– I do jakich wniosków pani doszła, jeśli można wiedzieć?
Potargany warkocz Debory zawisł w powietrzu, gdy z tajemniczą miną pochyliła się do przodu i powiedziała konfidencjonalnym szeptem:
– Pomyślałam, że być może wykonuje pan tu specjalną misję… – Potarła czubek nosa w znanym żartobliwym geście, a jej oczy płonęły wesołością.
Mężczyzna jednak nie podzielał jej rozbawienia.
– Z przykrością muszę panią rozczarować – odrzekł z nutą sarkazmu w głosie – ale jestem tylko zwykłym inżynierem.
– Ach, tak… – Debora trawiła przez chwilę tę informację. Rzeczywiście, sprawiał wrażenie człowieka metodycznego, do znudzenia uporządkowanego… Pedant, pomyślała i dodała na głos: – Powinnam się domyślić.
Mężczyzna otworzył drzwi od strony kierowcy.
– W takim razie, skoro wszystko już jasne, zechce pani skierować swą uwagę na inny obiekt. Przed odjazdem chciałbym jeszcze w spokoju przejrzeć raport. – Nie czekając na jej odpowiedź, wsiadł do środka i włączył silnik, by uruchomić klimatyzację.
Debora wycofała się z posterunku i z rozmachem opadła na siedzenie. Poczuła się tak, jakby nagle uszło z niej powietrze. Ten facet po prostu ją zbył. Odprawił z kwitkiem. Zerknęła przez okno, tym razem dyskretnie, i skonstatowała, że naprawdę był pochłonięty lekturą raportu. A więc skupił się bez cienia trudności. Takiemu to dobrze, pomyślała z goryczą. Syty, więc zadowolony z siebie.
Skrzyżowała ramiona i tępym wzrokiem patrzyła przez okno. Nie opodal w dolinie rozciągała się tętniąca życiem dżungla, lecz z miejsca, w którym teraz siedziała Debora, nic nie można było zobaczyć poza nieprzeniknionym baldachimem z drzew. Obserwowała przez chwilę, jak ogromny dzioborożec cicho szybuje ponad doliną, a potem znika wśród splątanych gałęzi – ale nie mogła ukryć przed sobą, że całą jej uwagę nadal pochłaniał nieznajomy, zamknięty teraz w swoim samochodzie. Należał do tych wyjątkowych mężczyzn, którzy intrygują od pierwszego wejrzenia i na długo zapadają w pamięć. Nie mogła wprost oderwać od niego natrętnych myśli. Och, do diabła! – zirytowała się w końcu. Takie siedzenie i próżne rozmyślanie nie miało najmniejszego sensu. W przypływie nagłego buntu postanowiła jednak pocieszyć się małym lunchem. O zapłacie za nocleg w Parangu pomyśli jutro. Skoczyła na równe nogi i sięgnęła po torbę, którą umieściła na półce nad swoją głową.
Ale, o dziwo, torby tam nie było. Ani na półce, ani pod fotelem, gdzie instynktownie sprawdziła. Poczuła, jak żelazna obręcz zaciska się wokół jej serca. Na pewno położyła torbę na półce! Pamiętała, że mocno ją tam wcisnęła. W żaden sposób nie mogła spaść. Na wszelki jednak wypadek Debora przeszukała cały autobus. Torba zniknęła.
– Nie panikuj! Tylko bez paniki – powtarzała sobie głośno, ale zaklęcie nie skutkowało. W torbie miała wszystkie pieniądze, paszport, bilet lotniczy do Australii… Cały swój majątek.
Nagle olśniła ją myśl: kierowca! Może ktoś zwrócił mu torbę? I nim zdążyła się nad tym zastanowić, jak oszalała wyskoczyła z autobusu. W tym samym momencie samochód Anglika ruszył z parkingu.
Debora upadła prosto na bagażnik, dotkliwie tłukąc sobie kolano. Tylko refleks kierowcy i dobry stan hamulców pojazdu ustrzegły ją od poważniejszych obrażeń.
– Co za lekkomyślność! – Anglik wypadł jak burza zza kierownicy i pomógł swej ofierze wstać. – Nic ci nie jest? – spytał, porzucając w jednej chwili konwenanse.
– Chyba nie… – Debora wyglądała na bardziej przerażoną wyrazem zimnej wściekłości w jego oczach niż całym wypadkiem.
