Czuła, że powraca jej zwykły optymizm. Czyż nie pragnęła przygód? Terawati stanowiło wyzwanie dla jej wojowniczej natury. Usłyszała znajomy warkot silnika. Odwróciła się i popatrzyła na autobus, a potem przeniosła wzrok na Gila Hamiltona. Teraz albo nigdy. Musi się zdecydować. Przełknęła nerwowo ślinę.
– Zgoda – powiedziała i nagle poczuła, że z podjęciem tej decyzji kamień spada jej z serca.
– W porządku. – Gil nie należał do mężczyzn, którzy traciliby czas na wylewne podziękowania, ale sprawiał wrażenie, jakby się nagle odprężył i poweselał.
– Pod jednym wszakże warunkiem… – podjęła.
– O co chodzi? – Spojrzał na nią zaintrygowany.
– Nigdy, przenigdy nie nazwiesz mnie Debbie. Mogę udawać twoją narzeczoną, ale nie zniosę zdrobniałej wersji swego imienia – rzekła stanowczo. – Zapamiętaj, że mam na imię Debora.
Przez chwilę myślała, że Gil zaprotestuje – a tu nagle ponure linie jego twarzy wygładziły się i uśmiechnął się subtelnym, bardzo ujmującym uśmiechem, który ocieplił jego szare oczy, a ustom nadał lekko zmysłowy, tajemniczy wyraz. Zaskoczona tą nagłą odmianą, poczuła, że robi jej się sucho w gardle z wrażenia.
– Zgoda – powiedział. – Uściśnijmy sobie dłonie na tę okoliczność, Deboro.
Po chwili poczuła, że jego palce zaciskają się wokół jej dłoni. To był twardy, męski, a jednocześnie serdeczny uścisk. Odczuwała mrowienie całej ręki, gdy ją wreszcie puścił, i patrzyła na nią, jakby szukając na skórze śladów palców Gila.
Na litość boską, co też wyprawiała? Czy na jawie to było, czy we śnie, że zgodziła się na tak dziwny układ z mężczyzną, którego samo dotknięcie ręki przyprawiało ją o drżenie?
Po chwili Gil wyjaśnił kierowcy sytuację i zdjął z dachu autobusu jej plecak.
– Czy to wszystko? – spytał z kwaśną miną.
Po wielu miesiącach podróży plecak Debory miał wygląd godny pożałowania.
– Wszystko – potwierdziła, poklepując plecak z czułością. – Nie lubię podróżować ze zbyt dużym bagażem.
– Zdążyłem to już zauważyć – odparł kąśliwie. Wziął plecak i zaniósł go do samochodu.
Wydając ogłuszające dźwięki i pozostawiając za sobą czarną chmurę spalin, autobus wyjechał na drogę. Po chwili zniknął za zakrętem i zaległa cisza, zmącona jedynie miarowym brzęczeniem owadów.
Debora westchnęła.
– Chyba już za późno na zmianę zdania – odezwała się w zamyśleniu.
– Święta racja – skonstatował i patrząc na plecak, dodał: – Trzeba będzie go ukryć. Moja żona w żadnym razie nie może z czymś takim podróżować. Poza tym sugeruję, byś się przebrała. – Omiótł jej wygnieciony strój niechętnym spojrzeniem. – Nie masz przy sobie nic trochę bardziej eleganckiego?
Pomyślała o swoich czterech podkoszulkach, mocno już zużytych; miała jeszcze luźne bawełniane spodnie i niebieską, indyjską sukienkę. To była cała jej garderoba.
– Nie mam nic, co by ciebie zadowalało – powiedziała chłodno i z godnością. – Możemy schować plecak i powiedzieć twoim znajomym, że linie lotnicze zgubiły moje walizy.
– To by wyjaśniało, dlaczego nie masz żadnych przyzwoitych rzeczy – zgodził się skwapliwie. – Musisz jednak doprowadzić się do porządku, zanim wyruszymy. Nikt, kto cię zobaczy w takim stanie, nie uwierzy, że jesteś moją żoną!
– O co ci chodzi? – warknęła.
– Nie muszę cię chyba przekonywać, że wyglądasz okropnie!
Debora z wściekłością porwała plecak i obrażona pomaszerowała do restauracji.
Co on sobie myśli? Na pewno nie wyglądam aż tak źle! Utyskując pod nosem, skierowała się na zaplecze, gdzie kelner wskazał jej pomieszczenie udające łazienkę.
