Nagle drzewa przerzedziły się i ujrzała Dunaj w dolinie szeroko rozpostartej u jej stóp. Pomyślała, że gdzieś w pobliżu musi być wyspa Gansehaufel i zamek Korneuburg, który jutro miała zwiedzić. Ojciec obiecał pokazać jej również barokowy pałac Schönbrunn oraz Karlskirche zwieńczony kopułą.
Było tu tak ciekawie, że myśl o powrocie do gospody wydawała się jej niedorzecznością. A gdy nad miastem pojawiła się łuna świateł i Wiedeń zapłonął blaskiem jak pochodnia, poczuła, że czekało tam na nią coś szczególnego, jakieś przeżycie.
Być może, pomyślała w duchu, tego właśnie oczekiwałam po Wiedniu, za tym tęskniłam, ale nadal nie wiem, co to takiego. Tak dużo słyszała o tym mieście, że nabrało dla niej prawie mistycznego znaczenia, którego nie mogły wyrazić słowa, lecz jedynie – muzyka.
Nagle zdała sobie sprawę, że słyszy śpiew. Z oddali słychać było kroki, nadchodzili jacyś ludzie.
Znała tę melodię, ponieważ ledwie znaleźli się w Austrii, słyszała, jak w pociągu, na każdej stacji, w gospodach wszyscy ją śpiewali, gwizdali lub nucili.
Był to popularny walc, którego tekst zmieniano i przeinaczano w zależności od potrzeb śpiewaka.
Głosy były coraz bliższe i Gizela mogła już zrozumieć poszczególne słowa:
Szukam miłości. Gdzie się ukrywa?
Szukam miłości. Gdzież ona jest?
Tańczę i śpiewam, jadę i piję
Teraz nie umknie już mi.
Domyślała się – choć nie była tego pewna że słowa piosenki wędrowcy sami ułożyli. Refren: Teraz nie umknie już mi, rozbrzmiewał tak gromko, że liście trzęsły się na gałęziach drzew. Zbliżali się szybko dc miejsca, gdzie stała. Przeraziła się: w jak niezręcznej znalazła się sytuacji! Co będzie, gdy rozbawieni studenci zobaczą młodą dziewczynę samotnie chodzącą po lesie? pewnie me zrobią jej krzywdy, ale mogą zechcieć pocałować lub porwać ze sobą. Przestraszyła się. Trzeba szybko wracać do domu.
Spojrzała w stronę gospody. Nie mogła biec po ścieżce, którą tu przyszła, bo w ciemnościach byłoby to zbyt niebezpieczne. Obawiała się również, że wesołe towarzystwo dostrzeże jej białą sukienkę.
W tym momencie zobaczyła coś, co dotychczas nie zwróciło jej uwagi.
Tuż obok stała niewielka altanka, najwyraźniej przeznaczona dla zakochanych par. Wewnątrz była drewniana ławeczka osłonięta krzewami i pnączem, które prawdopodobnie miały chronić przed wiatrem, deszczem i ciekawskimi spojrzeniami.
W ostatniej chwili szybko wślizgnęła się do środka i przykucnęła w kącie za ławką.
Nasłuchiwała. Nie było wątpliwości, że zbliżający się są na lekkim rauszu. Przypomniała sobie, jak ojciec mawiał, że tutaj nawet biednego studenta po ciężkim dniu pracy na uczelni stać na jedną lub dwie lampki wina Grinzing.
Zaczęła drżeć, a kiedy byli już bardzo blisko, usłyszała znów słowa jakby do niej skierowane:
Tańczę i śpiewam, jadę i pij
Teraz nie umknie już mi.
Co będzie jeśli mnie znajdą? – pomyślała. Żałowała, że nie posłuchała ojca i nie położyła się spać. Oczywiście, że nie powinna samotnie przebywać w lesie, zwłaszcza o tej porze, ale ten las zdawał się tak piękny, tak nierealny, a jednak prawdziwy, jak ci śpiewający młodzieńcy.
Usłyszała rozbawione towarzystwo tuż przy altance. W każdej chwili ktoś mógł dostrzec w mroku biel jej sukni.
Nagle przy wejściu pojawił się jakiś mężczyzna. Serce jej prawie zamarło. Spostrzegła jednak, że mężczyzna nie zamierza wchodzić do środka. Stał odwrócony do niej plecami. Był tak wysoki, że głową sięgał dachu altanki. Jeśli będzie stał tak dalej, to może nikt jej nie zobaczy. Ochłonęła z największego strachu i poczuła coś w rodzaju wdzięczności dla nieznajomego.
