Zaciśniętą pięścią tłukła go w ramię. Oboje wisieli na wąskim występie, Irsa nie miała na czym oprzeć jednej stopy, którą machała rozpaczliwie w powietrzu, a rękę zaciskała na kawałku skały, który mógł się w każdej chwili oderwać od ściany.
Wolną ręką zdołała dosięgnąć policzka Rustana i mocno uderzyła. Zdaje się, że to go ocuciło.
– Chyba za szybko szedłem – wyszeptał, a tymczasem Irsa zdołała znaleźć lepsze oparcie. – Zdawało mi się, że powinienem się spieszyć, dopóki jestem w formie.
– No, dobrze – powiedziała już łagodniej. – Przesuń dłoń tutaj, zanim stoczę się w dół. Mam skurcze w rękach i w łydkach. Jeszcze dwa kroki i będziesz na górze.
Garp zebrał wszystkie siły i podciągnął się jak mógł najwyżej. Po chwili stał już bezpieczny na równej ziemi. Wyciągnął teraz rękę po Irsę, a ona ujęła ją pospiesznie. Pozwalała, by pomógł jej człowiek, który sam potrzebował pomocy. Ale on za wszelką cenę chciał być tym silniejszym, zrozumiała to od razu. Jak strasznie musiał nienawidzić swojego kalectwa!
Długo leżeli na skale, by odpocząć po wysiłku fizycznym i przeżytym strachu. Potem on podniósł głowę i oparł się na łokciu.
– Moja laska? Masz ją tutaj?
Irsa podniosła się oszołomiona. Laska? Cóż ona z nią zrobiła? Aha!
Pobiegła do miejsca, w którym ją zostawiła. Tymczasem Rustan zdążył się podnieść, a kiedy włożyła mu laskę do ręki, ścisnął ją mocno i głaskał, jakby była jego jedynym, odzyskanym punktem oparcia we wrogim świecie.
I chyba tak rzeczywiście było.
– No, a teraz do domku!
Irsa ufnie ujęła jego dłoń, on najpierw chciał cofnąć swoją, potem jednak zrezygnował. Było jej przyjemnie trzymać tę silną, męską dłoń w swojej, spoglądała na niego z ukosa i myślała, jak bardzo zmienił się jej stosunek do tego człowieka. Odczuwać intensywną wspólnotę z chłopcem z fotografii, o dziesięć lat od niej młodszym, to jedna sprawa. Kiedy jednak ów chłopiec nieoczekiwanie okazuje się dojrzałym i pod każdym względem pełnym życia mężczyzną, to musi to stwarzać całkiem inne problemy. Wiedziała, że powinno się go traktować w zupełnie inny sposób, nie miała tylko pojęcia, w jaki.
A zresztą jakie to ma znaczenie? Irsę przecież zawsze wszyscy traktowali jak fajną kumpelkę. I co najwyżej tego właśnie mogła się spodziewać także z jego strony. Już ona bez wątpienia potrafi taką rolę odegrać. Ucieszy się, jeśli on ją zaakceptuje. Chociaż będzie jej przykro, wiedziała o tym.
Posuwali się naprzód bardzo wolno. Mężczyzna był tak wyczerpany, że za jednym razem mógł zrobić nie więcej niż kilka kroków, potem musieli przystawać i odpoczywać, co jego okropnie gniewało, ale, oczywiście, posuwali się naprzód. Krok za krokiem. Najpierw opuścili skały i znaleźli się w lesie podobnym do tego, który otaczał domek Bjorna. Szli tuż przy brzegu jeziora, żeby nie przegapić domku.
– Mam mnóstwo pytań – powiedziała Irsa. – Ale chyba zaczekam z tym, aż dojdziesz trochę do siebie.
– Tak – odparł krótko.
Nagle zatrzymał się.
– Cicho – szepnął w wielkim napięciu.
Irsa nastawiła uszu.
– Tak, rzeczywiście słyszę głosy – przyznała. – Chodź, schowamy się w zaroślach!
Pociągnęła go za sobą na ziemię i rozejrzała się, czy oboje są dobrze ukryci. Ale, oczywiście, on nie mógł pozwolić na to, by to Irsa przejęła całą odpowiedzialność. Przyciągnął ją do siebie i teraz to on ją ochraniał. Nic innego było nie do pomyślenia!
Leżała bez ruchu tuż przy Rustanie Garpie i słyszała głosy dwóch mężczyzn, którzy minęli ich i skierowali się w głąb lasu Nadeszli od strony domku i oddalali się ku skałom.
– Może teraz pójdziemy górą? – spytał jeden. – Tutaj jeszcze nie szukaliśmy.
