– Rustan! Ratunku! – wołał głos. – To ja, Irsa! Chodź, pomóż mi!
– To przecież nie ja! – zaprotestowała Irsa, kiedy zaczęli biec. – Nie mam takiego idiotycznego głosu.
– Ktoś udaje ciebie – stwierdził Vuori. – I nie bardzo mu to wychodzi. Tędy! Wołanie dobiega z lasu!
– Może powinniśmy odpowiedzieć, żeby przestrzec Rustana?
– Nie, wiatr wieje ze złej strony, i tak by nas nie usłyszał.
Irsa potykając się biegła za policjantami. Wyspę pokrywał piękny sosnowy las, ale podłoże było nierówne, pełne dziur i zapadlisk, porośnięte mchem, po którym Irsa wciąż się ślizgała, zaczepiała też stopami o wystające korzenie, długie niczym olbrzymie węże.
Po chwili las stał się gęstszy.
– Teraz jesteśmy już w pobliżu domu – powiedział szeptem Armas. – Zatrzymamy się tutaj i posłuchamy.
Wszędzie panowała cisza. Irsa modliła się w duchu, by Rustan leżał teraz spokojnie we własnym łóżku.
Nagle jednak usłyszała jego głos. Bardzo blisko. Rustan miał tę przewagę nad innymi, że nocna ciemność nie sprawiała mu żadnych kłopotów. Poruszał się po wyspie równie pewnie jak w dzień.
– Irsa! – wołał i najwyraźniej oddalał się od nich. – Irsa, gdzie jesteś?
W jego głosie słychać było najwyższy niepokój, czy jej się co nie stało. I nagle, zanim zdążyli mu odpowiedzieć, rozległ się zdławiony, krótki krzyk, który natychmiast umilkł.
– Szybko – szepnął Vuori i ruszył w kierunku głosów, a Irsa i drugi policjant tuż za nim. Policjant zawołał coś głośno, bo zobaczył jakąś biegnącą postać, która przedzierała się przez las. Rzucił się też w tamtą stronę, natomiast Armas nakazał Irsie, by szukała Rustana.
– On jest tutaj! – krzyknęła i z jękiem opadła na kolana przed leżącym na ziemi mrocznym cieniem.
– Zajmij się nim! – polecił Armas i pobiegł za swoim kolegą. – Spróbujemy złapać przestępcę!
Na moment przemknęła jej przez głowę groteskowa myśl, że przed nią na ziemi leży ktoś inny i że to właśnie Rustan ucieka przez las, że to on jest tym głównym winnym, że popełnił jakieś nie znane jej przestępstwo, które próbował zrzucić na kogoś innego. Że wszystko się przemieszało w niezrozumiały sposób jak w jakimś makabrycznym śnie bez początku i bez końca.
Ale, oczywiście, na ziemi leżał Rustan. Ów biedny, nieszczęśliwy człowiek, który nie potrafi znaleźć żadnego oparcia w życiu.
Był przytomny. Jak na zwolnionym filmie uniósł rękę, potarł czoło i skulił się w wielkim bólu.
– Rustan! Och, najdroższy przyjacielu! Jak mogłeś wyjść z domu? To przecież nie ja wzywałam pomocy, jak mogłeś dać się tak oszukać?
Z oddali docierały do nich odgłosy pogoni. Irsa uniosła głowę Rustana, a z oczu nieustannie płynęły jej łzy.
Rustan protestował ruchem dłoni i zrozumiała, że nie powinna go ruszać, sprawiało mu to zbyt wielki ból. Ułożyła więc ostrożnie jego głowę na mchu i przytuliła się do niego.
Ściskała ręce Rustana, pragnąc wyrazić mu swoją miłość i troskliwość.
– Armas Vuori zaraz tu będzie – powtarzała cicho. – Zawieziemy cię do doktora Leino, on jest twoim przyjacielem. Czy bardzo jesteś ranny?
– To głowa… Dostałem silny cios… I bardzo mnie boli w dołku, nie mogę oddychać…
– Upadłeś na laskę – wyjaśniła, obejrzawszy go dokładniej. – Pewnie wbiła ci się między żebra. I oczywiście się złamała.
Rustan nie odpowiadał i Irsa wpadła w popłoch.
– Rustan, słyszysz mnie? – pytała niespokojnie.
– Tak, tak – odpowiedział z ogromnym wysiłkiem.
– Bogu dzięki – odetchnęła. – Czy wiesz, że to nie ja wzywałam pomocy? Byliśmy właśnie w drodze do ciebie… Przez las, żeby cię zabrać z wyspy, i usłyszeliśmy, jak ktoś udając mój głos próbuje cię zwabić, więc jak szaleni pobiegliśmy ci na ratunek. Ale ten ktoś biegł przed nami i zdążył chyba uciec.
