Zenon Kosidowski
Opowieści ewangelistów
Po ukończeniu Opowieści biblijnych nie miałem wątpliwości, jaką drogą kroczyć dalej. Naturalną rzeczy koleją musiało mnie pochłonąć to, co w historii nastąpiło potem. Opowieści biblijne zakończyłem krótką informacją o żydowskiej sekcie esseńczyków, których dokumenty i klasztor odkryto w Qumran, a których wierzenia, jakże podobne pod wieloma względami do wierzeń pierwszych chrześcijan, stanowiły jakby przejściowe ogniwo łączące starą i nową epokę.
Kim była centralna postać nowej religii – Jezus z Nazaretu? Czy istnieją dowody potwierdzające jego historyczność? I jak to się stało, że ten skromny nauczyciel wędrowny nazwany przez swoich uczniów „Mesjaszem” – jeden z wielu mesjaszów, jacy pojawiali się w zapadłej i mało znaczącej prowincji imperium rzymskiego – stał się z biegiem czasu przedmiotem powszechnego kultu? Na te pytania usiłuję odpowiedzieć niniejszą książką.
Zabierając się do Jej napisania, wiedziałem, jak kontrowersyjnego zadania się podejmuję. Tematyka Opowieści ewangelistów jest dla wielu jeszcze ludzi czymś w rodzaju tabu, wobec którego powinna milknąć wszelka krytyczna refleksja i ciekawość. Wiem, że u ludzi tego pokroju książka moja nie spotka się z życzliwym przyjęciem.
Pragnę jednak zaznaczyć, że dla ludzi autentycznie religijnych mam głęboki szacunek. Pamiętając, jak głęboko osobiście obchodzą ich omawiane w książce sprawy, staram się w miarę swoich sił nie urazić ich uczuć. Nie wiem jednak, czy mi się to udało, gdyż postulat zastosowania jak najdalej posuniętej oględności mógłby wszak kolidować z właściwym zamierzeniem książki, mianowicie z dążeniem do możliwie pełnego poinformowania czytelników, co współczesna nauka w wyniku swych badań ma obecnie do powiedzenia na temat pochodzenia i rozwoju chrześcijaństwa.
Nie mam, rzecz jasna, wygórowanych złudzeń, że swoją książką zdołam zwerbować ludzi, stojących na gruncie wiary, do naukowego sposobu myślenia w sprawie ich przekonań religijnych. Są to przecież zagadnienia psychologicznie i socjologicznie złożone, sięgające korzeniami w pokłady najintymniejszych przeżyć wewnętrznych, z którymi każdy z osobna musi sobie poradzić bez pomocy z zewnątrz w postaci takiej czy innej argumentacji.
Wszelako parę listów, otrzymanych po ukazaniu się Opowieści biblijnych, stanowi bodajże zachęcający dowód, że nawet ludzie wierzący, o ile tylko nie są z góry uprzedzeni, potrafią tolerancyjnie odnieść się do tego rodzaju książek. I myślę, że nie jest to jedynie tylko sprawą osobistej kultury umysłowej. Widocznie ludzie ci nie lękają się konfrontacji z faktami i poglądami, które nie odpowiadają ich wierzeniom, ponieważ wierzenia te traktują szczerze i poważnie. Poczytywałbym sobie za duże osiągnięcie, gdyby także nowa moja książka spotkała się z dobrą wolą i gotowością rzetelnego dialogu z zawartymi w niej argumentami.
Opowieści ewangelistów – czas wreszcie powiedzieć – pisałem jednak przede wszystkim z myślą o tych na wskroś współczesnych czytelnikach, którzy hołdują zasadzie, że naprzód trzeba wiedzieć, aby uwierzyć – nie zaś odwrotnie. Urbanizacja społeczeństwa i uprzemysłowienie kraju oraz związane z tym procesem przeobrażenia w tradycyjnym układzie stosunków społecznych i obyczajowych, a szczególnie rewolucyjne odkrycia naukowe – zmieniające do gruntu nasz utarty obraz świata – wszystko to sprawia, że ludzie szybciej dojrzewają intelektualnie i wyrabiają w sobie nawyk samodzielnego myślenia.
