Po prostu stał tam, wielki jak ciężarówka, i wpatrywał się w nią. Twarz miał ukrytą pod maską, ręce zwisały luźno wzdłuż boków.
– Pan Frederickson jest właścicielem lunaparku – powiedziała cierpliwie. -Musisz go znać. Prawdopodobnie jest twoim szefem. Powiedział, że mogę zaglądać wszędzie gdzie zechcę.
Wreszcie Gunther znów się odezwał:
– Czuć kobieta.
– Co?
– Czuć kobieta. Dobrze pachnieć. Ładna.
– O, nie – powiedziała i zaczęła się pocić.
– Chcieć ładna.
– Nie, nie – powiedziała. – Nie, Gunther. To nie byłoby w porządku. Wpakowałbyś się w niezłe tarapaty.
Znowu zaczął węszyć. Maska wyraźnie mu w tym przeszkadzała, nie mógł uchwycić jej zapachu, toteż zdjął maskę potwora Frankensteina, ukazując swoje prawdziwe oblicze.
Kiedy Janet ujrzała, co było ukryte pod maską, cofnęła się chwiejnie o kilka kroków i krzyknęła przeciągle.
Nim jednak ktokolwiek zdołał usłyszeć jej krzyk, Gunther rzucił się na nią i uciszył jednym ciosem wielkiej ręki.
Upadła.
A Gunther runął na nią całym ciężarem.
* * *
Na piętnaście minut przed otwarciem wesołego miasteczka Conrad dokonywał zwykle ostatniego przeglądu Tunelu Strachu. Przemierzał całą długość torowiska, aby upewnić się, że wszystkie złącza były należycie zamontowane, a na szynach nie pozostawiono żadnych narzędzi ani desek, które mogłyby spowodować wykolejenie wagoników.
W sali Pająków Gigantów natknął się na martwą kobietę. Leżała na torach, pod jedną z ogromnych tarantul, na stercie zerwanych z niej, zakrwawionych ubrań – naga, pobita, zmasakrowana. Oderwana głowa spoczywała, twarzą do góry, o trzy stopy od ciała.
W pierwszej chwili pomyślał, że Gunther zabił jakąś kobietę z lunaparku. Byłaby to najgorsza rzecz, jaka mogła się przydarzyć. Ciał ludzi z zewnątrz można było pozbyć się w taki sposób, aby nie zwrócić uwagi policji na BAM i jego załogę. Gdyby jednak zginął ktoś z obsługi miasteczka, gliniarze weszliby na teren lunaparku i prędzej czy później zainteresowaliby się Guntherem. Lunaparkowcy zaakceptowali chłopca, tak jak wszystkie dziwolągi, ponieważ nie wiedzieli o jego niepohamowanej żądzy gwałtu i zabijania, o jego pragnieniu krwi. Nie zawsze był tak gwałtowny. Lunaparkowcy nie zdawali sobie sprawy, jaki stał się niebezpieczny w ciągu ostatnich trzech lat, kiedy zaczął odczuwać wpływ popędu płciowego. Nikt nie zwracał uwagi na Gunthera, był wśród nich cieniem, ledwie dostrzegalną obecnością. Gdyby jednak zginęła któraś z tutejszych kobiet, ktoś mógłby zechcieć przyjrzeć się uważniej Guntherowi, a wówczas w żaden sposób nie udałoby się ukryć prawdy.
Kiedy trochę ochłonął, Conrad stwierdził, że martwa kobieta nie należała do ich personelu. Nigdy dotąd jej nie widział. A więc nadal miał szansę uratować Gunthera i siebie.
Wiedząc, że nie ma wiele czasu na ukrycie dowodu zbrodni, Conrad obszedł zakrwawione szczątki i pospieszył w stronę drugiego końca sali Pająków Gigantów. Zanim dotarł do następnego zakrętu, wyszedł z korytarza dla wagoników i wdrapał się na podwyższenie, gdzie zastygli w śmiertelnym pojedynku mężczyzna i pająk wielkości człowieka. Teraz, gdy w tunelu nie było zwiedzających, postacie nie ruszały się. Człowiek i tarantula stali przed stertą głazów z papier mache. Conrad obszedł sztuczne kamienie i ukląkł.
Nie docierało tu światło z podwieszonych pod sufitem tunelu lamp.
Wysunął dłoń przed siebie i wymacał szorstką podłogę z desek.
