Jeżeli „smarowacz" nie wypełnił swojego zadania, zwykle do lunaparku przybywała policja i zamykała całe miasteczko, nawet jeżeli było ono z gruntu uczciwe, a nie nastawione, jak większość, na wyciągnięcie jak największej sumy pieniędzy z kieszeni odwiedzających je frajerów. Nie opłaceni, a co za tym idzie wściekli gliniarze byli w stanie zamknąć na cztery spusty nawet najbardziej pruderyjne show „z dziewczynkami" i z punktu widzenia prawa uznać znajdujące się w lunaparku karuzele oraz inne atrakcje za niebezpieczne, szybko i skutecznie powalając całe miasteczko na kolana. Nie chciała, aby ludzie z BAM-u uznali, że zależy jej na łatwym groszu.
Na szczęście pan Frederickson okazał się wykształconym, elokwentnym, wytwornym dżentelmenem, co było dla niej miłym rozczarowaniem; w lot pojął wszystko – i podziwiał szczerość intencji, jakie nią kierowały. Nie zaproponował jej łapówki. Zapewnił, że jego ludziom, podobnie jak i jemu, zależy na bezpieczeństwie i zdrowiu gości odwiedzających miasteczko, po czym wypisał jej zezwolenie, na podstawie którego mogła do woli zwiedzać i kontrolować znajdujące się na terenie lunaparku urządzenia. Pełnomocnik Fredericksona, Max Freed, wydał Janet plakietkę z literami VIP, aby wszyscy lunaparkowcy służyli jej wsparciem i pomocą.
Przez cały ranek i większość popołudnia, w kasku, z wielką latarką i notatnikiem w rękach Janet kręciła się po terenie przyglądając się, jak lunapark powstaje niczym feniks z popiołów, kontrolując zamocowania sworzni, śrub i bolców, wczołgując się – gdy było to konieczne – w mroczne zakamarki; nie przeoczyła niczego. Okazało się, że Frederick Frederickson mówił prawdę – pracownicy BAM podczas ustawiania konstrukcji lunaparku wykazywali się dokładnością, pieczołowitością i niemal przesadną sumiennością.
Kwadrans po trzeciej dotarła do Tunelu Strachu, który zdawał się gotowy na przyjęcie gości godzinę i piętnaście minut przed czasem. Teren wokoło tunelu był pusty i spokojny. Chciała, aby ktoś oprowadził ją po tunelu, ale nie zauważyła nikogo kompetentnego i przez chwilę zastanawiała się, czy nie zrezygnować z inspekcji tego miejsca. Na całym terenie lunaparku nie natrafiła na żadne poważniejsze uchybienie i było mało prawdopodobne, aby akurat tutaj napotkała rażące oznaki łamania przepisów bezpieczeństwa. Prawdopodobnie będzie to tylko strata czasu.
Ale jednak…
Weszła na podwyższenie, minęła kasę i znalazła się w korytarzu, którym przejeżdżały wagoniki. Prowadził on do ogromnych drzwi ze sklejki, pomalowanych tak, by wyglądały jak masywne, obite metalem grube wrota zakazanego, posępnego zamczyska. Gdy się do nich zbliżyła, okazało się, że drzwi są uchylone.
Zajrzała do środka.
Wewnątrz nie było tak ciemno, jak wieczorami, gdy tunel przyjmował dziesiątki gości. Wzdłuż całej długości torów zawieszone były lampy, których szereg znikał za zakrętem pięćdziesiąt stóp dalej. W momencie otwarcia tunelu lampy zostaną wygaszone. Jednak nawet w ich świetle Tunel Strachu wydawał się mroczny i posępny.
Janet wśliznęła się do środka.
– Halo? – rzuciła w przestrzeń. Nikt jej nie odpowiedział.
– Jest tam kto? – spytała. Cisza.
Włączyła latarkę, zawahała się przez chwilę, po czym zrobiła pierwszy krok.
Tunel Strachu śmierdział wilgocią i smarami.
Uklękła i obejrzała sworznie łączące dwa odcinki toru. Były należycie zamocowane.
Wstała i poszła w głąb budynku.