Uderzającym zjawiskiem współczesności jest to, że szeregi tych ludzi rosną w zawrotnym wprost tempie i stanowią dziś chyba niemałą już część społeczeństwa. Nie można jednak brać wszystkich pod jeden strychulec. Bywają wśród nich tacy, którzy odczuwają potrzebę racjonalnego uzasadnienia swoich wątpliwości religijnych i na własną rękę szukają argumentów w odpowiedniej literaturze naukowej. Nie przychodzi im to łatwo, gdyż literatura dotycząca tych zagadnień, publikowana w wielu językach, jest na ogół mniej dostępna przeciętnemu czytelnikowi, a przy tym tak rozległa, że łatwo się w niej zgubić. Trzeba rzeczywiście mieć wiele czasu i wytrwałości, by jako tako rozeznać się w tej bibliograficznej obfitości i wyłowić z niej to wszystko, co może być przydatne. Takie, jak i też inne trudności wyjaśniają nam do pewnego stopnia, dlaczego tego rodzaju samodzielnych poszukiwaczy nieczęsto spotykamy.
Większość ludzi tejże formacji cechuje jednak w sprawach wiary postawa raczej bierna, manifestująca się w indyferentyzmie religijnym. Nie mając czasu ani chęci do poszukiwań na własną rękę, zatrzymują się oni niejako w pół drogi i po prostu przestają sobie zaprzątać głowę tymi tak przecież życiowo oddalonymi sprawami. Co jednak nie znaczy, aby nie chłonęli z zaciekawieniem wszelkich informacji, które przypadkowo dostają się do ich rąk i mogą być jakimś naukowym komentarzem do przeżywanych religijnych wątpliwości.
Z myślą właśnie o tych ludziach piszę Opowieści ewangelistów. Pragnę dostarczyć im książkę, która byłaby czymś w rodzaju intelektualnego „vademecum” w ich samotnych rozterkach i rozmyślaniach. Przy zachowaniu wymaganych walorów literackich ma ona skupić na swoich kartach najistotniejsze elementy osiągnięć badawczych archeologii, religioznawstwa i biblistyki, zwykle rozproszonych w rozlicznych, trudno dostępnych pracach specjalistycznych.
Uważam się przeto za pośrednika między nauką a swoimi czytelnikami; pośrednictwo to staram się w miarę swoich możliwości spełnić rzetelnie, dając pełną i wszechstronną relację ze swoich lektur, o ile to oczywiście jest możliwe w ciasnych ramach jednej książki. Nie taję jednak, że jestem w tych zagadnieniach zaangażowany uczuciowo i intelektualnie, a zatem nie może to być relacja beznamiętna i bezosobowa. Mój stosunek do spraw religijnych jest czytelnikom znany i trudno ode mnie wymagać, abym nie miał pewnych określonych preferencji. Będąc racjonalistą, wystrzegam się jednak, aby nie zatracić wyczulenia na to wszystko, co związane jest z człowieczeństwem, z jego burzliwą peregrynacją dziejową. Wierzenia, mity i legendy o tyle są prawdziwe, że tworzyły przecież kultury i cywilizacje, że były wykładnikiem nurtujących pokolenia tęsknot i nadziei, że w dostępny sposób wyjaśniały człowiekowi groźną tajemnicę bytu i uśmierzały jego najtajniejsze niepokoje. Były to więc sprawy głęboko ludzkie, których nie wolno nie uwzględniać podczas dokonywania naukowych rozrachunków z przeszłością.
Dzisiejszy człowiek żyje w burzliwym i szybko zmieniającym się świecie, w którym przełomowe odkrycia naukowe i wynikające z nich nowe pojęcia światopoglądowe stały się własnością powszechną. Niełatwo mu przyjąć za dobrą monetę to, co w dalekich odmiennych epokach i warunkach społecznych wytworzyła fantazja naszych praprzodków, szukających ucieczki przed strapieniami dnia codziennego w pozaziemskiej sferze cudu, legendy i mesjanistycznych nadziei.
Podstawowe koncepcje teologiczne chrześcijaństwa wywodzą się z prastarej kosmogonii biblijnej. To przecież z Księgi Rodzaju bierze się wiara, iż osią wszechświata jest ziemia i człowiek. Ów geocentryzm i antropocentryzm, którego Kościół kurczowo się trzymał przez wieki na przekór wielkim odkryciom astronomów, począł się gdzieś w mrokach zamierzchłej przeszłości wśród wędrownych pasterzy semickich. Ich ustrój rodowy oparty był na patriarchacie, toteż przez analogię wyobrażali sobie, iż również całym światem rządzi – na podobieństwo ich plemiennego szejka – brodaty, sędziwy starzec, Bóg-Ojciec. On stworzył na swoje podobieństwo mężczyznę i dla towarzystwa obdarzył go niewiastą. Ziemia, niebo, słońce, księżyc, gwiazdy, morze i zwierzęta, wszystko, co powstało z nicości, przeznaczone było na użytek człowieka.
Читать дальше