Poszukał jej ręki i mocno, gniewnie ścisnął nadgarstek, jakby nienawidził i jej, i całego świata.
– Oni tutaj są – szepnął spękanymi wargami. – Słyszałem ich. Ordynarne głosy, oni mnie szukają.
Biedak majaczy, pomyślała zatroskana.
– Oni zamordowali Hansa. Słyszałem, jak mnie wołał. Wzywał ratunku.
Poczuła ukłucie w sercu. A może on jednak nie majaczy?
– Hansa? – zapytała.
– Nazywał się Hans Lauritsson. Był moim przyjacielem. Irsa chciała zapytać: „A coście wy tutaj robili?”, uznała jednak, że to ani czas, ani miejsce na takie dociekania.
– Bałeś się – rzekła ze zrozumieniem.
– Nie rozczulaj się nade mną! – warknął. – Mam tego po dziurki w nosie. A poza tym, czy to byłoby takie dziwne, gdybym się bał?
I czuł się kompletnie bezradny, pomyślała.
– Czy możesz wstać? Spróbuj wyjść z tej swojej jamy, to ci pomogę.
Powoli wyczołgał się spod kamienia i wstał, także powoli; był okropnie wysoki.
– O rany – roześmiała się Irsa. – Czy ty się nigdzie nie kończysz?
Wieczorne stłumione światło padało na jego twarz. Tak, to był Rustan Garp! Dorosły Rustan, już nie taki delikatny i taki ładny jak młodzieniec z fotografii, to nie była już ta fascynująca twarz, która ją tak oczarowała. Ten, który stał przed nią, był dorosłym, ciemnowłosym mężczyzną o zaciętej kanciastej twarzy. Miał głębokie cienie nad wysokimi kośćmi policzkowymi, stanowczo zaciśnięte, wydatne usta i potargane teraz bujne włosy.
Ale żyje! Radosna duma przepełniała Irsę.
Trzeba tylko wyprowadzić go na górę.
Wyglądało to dosyć beznadziejnie, bo Garp chwiał się na nogach, musiała go podpierać, a w końcu trzeba go było oprzeć o skalną ścianę.
– Zostaw mnie! – syknął wtedy. – Sam dam sobie radę.
– Na tym wąskim występie, to chyba nie. A może pobiegnę najpierw do mego domku i przyniosę coś do jedzenia i picia? – zaproponowała.
– Nie! – zaprotestował gwałtownie. – Nie, jak…
Zaraz się jednak uspokoił.
– Poradzę sobie. To tylko przejściowa słabość.
Przyglądała mu się zamyślona. Ty po prostu nie byłbyś w stanie już dłużej zostać sam, pomyślała. Musisz nienawidzić tego ciasnego urwiska, nie możesz znieść myśli, że jedyny człowiek, który się do ciebie zbliżył po tylu dniach, mógłby cię znowu opuścić.
– Przez cały czas nie wzywałeś pomocy? – zapytała.
– Pomocy? Przecież oni by mnie zamordowali – prychnął. – Najpierw przeniosłem się tu z miejsca, w którym Hans mnie zostawił. Zabrało mi to mnóstwo czasu, bo szedłem, tylko nocami. Wiesz, dla mnie dzień i noc są takie same, więc w ciemnościach mam przewagę nad widzącymi. Za dnia chowałem się…
Na przykład pod korzeniami sosny, pomyślała wstrząśnięta.
On zaś mówił dalej:
– Przesuwałem się jak najdalej od tamtego miejsca, ale nie miałem odwagi się odezwać, bo oni byli wszędzie.
– Kim są ci „oni”?
– Skąd, do diabła, mam to wiedzieć? Ja z tego nic a nic nie rozumiem. O Boże, ale mi się chce pić…
Widziała, że jego wargi są spękane. Widziała też, jaki to mimo wszystko przystojny i pociągający mężczyzna, kiedy już się przyzwyczaić do jego gburowatego zachowania. Oczywiście, nadal miał fascynującą twarz, choć teraz w zupełnie inny sposób. A cała sytuacja miała tę dobrą stronę, że Irsa mogła mu się do woli i bez skrępowania przyglądać.
– Musimy się spieszyć, żeby jak najszybciej dojść do mojego domku – powiedziała i sama słyszała, jak rzeczowo i energicznie brzmi jej głos. – Proszę, oto moja ręka. Podejdziemy teraz do ściany urwiska. Tylko bardzo cię proszę, gdybyś miał zemdleć albo coś w tym rodzaju, to nie przewracaj się na mnie, bo wtedy oboje runiemy w dół.
