– Dlaczego w takim razie nie wyrzuciłaś jej po prostu przez okno? – ciągnął zajadle. – To byłby równie skuteczny sposób, by się z nią rozstać na zawsze! A nie przyszło ci czasem do głowy, że byłoby jednak lepiej trzymać pieniądze i paszport przy sobie?
– Och, z początku trzymałam torbę na kolanach – zaczęła się bronić bezradnie. – Ale usiadła przy mnie kobieta, która miała tyle rzeczy, różne pakunki, i kosz z pisklętami… I dwoje dzieci! Musiałam się trochę posunąć, zrobić więcej miejsca. Jedno dziecko wzięłam na kolana, i wtedy… I właśnie wtedy odłożyłam torbę na półkę.
– No cóż, zachowałaś się uprzejmie, ale los, jak widać, ci tego nie wynagrodził. – Popatrzył na nią pobłażliwie, po raz pierwszy chyba z odrobiną sympatii.
Debora bezradnie opuściła ręce, walcząc z ogarniającą ją paniką.
– I co ja teraz pocznę? – powtórzyła płaczliwym głosem. – Bez paszportu, bez pieniędzy, bez biletu… Jestem w kropce. – Oczyma duszy ujrzała bezwzględnych handlarzy niewolników, którzy tylko czekają na takie lekkomyślne panienki jak ona. – O Boże, już nigdy nie pojadę do Australii. Może nawet już nigdy nie zobaczę domu rodzinnego? -jęczała rozpaczliwie, a wyobraźnia podsuwała jej coraz bardziej koszmarne wizje przyszłości. W dodatku w żołądku burczało jej z głodu. – I nigdy już nie zjem lunchu – dokończyła z grobową miną.
– Śmiem twierdzić, że lunch jest tu najmniejszym problemem – zauważył surowo, widząc jednak, że Debora nerwowo obgryza paznokcie, znów westchnął i dodał: – Posłuchaj, nie ma sensu tak biadolić. Musisz wziąć się w garść i przedsięwziąć jakieś sensowne działania.
Wysiadł z autobusu, a ona podreptała za nim bezradnie, jakby w tym kłopotliwym położeniu był dla niej jedyną deską ratunku.
– Zupełnie nie wiem, co mogłabym zrobić… Nie mam pojęcia… – powtarzała załamującym się głosem.
– Na początku powinnaś jednak porozmawiać z kierowcą – pouczył ją trochę już zniecierpliwionym tonem. – Oczywiście, jeśli mówisz po indonezyjsku.
– Potrafię powiedzieć tylko dzień dobry i do widzenia – wyznała samokrytycznie.
– To w istocie nie na wiele się przyda. – Obrzucił chłodnym, taksującym spojrzeniem stojącą przed nim rozczochraną dziewczynę w pogniecionym, przybrudzonym ubraniu. – Co ty właściwie tu robisz, sama w głuszy? – spytał jakby z wyrzutem. – Takie lekkomyślne, niezorganizowane kobiety w ogóle nie powinny być wypuszczane z Anglii.
– Radziłam sobie doskonale! – zaprzeczyła z godnością, na jaką jeszcze było ją stać.
– I w efekcie znalazłaś się na kompletnym odludziu bez grosza, pozbawiona dokumentów i biletu. Tylko pogratulować! – Zniecierpliwionym gestem przeczesał palcami włosy, zerkając spod oka na zarumienioną ze wstydu dziewczynę.
– No, już dobrze – rzekł pojednawczo. – Porozmawiam z kierowcą.
– Naprawdę? – Na ustach Debory nieoczekiwanie pojawił się promienny uśmiech. – Wielkie dzięki!
Debora nie należała do klasycznych piękności, jednak jej twarz, pełna osobliwego uroku, przykuwała uwagę. Rzadko kto, patrząc w jej oczy – niebieskie jak chabry i tryskające ciepłym humorem – dostrzegał lekko garbaty nosek i nazbyt wydatne usta. Uśmiech dziewczyny miał zaś tę szczególną moc, że czynił jej twarz nadspodziewanie piękną. Tak właśnie wyglądała teraz.
Anglik, wyraźnie oszołomiony, zdobył się tylko na lekkie uniesienie brwi.
– Zaczekaj tu na mnie – rzucił na pozór obojętnie. – Zaraz wracam.