– Szwedzi? – szepnęła Irsa.
– Na to wygląda. Przynajmniej jeden. Tego drugiego nie słyszałem wyraźnie.
Głosy mężczyzn ucichły w oddali i w lesie znowu zaległa cisza.
– Jak widać, wyszedłem stamtąd dosłownie w ostatniej sekundzie.
– Tak. Z pewnością teraz znaleźliby laskę.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział cicho.
To był pierwszy wyraz uznania z jego strony. Irsa czuła się niewypowiedzianie dumna.
Ruszyli znowu przed siebie, bardzo ostrożnie stawiając kroki.
– Mogłabym ci przynieść wody z jeziora – szepnęła. – Ale nie mam do niej zaufania.
– Nie rób sprawy z byle drobiazgu – syknął. – Mogę poczekać. Chyba wkrótce będziemy na miejscu?
– W każdym razie powinniśmy – odparła trochę niespokojnie, bo nagle przyszła jej do głowy straszna myśl, że może to nie jest jej jezioro. To przecież tylko takie przypuszczenie. Nie pamiętała dokładnie, którędy przed południem jechała samochodem z chłopcami.
Chyba jednak nie mogło tu być wielu jezior tej samej wielkości?
– O, tam jest! – niemal krzyknęła.
Znajdowali się na równinie porośniętej potężnymi sosnami. A wśród sosen widniał domek.
– Bogu dzięki! – odetchnęła.
Na szczęście klucze miała w kieszeni, a nie w samochodzie.
Próbowała wsunąć większy klucz w odpowiednią dziurkę…
– Rustan – szepnęła. – Ktoś tutaj był.
– Skąd wiesz?
– Próbowali wyłamać drzwi. Ale zdaje się, że im się nie udało. No, to przynajmniej przez jakiś czas będzie spokój. Już, otwarte. Schody, trzy stopnie, potem niski próg. Teraz jesteś w czymś w rodzaju sionki. Jeszcze jedne drzwi, o, już. Jesteśmy w pokoju. Czy mogę zapalić światło?
– A nie poradzisz sobie bez?
– Spróbuję.
– Zamknij na klucz, bardzo cię proszę.
Zrobiła, jak kazał. Wewnętrzne drzwi również. Chociaż o to nie prosił, wzięła go za rękę i poprowadziła za sobą.
– Tu stoi stół… I tutaj…
Obeszli wnętrze krok po kroku, dotykając wszystkiego po drodze. Pokój, kuchenna wnęka, obie sypialnie. Rustan zrobił kilka uwag na temat, co przesunąć, co gdzie zmienić, żeby się nie potykał, potem obszedł wszystko jeszcze raz samodzielnie, i jeszcze raz, dopóki się nie nauczył.
– Bądź tak dobra i nie wysuwaj krzeseł spod stołu, ani nic takiego.
– Oczywiście, rozumiem.
– Jak wygląda domek?
– W środku? Eee… dosyć ładnie, ale nic szczególnego. Jak tysiące innych domków w Norwegii. Ale za to na zewnątrz jest niezwykle pięknie. Ścieżka do jeziora, chropowata kora sosen, trawa, całkiem jeszcze świeża, jasnozielona, brunatne igliwie na ścieżce… Naprzeciwko, po tamtej stronie jeziora, stoi wysoka góra, zwisa z niej lodowa skorupa niczym wielkie organy mieniące się zielono, niebiesko i biało.
Rustan roześmiał się cicho w ciemnościach.
– Miałaś już kiedyś do czynienia z niewidomymi?
Irsa ochłonęła nieco.
– Nie, nigdy.
Na jego twarzy nadal trwał ten uśmiech.
– Jesteś znakomita. Doskonale rozumiesz, jak należy opowiadać. W domu czasami bliski jestem szaleństwa, bo wszyscy są tacy ostrożni. Nigdy nikt nawet nie wymieni koloru, żeby mnie nie urazić. Nie rozumieją, że ja chcę wiedzieć, jak wygląda świat wokół mnie. Nie urodziłem się niewidomy. Mam wystarczająco dużo fantazji, by wyobrazić sobie obraz, o którym mi się opowiada. Chcę żyć, również pod tym względem, a oni mi nie pozwalają.
Irsa poczuła, że robi jej się ciepło od jego pochwały.
– Rozumiem cię – powiedziała zadowolona. – A teraz usiądź, to przyniosę ci szklankę mleka. Myślę, że tego potrzeba ci najbardziej.
Rustan usiadł przy stole i gdy przysunęła mu szklankę pod rękę, chwycił ją pożądliwie. Po dwóch sekundach szklanka była pusta.
Читать дальше