– Och! – westchnął. – Jakie to dobre!
– Myślę, że nie powinieneś się tak spieszyć – przestrzegła Irsa, wystawiając na stół wszystko, co ze sobą przywiozła. Potem zapaliła gazową kuchenkę i zrobiła kawy.
Rustan posłuchał jej rady i jadł powoli, ale Irsa ze zdumieniem i z lękiem patrzyła, jak niewiele zostało na stole, kiedy skończył. Z drugiej strony była też odrobinę dumna, że mogła mu pomóc.
Po kolacji przygotowała mu posłanie w wolnej sypialni.
– Nie zdjęłam tutaj okiennic – uspokoiła go. – Nikt cię nie zobaczy. Teraz wezmę twoje ubranie i spróbuję je trochę oczyścić. Nosiłeś je przecież tyle dni.
Nie mógł zaprzeczyć, tak w istocie było.
Kiedy Rustan leżał już starannie otulony, a jego westchnienia świadczyły, iż czuje się dobrze, zabrała się do prania lżejszych jego rzeczy, grubsze starała się oczyścić z piasku i plam. Wszystko to w słabym blasku wiosennej nocy. Cieszyła się, że ma przynajmniej gazową kuchenkę, umożliwiającą zagrzanie wody.
Uporawszy się z praniem, weszła do sypialni.
– Bardzo jesteś zmęczony? – zapytała. – Bo chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o całej historii…
Odpowiedzi nie było. Rustan Garp spał spokojnie niczym dziecko.
Irsa odebrała to jako komplement. Znak, że ma do niej zaufanie.
Uszczęśliwiona uśmiechnęła się do siebie.
Obudził ją zdławiony krzyk. Przestraszona usiadła na posłaniu. Była trzecia nad ranem, na dworze zaczynał się brzask.
To Rustan krzyczał, głucho, gardłowo, tak jak się krzyczy w koszmarnym śnie. Irsa pobiegła do jego sypialni i potrząsnęła go za ramię.
Zerwał się przerażony i drżącymi rękami szukał jakiegoś punktu oparcia. Irsa dotknęła jego dłoni.
– Jesteś bezpieczny – powiedziała łagodnie. – Już nie siedzisz pod urwiskiem, leżysz w łóżku, a ja jestem Irsa. Pamiętasz mnie?
Gwałtownie cofnął rękę.
– Zostaw mnie w spokoju! Nie chcę żadnych opiekunów!
Zaraz jednak jego napięte ciało uspokoiło się.
– Przepraszam – bąknął. – Oczywiście, że cię pamiętam. Uff! Śniło mi się, że leżę na potwornie stromym wysypisku śmieci i zsuwam się w dół, a tam stoją jakieś straszne indywidua, czekając na mnie z nożami w rękach.
W małej alkowie z zamkniętymi okiennicami było ciemno, ale przez drzwi z dużego pokoju dochodziło światło, dosłownie z minuty na minutę silniejsze.
– Czy ty widzisz w snach? – zapytała ostrożnie.
– Oczywiście, że widzę! Wiesz, ja zaniewidziałem nie tak znowu dawno.
– Tak, wiem – uśmiechnęła się. – Muszę przyznać, że chętnie dowiedziałabym się o tobie czegoś więcej, jeśli by ci to nie sprawiało przykrości.
Rustan wahał się przez chwilę, potem skinął głową.
Oczy Irsy przyzwyczaiły się już do mroku i dostrzegała teraz znowu bliznę na jego skroni. Była ona głębsza, niż jej się przedtem wydawało.
– Czy to ma coś wspólnego z tą blizną? – zapytała.
– Lekarze tak myślą. To był nieszczęśliwy wypadek. Miałem wtedy szesnaście lat. Głupim chłopakom to się, niestety, zdarza. Takie tam zabawy pirotechniczne, wybuchy… Z początku nie wyglądało to specjalnie groźnie, a w kilka lat później obudziłem się któregoś ranka i okazało się, że nic nie widzę.
Kilka lat później… To znaczy, że oczy na fotografii jeszcze widziały!
O mało się nie wygadała, pytając: „I teraz masz być operowany?”, ale opanowała się w porę.
Zamiast tego zapytała:
– I nie można z tym nic zrobić?
Jego dłoń leżała tuż przy jej ręce, a ona nie miała zamiaru cofać swojej.
– Owszem, jest pewna możliwość. Mój najlepszy przyjaciel, student medycyny, święcie w to wierzy.
Viljo Halonen, pomyślała Irsa.
– Mój przyjaciel działał w tajemnicy i nagle przyszło zawiadomienie, że mam jechać do Sztokholmu, poddać się operacji. Nie mam nic do stracenia, więc pojechałem, oczywiście. – Odwrócił twarz. – Ale teraz to już pewnie nic z tego nie będzie.