– Masz zatem szczęście, choć wcale na nie nie zasługujesz – syknął i nieoczekiwanie puścił jej rękę; zachwiała się na niepewnych nogach i znów wsparła o maskę samochodu. Jak przez szybę docierały do niej dalsze drwiące słowa mężczyzny: – Szukasz śmierci? – indagował bezlitośnie. – A może rzucając się pod mój samochód, chciałaś odwrócić myśli od jedzenia, co?
– Nie zauważyłam samochodu – wybełkotała, rozmasowując kolano.
– Bo w ogóle nie patrzyłaś! – W jego głosie brzmiała ledwie powstrzymywana pasja. – Dlaczego, na Boga, nie wysiadasz z autobusu jak normalny człowiek?!
– Zginęła mi torba – usprawiedliwiła się nieprzytomnym głosem, z nagła uświadamiając sobie pierwotną przyczynę zdenerwowania. Usiłowała stanąć prosto i zrobić krok do przodu, ponieważ dostrzegła wśród gromadki gapiów kierowcę autobusu. Powinna przynajmniej spytać go o torbę…
Anglik przyglądał się jej niezbornym ruchom z narastającą irytacją.
– Przed chwilą mogłaś stracić o wiele więcej niż torbę – powiedział jadowitym tonem, wbijając twardy wzrok w jej przerażone niebieskie oczy. – Jesteś absolutnie pewna, że nie ma jej w autobusie? – spytał szorstko, jakby zły na samego siebie, że dał się złapać na kobiecą bezradność.
– Tak… To znaczy, nie znalazłam jej w miejscu, gdzie ją położyłam…
Mocno chwycił ją za ramię.
– Uspokój się! – nakazał twardym tonem, co przyniosło znacznie lepszy efekt niż współczucie. Debora chwyciła głęboki oddech i spojrzała na niego z ufnością. – Tak już lepiej – powiedział po chwili. – Biegając w koło jak wariatka, niczego nie rozwiążesz. A właściwie, dokąd tak pędziłaś?
– Pomyślałam, że może kierowca coś wie… Może ktoś zwrócił mu torbę, którą wziął przypadkiem…
– To bardzo mało prawdopodobne – uśmiechnął się z przekąsem.
– Nic lepszego nie przychodzi mi do głowy.
– No, tak – westchnął z politowaniem. – Lepiej zrobię, jeśli wszystko sprawdzę sam. Pokaż mi, proszę, gdzie siedziałaś.
Powinna się właściwie obruszyć na jego szorstkie zachowanie, wyczuwała jednak, że mimo wszystko usiłował jej pomóc. Posłusznie weszła więc za nim do autobusu, opisała torbę i wskazała odpowiednie miejsce na półce.
Po dokonaniu oględzin chrząknął znacząco i powiedział:
– A zatem powinnaś zauważyć, jeśli ktoś zdejmowałby torbę z półki…
– Tak, ale przez większość podróży spałam – wyjaśniła. – A poza tym i tak niewiele bym widziała z powodu kurcząt.
– Kurcząt? – Popatrzył na nią, jakby całkiem straciła rozum.
– Kobieta, która siedziała obok mnie, wiozła ogromny kosz z pisklętami. O, popatrz! – Podniosła z podłogi pióro na dowód, że mówi prawdę.
– Rozumiem – znów westchnął. – No cóż, twojej torby nigdzie nie widzę. Oczywiście, można porozmawiać z kierowcą, ale sądzę, iż to niewiele da. Będziesz musiała pogodzić się z jej utratą. Mam nadzieję, że nie miałaś tam nic cennego?
– Tylko portmonetkę – odparła przekornie. – I paszport, i bilet lotniczy, i… O Boże, i mój aparat fotograficzny! – Nagle zdała sobie sprawę z prawdziwego ogromu strat i jęknęła żałośnie, załamując ręce. Jej oczy, oszalałe z rozpaczy, wydawały się ogromne jak bezkresne jeziora. – I co ja teraz zrobię? – wykrztusiła.
Patrzył na nią z niedowierzaniem, jak na dziecko, które opowiada wymyślone historie.
– Pozwól, że ustalę najpierw właściwy przebieg wydarzeń – rzekł z naciskiem. – A więc chcesz powiedzieć, że włożyłaś wszystkie cenne rzeczy do jednej podręcznej torby, a potem wrzuciłaś ją na zatłoczoną półkę, by każdy mógł z łatwością po nią sięgnąć, czy tak? I na domiar złego ucięłaś sobie smaczną drzemkę?!
– Ta-ak… – W jednej chwili poczuła się małą, głupią gąską.
Читать дальше