Siedzący obok niego Tanto również nie tknął jedzenia, choć mogło to nawet obrazić gości. Biali jednak nie zwracali na nic uwagi. Widać było wyraźnie, że smakują im pieczone żebra jelenia.
Uczta skończyła się z pierwszym zmrokiem.
Ojciec kazał rozpalić ognisko. Wtedy Niebieski Ptak, pomocnik Gorzkiej Jagody, położył przed czarownikiem wielką fajkę, kalumet przyjaźni, zdobiony w rzeźby ptaków i zwierząt, przybrany pękiem piór białej orlicy — znakiem braterstwa. Spuściłem oczy. Nie chciałem patrzeć na znak braterstwa, który ma przejść z rąk czarownika Szewanezów w ręce Wap-nap-ao, Białej Żmii, choćby to miało oznaczać tylko tyle, że białym posłom nie grozi dziś w naszej wiosce żadne niebezpieczeństwo.
Nastała cisza. Wszyscy czekali. Mimo wszystko nie wiadomo jeszcze było, czy Gorzka Jagoda rozpali fajkę przyjaźni, czy w ostatniej nawet chwili — za podszeptem duchów — odmówi tego. Gzy odbędzie się narada, czy też biali odejdą po uczcie bez słowa?
Czarownik trwał w bezruchu. Nie wytrzymałem, otwarłem znów oczy, tak jak wszyscy wpatrywałem się w nieruchomą twarz Gorzkiej Jagody. W rosnącej ciszy słyszałem niemal stukot ludzkich serc. Wodzowie czekali w bezruchu. Wap-nap-ao również nie drgnął nawet. Tamci dwaj jednak zaczęli się rozglądać, zaczęli nawet coś szeptać do siebie. Wiercili się jak skunksy, jak śmierdzące tchórze. W końcu jeden z nich powiedział coś głośno, ośmielił się nawet splunąć, ale właśnie Wap-nap-ao uciszył go jednym gestem — biały natychmiast zamilkł. v.
Gorzka Jagoda wstał. Odezwał się głos bębna. Czarownik zaś wyciągnął przed siebie ręce, pochylił się nad ogniskiem tak, że jego dłonie dotknęły płomieni. Potem oczyszczone ogniem ramiona wzniósł w górę, przemówił:
— O Manitou, ty, co masz władzę nad wszystkimi i widzisz nas niedołężnych, pomóż nam, Wielki Duchu, powiedz, co mamy czynić. Prosimy ciebie, pomóż nam.
Stał tak przez chwilę szepcząc niezrozumiałe już słowa i zaklęcia. Wreszcie usiadł, ujął fajkę w ręce i małym czerwonym węglem rozpalił w niej tytoń. A więc narada odbędzie się!
Gdy ostatni z biorących w niej udział naczelników oddał kalumet z powrotem Gorzkiej Jagodzie, wszystkie oczy zwróciły się w stronę ojca. On miał przemówić pierwszy.
Głos ojca był spokojny.
— Co przywiózł biały brat dla czerwonych wojowników? — zwrócił się ojciec do Wap-nap-ao.
Wap-nap-ao otworzył torbę myśliwską i wyjął z niej biały kawał papieru. Podniósł go do góry. Powiedział:
— Oto Wielki Biały Ojciec przesyła wam ten mówiący papier, w którym oddaje wam nowe tereny łowieckie na południu. Tam nie będziecie głodować. Będziecie dostawali odzież i żywność za darmo. Biali i czerwoni wojownicy spotkali się niedawno w Kanionie Milczących Skał. Nikt nie wie, jacy to byli wojownicy. Białych zginęło trzech w kanionie, a jeszcze przedtem dwóch w puszczy. Ptaki, co latają nad słonymi skałami, opowiadały, że w plemieniu Szewanezów też umarli jacyś wojownicy, choć nikt nie wie, dlaczego. Wielki Biały Ojciec mógłby spytać, gdzie są jego słudzy, którym zabrano życie, mógłby przysłać wielkie zastępy wojowników i spalić całą puszczę. Ale Biały Ojciec jest łaskawy i jeśli Szewanezi zechcą się tam uczyć od białych uprawy ziemi i hodowli zwierząt, Biały Ojciec zapomni o tym, że zginęli jego wojownicy.
Umilkł na chwilę, jakby czekając na to, czy się ktoś odezwie. Nikt jednak nie zamierzał tego uczynić.
Wap-nap-ao ciągnął więc dalej:
— Jeżeli na piśmie Białego Ojca położycie swe znaki totemowe i zgodzicie się przejść na nowe tereny, dostaniecie także dużo pieniędzy, za które będziecie mogli kupić wiele dobrych rzeczy. Biały Ojciec nie chce żadnej waszej krzywdy. Jest szlachetny i łaskawy. Ale sprzeciwiać mu się nie wolno, bo wtedy nikt mu się nie oprze. Jego siła zmusi każdego do posłuszeństwa. I jeśli ktokolwiek spróbuje walczyć przeciw niemu, to w jego namiocie kobiety śpiewać będą żałobne pieśni, a on sam albo zginie, albo na wiele Wielkich Słońc zamieszka w kamiennym namiocie, do którego wejść można, ale z którego nie wychodzi się nigdy.