Debora, nerwowo spacerując tam i z powrotem, pilnie obserwowała, jak stanowczym, sprężystym krokiem podchodzi do kierowcy i zagaja rozmowę. Być może nie przypominał szlachetnych rycerzy, którzy z upodobaniem wybawiali dziewice z opresji, niemniej jednak w tym szorstkim mężczyźnie pokładała wszystkie swe nadzieje na ratunek. Jego chłodne, rzeczowe podejście do problemu budziło w niej zaufanie i działało kojąco na rozedrgane nerwy. Gdy wracał, z ledwością powstrzymała się, by nie wybiec mu naprzeciw.
– No i co? – spytała gorączkowo.
– Kierowca nic nie wie. Tak jak podejrzewałem. – Włożył ręce do kieszeni i zmarszczywszy brwi obrzucił Deborę miażdżącym spojrzeniem. – Twoja sytuacja nie rysuje się wesoło. Co zatem masz zamiar zrobić?
– Nie wiem… – odpowiedziała, bezmyślnie obgryzając kciuk. Próbowała skupić myśli, ale przychodziło jej to z trudem. – Mam nadzieję, że kierowca zawiezie mnie do Parangu – podjęła niepewnie. – Ostatecznie widział mój bilet na początku podróży…
– A co będzie potem?
– Potem… Potem może znajdę pracę jako nauczycielka angielskiego – zasugerowała tonem dalekim od optymizmu.
Anglik popatrzył na nią jak na stworzenie z innego świata.
– Powiadasz, w Parangu? – powtórzył za nią złośliwie. – Mam nadzieję, że żartujesz! W takim barbarzyńskim miejscu jak Parang samotna kobieta staje się łatwą zdobyczą. A zwłaszcza dziewczyna bez pieniędzy i pozbawiona krztyny zdrowego rozsądku.
W innych okolicznościach być może poczułaby się obrażona, teraz jednak była zbyt zdenerwowana, by protestować. W dodatku spostrzegła, że jej rozmówca niecierpliwie zerka na zegarek.
– Spieszysz się – skonstatowała. – Przykro mi, że cię zatrzymuję… Naprawdę nie musisz się o mnie martwić…
Chciała jeszcze coś dodać, ale nim otworzyła usta, usłyszała głośne burczenie własnego żołądka. Zażenowana zarumieniła się aż po czubek głowy i machinalnie przycisnęła ręce do brzucha w nadziei, że go tym gestem uspokoi.
Anglik westchnął bezradnie.
– Na litość boską! – powiedział nieoczekiwanie ciepłym głosem. – Chodź, postawię ci coś do jedzenia, bo inaczej nigdy nie zaczniesz myśleć o sprawach poważnych.
– Nie musisz nic dla mnie robić – usiłowała protestować, choć perspektywa zjedzenia lunchu wyglądała kusząco. – Poradzę sobie sama.
– Już to widzę! – zakpił i pociągnął ją za rękę w kierunku restauracji, tam zaś brutalnie posadził przy stole i zamówił coś do jedzenia.
– To miło z twojej strony – odezwała się cichym głosem, rozmasowując obolały przegub. Mężczyzna nie wyglądał na szczególnego osiłka, okazało się jednak, że uścisk dłoni miał żelazny.
– Wcale nie staram się być miły – odparł, zajmując miejsce na wprost niej. Wzrokiem pełnym dezaprobaty obrzucił jej niestaranną fryzurę oraz wymięty strój, a potem powiedział jakby sam do siebie: – Im szybciej uporam się z twoim problemem, tym prędzej będę mógł z czystym sumieniem zająć się własnymi sprawami.
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Wreszcie Debora postanowiła wznowić konwersację.
– Dokąd się udajesz? – spytała.
– Do doliny Terawati. – Sięgnął do kieszeni po wizytówkę i podał ją Deborze. – Chyba powinniśmy się poznać – powiedział.
– Gil Hamilton. Hamilton i Douviers. Hydrobudowa w Tanah Terawati – przeczytała. – Mam na imię Debora – powiedziała, zwracając mu wizytówkę. – Debora Clarke.
Nie była przygotowana na taką reakcję. Wlepił w nią oczy rozszerzone zdziwieniem i swego rodzaju rozbawieniem.
– Słucham? Powiedziałaś, że jak się nazywasz?
– Debora Clarke – powtórzyła całkiem zbita z tropu. – Czy coś się stało?
– Ależ nie – uśmiechnął się filozoficznie. – Po prostu przedziwny zbieg okoliczności. To wszystko.
Przyglądała mu się uważnie, niczego nie pojmując. Miała nadzieję, że za chwilę usłyszy wyjaśnienia, ale on milczał w zadumie.
Читать дальше