Dla czytelników myślących racjonalistycznie argument, jaki tu przytoczę, oczywiście nie może mieć żadnego znaczenia, ale ludzi wierzących we wszystko, co przekazują nam ewangelie, powinien zastanowić niepokojący fakt, iż w kronikach żydowskich nie ma ani śladu potwierdzenia, że w chwili zgonu Jezusa nastąpiło trzygodzinne zaćmienie słońca, że zmarli powstawali z grobów, a przede wszystkim, że drogocenna zasłona najświętszego przybytku świątyni jerozolimskiej rozdarła się na dwoje. Trudno przypuścić, aby nie znalazł się choćby jeden kronikarz żydowski, który uważałby te zjawiska, bądź co bądź niesamowite, za godne odnotowania. Jeżeli chodzi o zaćmienie słońca, to również Pliniusz Starszy, uczony znany ze swej sumienności, nic o nim nie wie, mimo że w swojej Historii naturalnej poświęca cały osobny rozdział zaćmieniom słońca.
Bibliści oczywiście zastanawiali się nad przyczynami tego zagadkowego milczenia. Pisarz katolicki Daniel Rops, autor głośnej monografii o Jezusie, w ten oto sposób rozstrzyga sprawę: „dla przeciętnego obywatela Rzymu za Tyberiusza to, co się stało w Palestynie, nie miało większego znaczenia, niżby miało dla nas pojawienie się jakiegoś proroka na Madagaskarze czy też na wyspie Reunion”. Warto tu przytoczyć ponadto dosadniejszą jeszcze wypowiedź ks. Jean Steinmanna, autora świetnej książki Paweł z Tarsu: „W 30 roku naszej ery Jezus umiera ukrzyżowany jak niewolnik, jeden spośród milionów niewolników, istniejących w cesarstwie rzymskim. Palestyńscy Żydzi ledwie to zauważyli. Choćby nawet sama Jerozolima przeżyła pewien wstrząs, to czyż w Italii, Grecji, Azji Mniejszej i Egipcie cywilizowani ludzie przejmowali się Żydami?... Ile znaczył ten trup w państwie, którym rządził Tyberiusz, a miał rządzić Kaligula, Klaudiusz i Neron? W świecie skąpanym we krwi cóż waży śmierć jednego człowieka?”
Obaj wymienieni autorzy mimo woli zwracają uwagę na pewien proces psychologiczny, zniekształcający w naszej ocenie proporcje minionych wydarzeń historycznych. Zasugerowani wspaniałością kariery dziejowej chrześcijaństwa, jego wierni adepci poczytywali to za cud i oczywiście w konsekwencji nie mogli uwierzyć w skromny i naturalny charakter jego początków. Stąd ta skłonność do wyolbrzymiania znaczenia i mitologizowania wszystkich szczegółów związanych z życiem założyciela nowej religii, występująca nie tylko w ewangeliach, ale również we wszystkich innych religiach świata. I oto milczenie autorów, którzy zlekceważyli nie tylko takie rzekome cuda, jak rozdarcie zasłony czy zaćmienie słońca, lecz nawet samą postać Jezus, uprzytamnia nam pewne psychologiczne zjawisko: rozdźwięk między rzeczywistością historii a rojeniami żyjących w odosobnieniu pierwszych gmin chrześcijańskich, pozostających w kręgu swoich wierzeń, między obojętnym otoczeniem grecko-rzymskiego społeczeństwa a garstką wtajemniczonych sióstr i braci w Chrystusie, upojonych pięknem swoich nieziemskich zachwyceń i tęsknot. Dla nich ów pełen cudów świat, w którym Bóg umarł na krzyżu i zmartwychwstał, był prawdziwszy niż świat, z którym stykali się na co dzień. Natomiast dla Żydów i pogan ukrzyżowany Jezus był tylko, jak powiada ks. Steinmann, „jednym spośród milionów niewolników istniejących w cesarstwie rzymskim”.
Niektórzy bibliści, nie mogąc pogodzić się z tego rodzaju interpretacją, pocieszają się domysłem, że jednak przypuszczalnie literatura źródłowa dotycząca Jezusa ongiś istniała, że uległa ona tylko zagładzie w zawieruchach wojennych i politycznych, jakie wstrząsały ówczesnym światem. W pożarze Rzymu za panowania Nerona poszło z dymem archiwum państwowe, a w nim mogły znajdować się chyba rozmaite dokumenty, jak na przykład autentyczne sprawozdania Poncjusza Piłata. W 70 r. Tytus zdobył i zburzył Jerozolimę. Wraz ze świątynią i przyległymi zabudowaniami spłonęły zapewne również protokóły Sanhedrynu, przed którym toczyła się sprawa Galilejczyka. Wojna w Palestynie trwała siedem lat; była to wojna zacięta, krwawa, niszczycielska. Krocie tysięcy Żydów poszło do niewoli lub zawisło na krzyżu. Rzymianie systematycznie niszczyli w całej Palestynie domy modlitwy, a znajdujące się w nich księgi święte i dokumenty palili na stosach.