Wap-nap-ao nie syczał jak żmija. Jego głos nie był słaby. Czułem, że mówi człowiek, którego serce nie zna lęku. Oczy Wap-nap-ao odbijały czerwony blask ogniska.
Widziałem wyraźnie, że dwaj wodzowie, wódz Czikornów, Wyjący Wilk, i Wiczminsów, Dzika Wydra, opuścili głowy, jak gdyby znaleźli się w cieniu owego kamiennego namiotu. Zdawało się, że znowu nikt nie odpowie na zuchwałe słowa Białej Żmii. Dlaczego nikt tego nie czyni — dlaczego nie nazwie naszego wroga psem i szakalem? Czyżby wojownikom zamarły serca w piersiach?
Ale w końcu odezwał się głos Wielkiego Skrzydła. Drżący i wysilony głos starca, którego dłoń jest już za słaba, by zabić nawet ptaka, ale myśl mądra wielkim doświadczeniem.
— Oczy moje widziały wiele, uszy moje słyszały nieraz żałobne pieśni. Słyszały także pieśni zwycięstwa. Wap-nap-ao przychodzi do nas nie po raz pierwszy. Był już na radzie naszego plemienia, kiedy jeszcze chodziłem na łowy i przed moją dzidą uciekały szare niedźwiedzie. Już raz pokazywał plemieniu Szewanezów mówiący papier od Białego Ojca. A przed nim czynili to inni, starsi bracia Białej Żmii. Nieraz biali ludzie przychodzili, aby rozkazywać wolnemu plemieniu Szewanezów. Ich kości rozwlekły wilki po puszczy i po stepie, a plemię Szewanezów jest wolne. Wap-nap-ao był u nas już przed wielu Wielkimi Słońcami. Mówił to, co dziś. A plemię Szewanezów ciągle jest wolne, na plecach zaś Wap-nap-ao jest wielka blizna od mojej strzały. Wap-nap-ao był wtedy młodym wojownikiem, a moja ręka już słaba. Mimo to Wap-nap-ao uciekał przede mną. Czy Wap-nap-ao zapomniał o tym?
Były to słowa obraźliwe. Biały jednak tylko się uśmiechał.
— Ale jestem znowu tutaj — przemówił znowu — i póki nie usłuchacie, będę przychodził zawsze. Albo… albo przyjdzie ktoś inny nie z papierem, ale z wielkimi strzelbami, których jedna kula może roznieść i spalić całą wioskę. Plemię Szewanezów jest wolne. Ale wobec siły Białego Ojca jest jak najmniejszy ptaszek naprzeciw szarego niedźwiedzia. Lepiej jest śpiewać weselne pieśni tam, gdzie rozkazuje pójść Biały Ojciec, niż śpiewać pieśni żałobne nad grobem całego plemienia. Głos Wielkiego Skrzydła jest słaby, jego słowa drżą od starości. Co powiedzą inni silni mężowie Białemu Ojcu?
Tym jednak razem znowu nie otrzymał odpowiedzi. Widać było, że traci spokój. Jego dwaj towarzysze zaś od dawna już nie umieli zachować się, jak wypada prawdziwym mężczyznom. Bez przerwy szeptali coś, niczym stare kobiety nad potokiem, kiedy piorą derki na wiosnę.
W końcu Wap-nap-ao zwrócił się wprost do mego ojca:
— Ty, wodzu, masz najsilniejszy głos i twoich słów wszyscy słuchają. Nie chcesz odpowiedzieć na papier Białego Ojca? Nie odpowiadaj. Ale tu jest inny papier. W Kanionie Milczących Skał schwytaliśmy jednego z twoich wojowników. Było to wtedy, kiedy zginęli biali ludzie. Twój wojownik ich zabił. Mogliśmy go skazać na śmierć. Ale powiedzieliśmy: „Jeżeli pójdziesz na tereny, które ci przeznaczamy, będziesz żył”. Twój wojownik położył na tym papierze swój znak totemowy na dowód posłuszeństwa, że zgadza się iść do rezerwatów nad jeziorem Ontario. Przyjrzyjcie się jego znakowi.
Ale wtedy… wtedy Tantę zerwał się z ziemi. Skoczył jak łasica. Wyrwał z ręki Wap-nap-ao papier i cisnął go w ogień!
Papier zwinął się i sczerniał w jednej sekundzie. Jeden z białych chciał pochwycić brata za ramię, w jego ręku błysnął żelazny przedmiot — była to krótka strzelba, którą biali nazywają rewolwerem. Ale Wap-nap-ao, nie podnosząc się z ziemi, wrzasnął coś strasznym głosem i biały natychmiast usiadł z powrotem. Wap-nap-ao zaś znowu się roześmiał. Był to jednak śmiech bez radości. Tak „śmieją się” psy otoczone przez wilki.
Читать дальше