Владимир Короткевич - Czerwona tarcza
Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - Czerwona tarcza» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: short_story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czerwona tarcza
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czerwona tarcza: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czerwona tarcza»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czerwona tarcza — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czerwona tarcza», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Szli przez jakiś czas brzegami, porośniętymi przez kępy drzew. Zeszli w dół, nad jedną z odnóg Oki. Za każdym zakrętem otwierały się wciąż inne, zielone krajobrazy... Za kolejnym zakrętem ujrzeli zielony drewniany domek, ukryty wśród drzew.
- Miejska przystań wodna... - powiedział informująco.
- To właśnie twoje "wczoraj"?
Iwar nie potrafił zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie tak lubią znęcać się nad innymi, ale postanowił twardo nie dać wytrącić się z równowagi.
- Sądząc z motorów w łódkach, to wczoraj ma dziesięć już lat!
...A właśnie chłopiec w trykotowej koszulce przenosił motor do łódki, ustawiał i, targając przez przynajmniej, dziesięć minut za łańcuch, usiłował go zapuścić. Był to motor jego własnej konstrukcji, więc oddał się temu jak najpoważniejszemu z obowiązków. Na brzegu zaś, aż po kostki nóg w piasku stała młoda kobieta w płóciennej niebieskiej sukienczynie, zgrabna, jasnowłosa i mówiła do swojego "marynarza":
- Nie łaź boso! Tam może być pełno tłuczonego szkła!
- Co mi tam! - odburknął marynarz o białych brwiach.
Kobieta żałowała, że oto mężczyzna jedzie na spotkanie nocy.
- Nawet nie zjadłeś, jak należy... A z twoim zdrowiem...
- Co ty, Masza, wygadujesz?! - marynarz był wyraźnie zgorszony.
I spoglądał jednocześnie na pasażerów, jakby prosząc ich na świadków: oto, proszę państwa, baba! Oczywiście, że jest mu przykro, ale cóż ma począć: lepiej babie się nie sprzeciwiać.
- I do Szatrów, Tolik, nie zaglądaj! Niech tego kuma czort weźmie!
- Do diabła z nim! - zgodził się Tolik.
- Otóż to! - I wydawało się, że kobieta zmuszała siebie do wiary, iż Tolik nie pójdzie do jakichś tam Szatrów, do kuma, którego nic prócz gorzałki nie interesuje.
Kiedy zaczęli za sobą zostawiać białe bruzdy, postać zaś kobieca zmalała, Iwar zapytał:
- Żona?
- A żona! - odparł marynarz. - Pobraliśmy się rok temu. Jak wróciłem z floty.
- Z Bałtyku?
- Nie, z Czarnego... I tutaj właśnie urządziłem się, bo przecie jakoś bliżej wody.
- Lęka się ona o ciebie!
- Wiadomo, baba! - ciepło orzekł marynarz.
- Sam pewnie ze Spaska?
- Od wieków.
- A co z twoim zdrowiem?
- At, przeziębiony trochę jestem. Tę naszą łódkę wywróciło, było to w lutym. Milę samemu przypłynąć, to drobiazg, ale we dwóch?!
- Z kimże to ty tak płynąłeś?
- Z kumem z Szatrów. Miał złamany obojczyk.
Oboje spojrzeli na marynarzyka z dużym zainteresowaniem. Ale on patrzył na słońce, odbijające się w zwierciadle Oki, był zupełnie zwyczajny.
- Co to te Szatry?
- A wieś koło Starego Riazania. Tam kiedyś takie... no... namioty stały...
- Batu-Chana?
- O, właśnie... tego Batyhi - powiedział marynarzyk, używając takiego właśnie imienia Batu-Chana, jakim go przezwali mieszkańcy tych stron lat temu osiemset.
Nika widocznie również o tym wiedziała, gdyż trwożnie uniosła łuki brwi.
Iwar usadowił ją jak najdalej od dziobu, żeby nie spadały na nią bryzgi, wydobył z podróżnej torby swoją kurtkę i narzucił na jej wąskie barki.
- Siedź spokojnie!
Kiedy odstawiał torbę, w niej coś brzękło. Zajrzał - butelka wódki, chleb i rybna konserwa. Przypomniał sobie, że chciał odwiedzić gajowego w Kniaziewie, ale zastał chatę zamkniętą i sam pojechał do Riazania, o tym zaś "skarbie" zupełnie zapomniał. Więc teraz oznajmił:
- Jedziemy jak na piknik!
- Jaki to piknik bez wódki - powiedział były marynarz i dodał: - Prawdę mówiąc, nawet jej nie trzeba, to trucizna!
Wiatr owiewał twarze, gdyż łódka po prostu mknęła przez wodę. Słońce chyliło się ku zachodowi, po całej połowie nieba jakby ktoś rozlał żurawinowy sok. Wydawało się, że Oka pełna jest nie wody, ale krwi.