Jeżeli chodzi o pierwszych chrześcijan w Jerozolimie, a więc naocznych świadków Jezusowej misji, to sprawa ma się inaczej. Nie chcieli oni brać udziału w powstaniu żydowskim i w 66 r. wywędrowali do zajordańskiego miasta Pella. Skoro zwoje odkryte w Qumran świadczą, że podobna do nich sekta esseńczyków miała swoją literaturę, to tym samym nie można wykluczyć, że i oni mieli własną literaturę. W takim razie musieli ją chyba zabrać ze sobą na tułaczkę. Byli to judeochrześcijanie, przestrzegający wszelkich nakazów rytualnych, nie wyłączając obrzezania. W Pella, jak to bywa na wygnaniu, z coraz większym uporem trzymali się mozaizmu, widząc w Jezusie jedynie żydowskiego proroka i mesjasza. Istnieli tam kilkadziesiąt lat jako sekta ebionitów, oddalając się coraz bardziej od głównego nurtu chrześcijaństwa, które pod wpływem Pawła i hellenizmu zatraciło swój związek z judaizmem. Stopniowo znikali z kart historii: część członków powracała na łono religii macierzystej, część zaś rozpływała się w otaczającym ich hellenizmie. Przypuszczalnie wraz z sektą zaginęła bezpowrotnie literatura tych najbardziej autentycznych uczniów Nazarejczyka. Chociaż kto wie, może kiedyś jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności to i owo z tej hipotetycznej literatury się odnajdzie. Świadczy o tym choćby odkryty w 1966 r. traktat polemiczny w przekładzie na język arabski, pochodzący niewątpliwie ze środowiska ebionickiego. Dokładniej zajmiemy się nim później, teraz wystarczy zaznaczyć, że atakuje on ostro Pawła za rzekomą zdradę nauki Jezusa przez głoszenie, iż był on Bogiem i Zbawicielem.
W miarę jak chrześcijaństwo zdobywało coraz szersze kręgi wyznawców, rosła także opozycja ze strony rzymsko-greckich intelektualistów. Powstała ogromna literatura polemizująca z doktrynami nowej religii, zwalczająca jej rosnące wpływy, wystawiająca ją na pośmiewisko i zjadliwą obmowę. Kościół katolicki, gdy tylko znalazł oparcie w państwie, z całą bezwzględnością niszczył wszelkie tego rodzaju pamflety, w konsekwencji wytwarzając u potomnych wrażenie, że w swoim rozwoju nie natrafił na większą opozycję ze strony ludzi wykształconych, że historia chrześcijaństwa miała pod tym względem przebieg bezkonfliktowy. Jako przykład tej niszczycielskiej akcji może posłużyć filozof neoplatoński Porfiriusz z III wieku. Napisał on przeciwko chrześcijaństwu aż piętnaście tomów rozpraw i traktatów polemicznych. Zostały one w V wieku spalone na stosie z polecenia cesarzy bizantyjskich Walentyniana III i Teodora II, tak że śladu po nich nie zostało.
Wśród tych autorów tępionych przez Kościół szczególny rozgłos zyskał filozof grecko-rzymski Celsus, wyznawca stoicyzmu i platonizmu, powiernik cesarza-filozofa Marka Aureliusza, jeden z najniebezpieczniejszych ideowych antagonistów chrześcijaństwa. Nie mamy żadnych bliższych wiadomości o tym ciekawym myślicielu pogańskim, ale z referencji, jaką okazuje mu Lukian (123-190), autor słynnych dialogów filozoficznych, wnioskować możemy, że był to mąż cieszący się dużym autorytetem. Lukian bowiem w dialogu Aleksander, czyli fałszywy prorok między innymi tak oto pisze: „...gromadząc materiały do niniejszej rozprawy, pragnąłbym wywdzięczyć się i wyświadczyć przyjemność przyjacielowi i towarzyszowi, którego najbardziej ze wszystkich wielbię, zarówno za jego mądrość, umiłowanie prawdy i łagodny sposób bycia, jak też za spokojne umiarkowane życie i umiejętność postępowania z ludźmi”.
Читать дальше