni nie chcą go usłuchać. Zresztą, dlaczegóż mieliby to uczynić? Jak powiadają śpiewacy, niebo należy do lotników!
— Słyszałam, że z Thrane przybyła do nich lotniczka z posłaniem od swojego zwierzchnika do naszego, ale gdy wyszedł jej na spotkanie w sali audiencyjnej, pobladł ze strachu, gdyż lotniczka była od stóp do głów ubrana na czarno. Wysłuchał jej z drżeniem, ale zanim ją puścił, zadał pytanie, dlaczego jest ubrana całkowicie na czarno. „Lecę dołączyć do kręgu" — oznajmiła ze spokojem — „i opłakiwać Tyę". I właśnie tak postąpiła.
— Ponoć wszyscy śpiewacy w Port Thayos przywdziewają teraz czarne stroje. I nie tylko oni. Na ulicach pełno jest handlarzy sprzedających czarne sukno, a farbiarze mają pełne ręce roboty.
— Jem przyłączył się do czarnych lotników!
— Zwierzchnik polecił strażnikom wycofać się z Thrane. Ponoć obawia się ewentualnej akcji czarnych lotników i chce mieć wokół siebie najlepszych łuczników. Twierdza dosłownie pęka w szwach. Mówi się, że zwierzchnik nie chce wychodzić na zewnątrz w obawie, że skrzydła czarnych lotników mogłyby rzucić na niego cień.
S'Rella wróciła z pomyślną nowiną. Dorrel miał się zjawić niespełna dzień po niej. Całe popołudnie Maris czatowała na klifach, nie mogąc usiedzieć w domu razem z przyjaciółką. Wreszcie została nagrodzona widokiem czarnej postaci na horyzoncie. Szybko udała się do lasu, żeby wyjść na spotkanie przybyszowi.
Był gorący, bezwietrzny dzień. Taka pogoda nie sprzyjała lataniu. Maris opędzała się od atakujących ją owadów i brnęła przez wysoką trawą, która niemal przesłaniała chatkę. Serce biło jej mocno z podniecenia. Otworzyła ciężkie drewniane drzwi.
Zmrużyła oczy, gdyż ciemne wnętrze silnie kontrastowało z oślepiającym ją słońcem. Poczuła czyjąś rękę na ramieniu, a po chwili znajomy głos wypowiedział jej imię.
— Ty… ty zjawiłeś się — rzekła. Nagle zaparło jej dech w piersiach. — Dorrel.
— Wątpiłaś w to, że przybędę?
Teraz widziała go wyraźnie. Uśmiechał się tak jak zawsze i stał, przybrawszy pozę, którą doskonale pamiętała.
— Masz coś przeciwko temu, żebyśmy usiedli? — zagadnął. — Jestem okropnie zmęczony. Lot z Zachodu trwał długo, a próba doścignięcia S'Relli nie wyszła mi na dobre.
Usiedli blisko siebie, na dwóch identycznych krzesłach, które kiedyś musiały wyglądać bardzo ładnie, lecz teraz poduszki były pełne kurzu, zielonkawe i nieco wilgotne na skutek pleśni.
— Jak się czujesz, Maris?
— Ja… żyję. Zapytaj mnie o to za jakiś miesiąc, to może będę miała dla ciebie lepszą odpowiedź. — Spojrzała w jego ciemne, niespokojne oczy i znowu odwróciła wzrok. — Długo się nie widzieliśmy, prawda, Dorr?
Skinął głową.
— Kiedy nie było cię na radzie, zrozumiałem… Miałem nadzieję, że robisz to, co jest dla ciebie najlepsze. Poczułem nie dające się wyrazić zadowolenie, gdy S'Rella przyleciała do mnie z wiadomością od ciebie, z twoją prośbą, żebym się zjawił. — Wyprostował się na krześle. — Jednak z pewnością nie sprowadziłaś mnie tutaj wyłącznie po to, żeby zobaczyć się ze swoim starym przyjacielem.
Maris wzięła głęboki oddech.
— Potrzebuję twojej pomocy. Wiesz o kręgu? O czarnych lotnikach?
Kiwnął głową potakująco.
— Wieść o tym już się rozeszła. Zresztą, sam ich dostrzegłem, lecąc tutaj. Imponujący widok. To twoja sprawka?
— Tak.
Pokręcił głową.
— I założę się, że to krążenie lotników nie jest celem samym w sobie. Jaki masz plan?
— Pomożesz mi w jego realizacji? Potrzebujemy cię.
— My? Zdaje się, że stanęłaś po stronie jednoskrzydłych, tak? — W głosie Dorrela nie było słychać złości ani potępienia, lecz Maris uświadomiła sobie, że jej dawny przyjaciel oddala się od niej coraz bardziej.
— Tu nie chodzi o stawanie po czyjejś stronie, Dorr. Przynajmniej nie w społeczności lotników. Zresztą, taki sposób postępowania oznaczałby śmierć, koniec wszystkiego, co jest dla nas drogie. Lotnicy — ci rodowi i jednoskrzydli — nie mogą być podzieleni i zdani na łaskę zwierzchników.
— Zgadzam się. Ale jest już za późno. Było za późno już wówczas, gdy Tya okazała pogardę dla wszelkich praw i tradycji, decydując się pierwszy raz na kłamstwo.
— Dorr — odezwała się Maris przymilnym tonem, starając się przemówić mu do rozsądku — ja również nie aprobuję postępku Tyi. Chciała dobrze; to, co zrobiła, było niewłaściwe, z tym się zgadzam, ale…
— Ja się zgadzam, ty się zgadzasz, ale… zawsze jest jakieś ale — przerwał jej. — Zawsze dochodzimy do tego punktu. Tya już nie żyje — to nie budzi niczyjej wątpliwości. Nie żyje, ale na tym sprawa się nie kończy, wręcz przeciwnie. Inni jednoskrzydli uznają ją za bohaterkę, męczennicę. Zginęła dlatego, że kłamała, oddała życie za prawo do niemówienia prawdy, fle jeszcze kłamstw zostanie wypowiedzianych? Ile czasu upłynie, zanim ludzie przestaną być nieufni wobec nas? Ponieważ jednoskrzydli odmówili potępienia Tyi i odłączyli się od nas, rozważa się… w nielicznym gronie… zamknięcie akademii, zlikwidowanie turniejów i powrót do dawnej tradycji, do czasów, gdy lotnik stawał się lotnikiem na całe życie.
Читать дальше