Nalała wody do miski i spojrzała w maleńkie popękane lusterko wiszące na ścianie. Zamarła z przerażenia. Nic dziwnego, że Gil nie prawił jej komplementów. Włosy miała kompletnie potargane; warkocz rozplótł się, a rozwichrzone kosmyki sterczały wokół szarej, brudnej, spoconej twarzy. Była to twarz niechlujnego kopciuszka. Ręce również miała brudne i na dodatek zniszczone. Wyszorowała je mocno w zimnej wodzie, a potem umyła twarz i czesała swe gęste, ciemne włosy tak długo, aż opadły miękkimi falami na ramiona. Na koniec przebrała się w sukienkę – jedyną, jaką posiadała -o luźnym kroju, z obniżoną talią i dwiema naszywanymi kieszeniami. Sukienka była wygodna, przewiewna, a niebieski kolor podkreślał barwę jej oczu. Wygładziła ją nieco nerwowym ruchem i pełna tremy wyszła przed restaurację w poszukiwaniu Gila.
Siedział przy stole i w zamyśleniu kontemplował filiżankę do kawy. Nieoczekiwanie uniósł wzrok i spojrzał na Deborę, instynktownie wyczuwając jej obecność.
– Wielki Boże! – To był bez wątpienia okrzyk podziwu. – Wyglądasz zupełnie inaczej – dodał już stonowanym głosem, jakby w porę się opamiętał.
Debora niepewnym ruchem dotknęła swojej nowej fryzury.
– Może tak być? – Okręciła się przed nim z zakłopotaniem.
Niebieska sukienka zafurkotała wokół jej długich, smukłych nóg, a kaskada lśniących włosów poruszyła się kokieteryjnie na jej ramionach.
Gil milczał jak zaklęty, pomyślała więc, że zapewne porównywał ją z nienaganną Debbie albo zalotną Sylvie, i poczuła się nagle całkiem nijaka i źle ubrana. Cóż, to prawda, iż stroje nigdy jej nie interesowały. Każdego ranka wkładała to, co akurat miała pod ręką. Teraz po raz pierwszy w życiu pożałowała, że nie posiada nic bardziej eleganckiego do ubrania. To dziwne, ale pragnęła spodobać się temu nieznajomemu mężczyźnie…
– Obawiam się, że to najlepsze, co mam – odezwała się zakłopotana, podświadomie oczekując komplementu.
Czekało ją jednak rozczarowanie. Gil chrząknął i zawyrokował:
– Wyglądasz lepiej. – I to wszystko. A potem prędko dodał: – Chodźmy już. Straciliśmy mnóstwo czasu.
Debora nastawiła dmuchawę tak, aby zimne powietrze wiało jej prosto w twarz, i rozparła się wygodnie na siedzeniu. Spod rzęs spojrzała przeciągle na Gila.
Z rękami na kierownicy patrzył prosto przed siebie. Trudno było przeniknąć jego myśli. Pod maską chłodnej rezerwy Debora wyczuwała siłę i temperament. Być może lubił nadawać twarzy kamienny, nieodgadniony wyraz, ale jego kształtne usta były zadziwiająco namiętne i zmysłowe. Człowiek trudny do rozszyfrowania, pomyślała. I była teraz od niego całkiem zależna… Im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że Gil Hamilton należał do mężczyzn wyjątkowo atrakcyjnych. Z podniecającym dreszczem emocji zastanawiała się, jak to będzie, gdy przyjdzie jej dzielić z nim pokój… Głośno westchnęła, odwróciła od Gila wzrok i wyjrzała przez okno.
– Co się stało? – spytał szorstko, ale z pewnym zaciekawieniem.
– Nic, po prostu… – improwizowała – po prostu to będzie trudne wcielić się w kogoś, o kim absolutnie nic nie wiem. Czy Debbie jest do mnie podobna?
– Ależ skąd! – zaprzeczył gwałtownie. – Nie możecie już bardziej się różnić! Debbie jest zrównoważona, rozsądna i kobieca.
Debora zrobiła urażoną minę.
– Ja też jestem kobieca – próbowała się bronić.
– Nie zauważyłem, byś przywiązywała wagę do swego wyglądu. – Znów nagannym spojrzeniem obrzucił jej strój. – Debbie bardzo o siebie dba. Wszystko ma schludne, uporządkowane… Dzięki tym cechom jest doskonałą sekretarką.
Debora z zagniewaną miną wyglądała przez okno. Droga była wąska, wyboista, po obu stronach porośnięta bujną roślinnością. Krople porannego deszczu nadal drżały na liściach i gałązkach.
Читать дальше