Irsa nie mogła się opanować. Ścisnęła jego dłoń na krótką chwilę i natychmiast ją puściła, żeby się Rustan nie rozzłościł.
– Pojechałeś sam?
– Przyjechał po mnie szwedzki pielęgniarz, Hans Lauritsson. Moi krewni akurat albo wyjechali, albo byli zajęci z innego powodu.
Irsa wybuchnęła:
– Ale jakim sposobem dostałeś się tutaj?
Rustan pocierał czoło. Twarz miał zmęczoną i zmizerowaną, ale niezwykle pociągającą.
– Kiedy przyjechaliśmy do Sztokholmu, Hans Lauritsson wyjaśnił, że moja operacja musi zostać odłożona o kilka dni. Chodziło o to, że między innymi mieli mi przeszczepiać rogówkę w lewym oku, które zostało bardziej uszkodzone, ale właśnie się okazało, że nie ma dawcy. Wobec tego Hans zaprosił mnie, bym pojechał z nim do jakiegoś domku letniskowego tutaj do Värmlandii.
– Ale ty nie jesteś w Värmlandii, Rustan! Jesteś w Norwegii.
– O, Boże… Dlaczego?
– Mnie o to nie pytaj!
Milczał przez chwilę pogrążony w myślach.
– No właśnie, cały czas się zastanawiam, dlaczego ty mówisz po norwesku. Gdzie w Norwegii się znajdujemy?
– Tuż przy szwedzkiej granicy.
– Nic z tego nie rozumiem – rzekł z wolna. – Dlaczego Hans mi nie powiedział, że jesteśmy w Norwegii? On był taki sympatyczny. I życzliwy. Wiesz, on mówił, że to jego przyjaciel ma letni domek w Värmlandii, tylko najpierw musimy pojechać do tego przyjaciela po klucze. W pewnym momencie oznajmił, że jesteśmy już niedaleko domu tego przyjaciela, i zatrzymał samochód. I że trzeba jeszcze kawałek iść. No i poszliśmy, ale trwało to bardzo długo.
(Tak, wiem, cały ten szlak drzewny! A potem w górę przez las.)
– Byłem już zmęczony. Bo widzisz, bardzo trudno jest iść, kiedy człowiek nie widzi. Zwłaszcza w nieznanym terenie. Niepotrzebnie tak mocno napina się mięśnie.
– Rozumiem.
– Więc Hans powiedział, że ostatni kawałek to już on pójdzie sam, a ja miałem na niego czekać, siedząc na przewróconym pniu drzewa.
Zgadza się! Wszystko się zgadza, pomyślała Irsa.
Jego twarz wykrzywiła się boleśnie.
– Ale, Irsa, ja czekałem okropnie długo! Czekałem w kompletnej ciszy. Słyszałem tylko kruki, nic więcej. Hans nie wrócił. Nie wiem, ile czasu już minęło, gdy nagle usłyszałem jego głos. Z bardzo daleka i gdzieś wysoko nade mną. Brzmiało to jakoś tak: „Rustan, ratunku! Oni mnie zabiją! Ratunku, Rustan!” To było bardzo dalekie wołanie, rozumiesz, a mimo to bardzo wyraźne! Na koniec rozległ się potworny krzyk i łoskot, jakby coś spadało z wysokości. Potem nastała cisza. Nagle stwierdziłem, że zerwałem się z tego pnia i uciekam, ale wpadłem w jakieś splątane zarośla. Wtedy uświadomiłem sobie, że grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo, i ukryłem się w tych krzakach, niczego nie pojmując, przerażony tym wszystkim.
Zwrócił się do Irsy, jakby miał jej teraz do powiedzenia coś bardzo ważnego.
– Irsa, ja nie jestem tchórzem! I to, że jestem taki uzależniony od innych, to mnie nieprawdopodobnie dręczy. Ale wtedy, w lesie, bałem się naprawdę!
– Myślę, że mogę się postawić w twojej sytuacji – szepnęła Irsa. – Zaznałam zaledwie odrobinę tego co ty i ta odrobina w zupełności mi wystarczy. Zimny pot zlewa mi plecy, gdy tylko sobie o tym pomyślę.
Rustan najwyraźniej ją już zaakceptował. Mówił teraz swobodniej, bez tej agresywności w głosie.
Irsa zagryzała wargi. Cokolwiek ten cały Lauritsson robił koło Kruczego Żlebu, to z pewnością nie odbierał kluczy, to pewne! Tam po prostu w ogóle nie ma zabudowań. Jedynie maszt telewizyjny.
Читать дальше