Refren Teraz nie umknie już mi zabrzmiał bardzo blisko. Potem rozległy się okrzyki i śmiechy. Mężczyzna stał nadal spokojnie, aż do chwili, kiedy ostatni z grupy wykrzyknął:
– Przyłącz się do nas. Jest jeszcze wcześnie, a wino w gospodzie smakuje wybornie.
– Może później – odpowiedział.
Głosy stopniowo milkły w oddali. Gizela uświadomiła sobie, że przez cały czas wstrzymywała oddech, a i teraz nie miała odwagi się poruszyć. Mężczyzna jeszcze nie odchodził. Zastanawiała się, czy skorzysta z zaproszenia i pójdzie do gospody. Choć największy lęk już minął, wciąż drżała.
– Czy nic pani nie jest? – zapytał nagle.
A więc widział mnie, pomyślała i odpowiedziała cichym, niepewnym głosem:
– Dziękuję… że osłonił mnie pan. Bałam się, że mnie zobaczą.
– Tak przypuszczałem. Słusznie pani zrobiła, ukrywając się tutaj, ale to nierozsądne przychodzić o tej porze do lasu.
– Wiem… – odrzekła. – Wieczór był tak piękny… że szkoda mi było go stracić.
Nie widziała jego twarzy, ale wyczuwała, że się uśmiechnął.
Mrok gęstniał, widziała tylko zarys jego postaci.
– Kim pani jest? – zapytał. – Co pani tu robi?
– Mieszkam z ojcem w gospodzie. Przyjechaliśmy dzisiaj.
– Mam wrażenie, że to pani pierwsza wizyta w Wiedniu.
– Skąd pan wie?
– Nikt, kto zna Wiedeń, nie przyszedłby tu sam wieczorem.
Westchnęła.
– To było bardzo niemądre.
Bardzo. I nie powinna pani tego więcej robić. Zdziwiła ją ta niespodziewana troska. Zauważył to i dodał:
– Proszę usiąść. Chyba rozsądniej będzie, jeśli pozwolimy im dojść na miejsce, zanim panią odprowadzę. Po krótkim wahaniu odparła:
– To miło z pana strony.
Nie była pewna, co ma zrobić. Wiedziała, że nie powinna rozmawiać z nieznajomym, ale wtedy musiałaby wracać sama, a tego się bała. Usiadła więc. A kiedy i on siadł, mogła mu się lepiej przyjrzeć. Był wysoki, dobrze zbudowany, po głosie poznała, że nie jest już młodzieńcem. Trochę zaniepokojona powiedziała:
– Ma pan rację… powinnam już wracać. – Ze mną jest pani bezpieczna.
Spojrzała na niego, w półmroku dostrzegła tylko zarys głowy.
– Może się poznamy? – zaproponował. – Jak pani na imię?
– Gizela.
– Bardzo ładne imię i jestem pewien, że pasuje do właścicielki.
Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
– Nie widzi mnie pan – odparła. – Nawet gdybym była bardzo brzydka, nigdy bym się do tego nie przyznała.
– Jestem przekonany, że jest pani piękna. Roześmiała się.
– Skąd ta pewność?
– Ponieważ ma pani piękny głos i wspaniałą figurę. Zaczerwieniła się i z ulgą stwierdziła, że w ciemnościach nie mógł tego zobaczyć.
– To tylko przypuszczenia… Przecież nie wie pan, jak wyglądam.
– Wręcz przeciwnie. Stojąc wśród drzew, widziałem pani sylwetkę rysującą się na tle nieba. Pomyślałem, że to jedna z nimf zamieszkujących ten las.
– Tak bym chciała je zobaczyć! – wykrzyknęła. Roześmiał się.
– Ja miałem to szczęście.
Po chwili milczenia odezwała się:
– Ja… powiedziałam panu, jak się nazywam… a pan?
– Powiedziała pani tylko połowę – poprawił. – Mam na imię Miklos.
– Jestem Gizela Ferraris. Zwrócił ku mej głowę.
– Jest pani kuzynką tego sławnego muzyka? – spytał zaciekawiony.
– Słyszał pan o moim papie?
– Chce pani powiedzieć, że jej ojcem jest skrzypek Paul Ferraris?
– Tak.
– Ostatni raz słyszałem go przed czterema czy pięcioma laty w Paryżu. Nigdy tego nie zapomnę. Był wspaniały.
Gizela złożyła ręce.
– Tak się cieszę. Proszę mu to powtórzyć. Będzie bardzo zadowolony.
Читать дальше