- I tak było... - westchnął Tolik, jakby wyczuwając myśli Iwara.
I znów Iwar ujrzał spłoszone spojrzenie Niki.
Wyjechali na duże zwierciadło Oki. Od zachodu zbliżała się noc. Wysoki brzeg, do którego zmierzali, był ciemnokrwawy, ale gasł, jakby ziemia pochłaniała czerwień. W jarach pojawiały się ciemnoniebieskie cienie.
- Iwar!
- Co?
- Nie, nic takiego...
Coś ciemniało nad jednym z wąwozów. Była to, jak się okazało, zaniedbana cerkiew. Nie było jej za czasów Batu-Chana. Ludzie zbudowali ją znacznie później i to nie na miejscu spalanego miasta, ale za wałem, jakby obawiali się starego miejsca, które może zostało na wieki przeklęte. Zbudowali ją tutaj, ale nic dobrego z tego nie wyszło. Budowla jak gdyby zanikała w cieniu krwawych wałów - ot, osika pod rdzawą skałą!
Nad tą zaś ruiną wznosiło się coś jak płaskowzgórze, wyższe niż wszystkie zbocza i stromizny. Było takie mroczne, że aż zatrzepotały rzęsy Niki, jakby jej oczy ujrzały jakieś widmo.
Dzień już zgasł, gdy weszli do wąwozu, nawet nie zauważając wysokości nasypu, który tutaj był po prostu przedłużeniem brzegu. Spojrzeli z wysokości na złoto-niebieską rzekę, która spokojnie wchłaniała w swoje wiry nadciągającą noc.
...Przed nimi leżało coś potężnego, krągłego, granatowego i ziejącego pustką, gdzieś daleko zatrzymanego przez zarysy ciemnych i, jak się zdawało, niezbyt wysokich wałów.
Zeszli w dół i nagle zatrzymali się, opanowani przez milczenie, prawie przez trwogę.
Cała ta kotlina z jej bezkresem i ciszą, z niebieskimi cieniami, swoim odludziem przypominała księżycowy krater.
Prócz kamiennych słupów i leżących na zboczu, strzaskanych arkad, jak daleko sięgnąć wzrokiem, nie było niczego: ani kamieni, ani ruin, ani drzew.
Ciemność wciąż gęstniała. Na ultramarynie nieba pojawiła się zbłąkana gwiazdka. Ludzie zaś oddalali się od Oki, szli ku przeciwległemu brzegowi wygasłego krateru.
Wczesna rosa ziębiła nogi. Po obu stronach ścieżki nieruchomiało coś błękitnego. Iwar szedł na przedzie, przed obcym chłopakiem i przed nie mniej teraz obcą sobie dziewczyną, a serce jego przepełniały smutek i gorycz.
Był tu kiedyś duży gród. I oto pewnego razu pod jego mury podeszła orda obcych ludzi, przypominających olbrzymie mrówki, których nikt tutaj się nie spodziewał. Mknęli zagonami, było ich tak wielu, że nawet ludzie na wieżach poczuli ich obrzydliwą woń. Był to pot nie mytych od urodzenia ciał i woń baraniego łoju.
- Kra! Kra! Kra! - dobiegał znad częstokołu krzyk kruka.
Zniszczyli gród do ostatniego bierwiona. Ostatni jego obrońcy z małej drużyny Jeupacija Kałaurata ujrzeli popielisko i znieruchomieli ze zgrozy. Ileż to razy zdarzało się potem stawać słowiańskim chłopom w tej kotlinie i nie wiedzieć, po czym to popiół uniosła jakby trąba powietrzna? Może popioły zboża z sąsieków, a może i ludzkie?
I Kałaurat gonił Baty-Chana, niszczył tak jego zagony, że aż odrdzewiały miecze... Riazań zdobyli Mongołowie tylko dlatego, że przyciągnęli aż z Chin burzące machiny.
Użyli tych machin także przeciwko małej drużynie. A Baty-Chan patrzył na tych ludzi, rozgniecionych pudowymi kamieniami, i myślał z zazdrością:
"Gdybym ja miał takich, trzymałbym ich przy swoim sercu!"
Iwar czuł wyraźnie, iż byłby biedny i słaby - niczym ślepe kocię, zostawione w trawie - gdyby nie żył w jego żyłach, razem z trudem współczesnych zmagań, dzień klęski Riazania, przede wszystkim zaś dzień Krutahoria, gdy to jego, Iwara bracia, Białorusini ocalili przed Tatarami słowiańską i niesłowiańską północ.
Ciapinski, Wiaczka, Michał Kryczauski - wszyscy oni byli w nim. On zaś był tymi ludźmi, którzy przyjdą po nim. Co to jednak mogło obchodzić kobietę, która niechętnie, dlatego tylko, że nie było czym się zająć, bierze udział w tej "wycieczce"?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czerwona tarcza»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czerwona tarcza» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czerwona tarcza» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.