– Będę się starał – wykrztusił i chociaż wciąż mówił gniewnym tonem, zdołała wyczuć w jego słowach nutę humoru. – Tylko idź możliwie jak najciszej. Oni są wszędzie.
– Tutaj nigdy nie byli – odparła. – W przeciwnym razie znaleźliby twoją laskę.
– Owszem, byli, tylko podeszli od dołu.
– Aha, to znaczy, że szli brzegiem jeziora.
I blisko mojego domku, pomyślała przestraszona. Ale to chyba musiało się wydarzyć przed moim przybyciem.
– Więc tutaj jest jezioro? Czasami wydawało mi się, że słyszę chlupot fal.
– Jest jezioro. I właśnie nad nim stoi mój domek.
– Czy daleko jest do tego domku? – zapytał i ponownie się zatoczył.
Irsa pospiesznie przycisnęła go do skały, zanim zdążyło stać się coś złego.
– Znowu mi się kręci… Myślę… że nie dam rady… iść – wymamrotał, a Irsa dotknęła jego czoła i stwierdziła, że jest pokryte zimnym potem. Domyślała się, że on nienawidzi swojej słabości i próbuje ją pokryć gniewem.
– Powinieneś coś zjeść – powiedziała zatroskana i próbowała pospiesznie policzyć, ile dni spędził bez jedzenia i picia.
Musiało to trwać dosyć długo. Co najmniej pięć dni, a prawdopodobnie dużo dłużej. Bo przecież samochód stał na leśnej drodze cały tydzień. Nie, to niemożliwe, nie przetrwałby tak długo o głodzie.
– Nie miałeś nic do jedzenia przez cały ten czas? – zapytała wstrząśnięta.
– Owszem, miałem. Mieliśmy cały plastikowy worek pełen owoców i czekolady, kiedy wyruszyliśmy do lasu, i Hans upierał się, żebym to ja go niósł. Wystarczyło mi to na dosyć długo, w każdym razie kiedy zrozumiałem, że zostałem sam i nie wiadomo, kiedy znowu spotkam ludzi, zacząłem zapasy racjonować. Piłem też wodę, na jaką natrafiałem po drodze, z rowów i kałuż. Bałem się, że taka stojąca woda może być szkodliwa, ale nic mi się nie stało.
Cóż to za koszmarna sytuacja, myślała Irsa. Znaleźć się w nie znanym, dzikim lesie, samemu nic nie widząc. A na dodatek nie móc wzywać pomocy.
Skalny uskok zrobił się węższy i teraz zaczęły się prawdziwe kłopoty.
– Tędy wejdziemy na górę – poinformowała, sama w to nie wierząc.
Wyjaśniła mu, co robić, by nie utracić tej jedynej możliwości wydostania się poza krawędź urwiska. On kiwał głową i powtórzył, co powinien robić.
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ja pójdę pierwszy – zaproponował.
– Bez wątpienia. Tutaj masz pierwsze oparcie dla ręki.
Ujęła jego dłoń i położyła ją na niewielkim występie.
Teraz było już tak ciemno, że z trudem dostrzegała występy i szczeliny. I będzie musiała go podpierać, jak sobie z tym wszystkim poradzi?
Ale, ku jej niesłychanemu zdumieniu, Rustan bez wysiłku podciągał się w górę, wymacywał miejsca, które mu wskazywała, i szedł niczym górska kozica.
On nie wie, jak to wygląda po obu stronach i w dole, pomyślała, wspinając się w ślad za nim z sercem w gardle.
Prawdopodobnie bardzo mu zależało, by jej pokazać, że poradzi sobie bez trudu, kierując się tylko jej prostymi wskazówkami.
Ale przecież jest taki osłabiony, myślała. Jeśli teraz zakręci mu się w głowie, to…
I rzeczywiście! Oparł głowę o skałę z cichym jękiem.
– Jeszcze tylko pół metra i będziesz na górze! – zawołała, by dodać mu otuchy, i czerpiąc nowe siły z poczucia zagrożenia, szybko wspięła się za nim.
– Trzymaj się mocno – mówiła przez zęby i rozgorączkowana zapomniała, jak bardzo boi się najwęższego przejścia. Kilkoma energicznymi krokami przybliżyła się do Rustana i mocno przyciskała go do skały, żeby nie spadł.
– Żebyś tylko teraz nie runął w dół – wysyczała, czując, jak jego ciężkie ciało wiotczeje i osuwa się. Rozpaczliwie starała się utrzymać je w górze. – Ocknij się! – krzyczała – Ocknij się!
Читать дальше