Po obu stronach toru, na niewielkich podwyższeniach, w ukrytych w ścianach niszach stały postacie naturalnej wielkości – odrażający, wykrzywiony w okrutnym grymasie pirat, dzierżący w dłoni pałasz, wilkołak o szponach pomalowanych fosforyzującą farbą, tak że w ciemności wyglądały jak lśniące ostrza. Pysk i długie kły monstrum pokryte były sztuczną krwią. Uśmiechnięty, zbryzgany posoką psychopata z siekierą w dłoni, stojący nad okaleczonymi zwłokami ostatniej swojej ofiary i wiele, wiele innych, a co jeden to okropniejszy. W tym świetle Janet widziała, że to tylko zgrabnie wykonane manekiny, ale mimo to w ich towarzystwie czuła się nieswojo. Chociaż wszystkie były teraz nieruchome, wyglądały jakby lada moment miały się na nią rzucić. Z prawdziwą przykrością musiała stwierdzić, że się ich boi. To nie zdołało jej jednak powstrzymać przed dokonaniem przeglądu sworzni mocujących przy kilku z nich; musiała upewnić się, że nie runą na któryś z przejeżdżających wagoników i nie zranią odwiedzających.
Idąc korytarzem i przypatrując się mijanym potworom Janet zastanawiała się, dlaczego ludzie lubili odwiedzać tak posępne miejsca i co ich tu bawiło.
Pokonała pierwszy zakręt i podążając coraz szybciej i dalej w głąb tunelu, nie mogła nadziwić się bogactwu pomysłów nagromadzonych przy tworzeniu tego miejsca. Na powierzchni wielkości średniego domu towarowego nagromadzono całą rzeszę przerażających istot. Nie podobało jej się tu, ale musiała przyznać, iż tunel był urządzony z prawdziwą maestrią i rzadko spotykaną w podobnych miejscach inwencją twórczą.
Znajdowała się dokładnie w centrum ogromnej budowli. Stała właśnie pośrodku torowiska, patrząc na zwisającego z sufitu pająka wielkości człowieka, kiedy nagle ktoś położył jej rękę na ramieniu. Wstrzymała oddech, drgnęła, odsunęła się o krok i odwróciła gwałtownie, a gdyby głos nie uwiązł jej w gardle, z całą pewnością by krzyknęła.
Na torach za nią stał niewiarygodnie wysoki mężczyzna. Mierzył dobrych sześć i pół stopy, miał ogromne bary, szeroką pierś i ubrany był w strój Frankensteina: czarny garnitur, czarny dres z golfem, rękawice – imitacje wielkich rąk potwora i gumową maskę zakrywającą całą głowę.
– Boi się? – zapytał. Głos miał głęboki i ochrypły. Przełknęła ślinę, odetchnęła głęboko i powiedziała:
– Tak, na Boga. Ale mnie pan wystraszył!
– Moja praca – powiedział
– Co?
– Straszenie. Moja praca.
– Och, pracuje pan tu, w Tunelu Strachu?
– Moja praca – powtórzył.
Uznała, że musiał być niedorozwinięty. Jego zwięzłe, krótkie stwierdzenia przypominały jej wypowiedzi opóźnionych w rozwoju dzieci.
Usiłując odgrywać przyjazną duszę i w nadziei, że on także zachowa się podobnie, powiedziała:
– Mam na imię Janet. A ty?
– Co?
– Jak masz na imię?
– Gunther.
– Ładne.
– Nie lubić.
– Nie lubisz swego imienia?
– Nie.
– A jak chciałbyś się nazywać?
– Victor.
– Też ładnie.
– Victor jego ulubiony.
– Czyj?
– Jego.
Nagle stwierdziła, że znalazła się w dziwnej sytuacji: w słabo oświetlonym tunelu, poza zasięgiem wzroku i słuchu wszystkich, którzy mogliby przybyć jej z pomocą, sam na sam z wielkim półgłówkiem, którzy mógłby przełamać ją na dwoje jak kromkę chleba.
Postąpił krok w jej stronę.
Cofnęła się.
Stanął.
Ona również się zatrzymała, rozdygotana i w pełni świadoma, że nie zdoła mu uciec. Miał dłuższe nogi i prawdopodobnie znał ten teren lepiej niż ona.
Spod jego maski dał się słyszeć dziwny dźwięk -jakby węszenie psa.
– Jestem pracownicą państwową – powiedziała powoli, w nadziei, że ją zrozumie. – Bardzo ważną pracownicą.
Gunther milczał.
– Bardzo ważną – powtórzyła nerwowo Janet. Poklepała plakietkę VIP-a otrzymaną od Maxa Freeda. – Pan Frederickson powiedział, że mogę bez przeszkód myszkować po całym lunaparku. Wiesz, kim on jest? Znasz pana Frede-ricksona?
Читать дальше