Chociaż mam nadzieję, że udało nam się spłoszyć przestępcę, zanim zdołał dopełnić swego dzieła, pomyślała.
Rustan wciąż leżał cicho, oddychając z trudem. W nocnej poświacie jego twarz wydawała się trupio blada, tylko głębokie cienie pod oczami i same oczy odbijały się czarno na jej tle. Silne zęby były odsłonięte w grymasie bólu.
Mój Boże, jak ja kocham tę twarz, myślała. Myśl o tym, że mogli przyjść za późno, sprawiła, że Irsa zaczęła drżeć. Leżała przy nim wsparta na łokciu i niemal z bólem wpatrywała się w Rustana.
– Irsa – rozległ się w końcu stłumiony szept. – Czy teraz jest noc? No tak, przecież jest noc, ale czy jest bardzo ciemno?
– Owszem – potwierdziła. – Ale już się do tego przyzwyczailiśmy i właściwie noc nie wydaje mi się taka ciemna. Zbliża się północ – dodała trochę zdezorientowana, nie rozumiejąc, skąd się biorą te dość dziwne pytania.
Zdawało się, jakby Rustan nie miał odwagi wypowiedzieć następnego słowa. Oddychał ciężko, ściskał jej rękę tak mocno, że czuła ból.
– Czy za tobą jest drzewo?
Odwróciła głowę.
– Tak. Wysoka sosna, na dole nie ma gałęzi.
– I na lewo od ciebie drugie drzewo?
– Tak, rzeczywiście. Rustan, co to wszystko znaczy?
– Nno… Irsa, nie mam odwagi w to uwierzyć!
– Co takiego?
– Cienie… Tylko cienie…
– Rustan! Ty nie chcesz chyba powiedzieć, że… Co ty mówisz?
– Mnie się wydaje… Mnie się wydaje, że widzę!
Siedziała jak ogłuszona, nie była w stanie myśleć.
– Niezbyt dużo – dodał pospiesznie. – I niezbyt wyraźnie. Ale jestem w stanie odróżnić jakiś głębszy cień z tyłu za tobą. Wysoki i prosty. A obok drugi, węższy. Tylko kontury, i to nie bardzo wyraźne, ale…
– Teraz jest dosyć ciemno – pospieszyła z wyjaśnieniami. – Ja też wyraźnie nie widzę, w każdym razie żadnych szczegółów.
Czuła, że Rustan dygocze na całym ciele. Paznokcie wbijały się w jej rękę, jego głos brzmiał głucho, jakby Rustan miał się zaraz rozpłakać.
– Irsa! O mój Boże, spraw, żeby to była prawda!
– Cios w głowę – szepnęła przytulając go do siebie. – Takie rzeczy już się dawniej zdarzały, niewidomi odzyskiwali wzrok po silnym uderzeniu w głowę. I to by się też zgadzało z tym, co mówił doktor Leino, że doszło do przesunięcia się czegoś w twoich oczach, czy że coś się rozkleiło, nie pamiętam już, jak on się wyraził.
– Nie mam odwagi w to wierzyć – powiedział nieoczekiwanie zmęczonym głosem.
W tej chwili z mroku wyłonili się obaj policjanci.
– Zgubiliśmy ślad – powiedział Armas. – Jak się czuje Rustan?
– On… On widzi – wyjąkała Irsa.
Zaległa cisza.
– Czy to możliwe? – zapytał Armas po dłuższej przerwie.
– Nie wiem – odparł Rustan wciąż tym okropnie zmęczonym głosem. – Coś widzę, ale nie wiem, na ile.
Komisarz błyskawicznie podjął decyzję:
– Nie mów tego! Nie mów o tym nikomu ze swojej rodziny! Viljo też nie! Bo nawet jeśli on jest twoim przyjacielem, to może się wygadać. Zabierzemy cię na ląd, tylko musimy sporządzić jakieś nosze, bo nie powinieneś wstawać. W ogóle nie powinieneś się ruszać, dopóki cię doktor nie obejrzy.
Rustan zgadzał się z nim; Mógł przecież doznać wstrząsu mózgu, a ponadto ta jego świeżo odzyskana zdolność widzenia, choćby tylko niewielka, powinna być chroniona, nie chciał ryzykować, że znowu zrobi sobie jakąś krzywdę i wszystko przepadnie.
Och, leżał bez ruchu jak martwy, nie miał odwagi nawet palcem poruszyć.
Читать дальше