Po paru sekundach odnalazł metalowy pierścień, którego szukał. Pokręcił go i uniósł klapę jednego z sześciu rozmieszczonych w Tunelu Strachu wejść do pomieszczeń służbowych.
Wsunął się do otworu tyłem i na brzuchu, wymacując stopami szczeble drabinki. Zszedł w atramentową ciemność. Kiedy jego głowa znalazła się poniżej poziomu podłogi tunelu, stopami dotknął drewnianej podłogi piwnicy; odsunął się od drabinki i wyprostował.
Sięgnął ręką w mrok po prawej stronie, namacał łańcuszek do zapalania światła i pociągnął. Zapaliło się dwa tuziny żarówek, ale mimo to piwnica nadal wydawała się mroczna, Znajdował się w nisko sklepionym pomieszczeniu, pełnym przeróżnych maszyn, kół zębatych, kabli, pasów i łańcuchów transmisyjnych, bloków i innych dziwnych urządzeń składających się na mechaniczne trzewia Tunelu Strachu.
Odwracając się od drabinki Conrad wśliznął się pomiędzy dwie maszyny i wszedł w wąski przesmyk biegnący wzdłuż rzędów długich kabli, naciągniętych na kilkanaście wielkich, metalowych kół. Pospieszył do zakątka z warsztatem stolarskim, metalowymi szafkami uginającymi się pod stertami zapasowych części, stosem brezentowych płacht i paroma kombinezonami roboczymi. Szybko zdjął marynarkę, ściągnął spodnie i włożył kombinezon. Nie chciał tłumaczyć się Duchowi z krwi na ubraniu.
Wziął złożony brezent i szybkim krokiem wrócił do drabinki.
Znalazłszy się ponownie na górze, w tunelu, wrócił do leżącej na torach martwej kobiety.
Spojrzał na zegarek. Otwarcie zaplanowano na szesnastą trzydzieści, i jak wskazywał zegarek, było punktualnie wpół do piątej. Właśnie w tej chwili otwierano bramę lunaparku i do środka wchodziły grupki odwiedzających. W przeciągu dziesięciu minut pierwsi z nich zaczną kupować bilety do Tunelu Strachu.
Duch nie uruchomi maszynerii, dopóki nie uzyska ostatecznego raportu o stanie torowiska. Musi zastanowić się, dlaczego zajmuje to Conradowi tyle czasu. Za dwie, trzy minuty zacznie go szukać.
Conrad rozłożył brezent w korytarzu dla wagoników. Uniósł wciąż jeszcze ciepłe zwłoki i ułożył na płótnie. Następnie, schwyciwszy za długie włosy, podniósł oderwaną głowę kobiety – usta miała otwarte szeroko, oczy wybałuszone – i również położył na brezencie. Przykrył ją stertą podartych ubrań, a potem dołożył jeszcze latarkę, mały notes i kask. Co to za kobieta, żeby chodzić w kasku? Co ona robiła w tunelu? Zaczął rozglądać się za torebką. Kobieta powinna mieć przy sobie torebkę… szukał wokoło, ale nie znalazł.
Wreszcie dysząc z wysiłku ściągnął razem końce brezentu, szarpnął i wypchnął na platformę, na której człowiek i tarantula toczyły śmiertelny bój.
Następnie sam podciągnął się na podwyższenie i w tej samej chwili usłyszał czyjeś wołanie:
– Conradzie?
Z drżącym sercem Conrad obejrzał się za siebie, w głąb mrocznego tunelu.
To był Duch. Albinos stał pięćdziesiąt stóp dalej, na drugim końcu prostego odcinka torowiska, przy wejściu do sali Pająków Gigantów. Z tej odległości był jedynie bladą postacią; Conrad nie mógł w półmroku dostrzec twarzy albinosa. A skoro ja słabo go widzę, to i on nie lepiej widzi mnie, skonstatował z ulgą. Nie widzi płachty, a gdyby nawet, nie może wiedzieć, co jest w środku.
– Conradzie?
– Tu jestem.
– Coś się stało?
– Nie, nie. Nic.
– Brama otwarta. Za parę minut zjawią się tu tłumy klientów. Conrad przykucnął przy podłużnym pakunku, zasłaniając go własnym ciałem.
– Na torze były jakieś rzeczy. Śmieci. Ale już wszystko w porządku. Zająłem się nimi.
– Potrzebujesz pomocy? – spytał Duch ruszając w jego stronę.
– Nie, nie, nie. Wszystko mam pod kontrolą. Lepiej uruchom sprzęt i wyjdź na zewnątrz do kasy. Zacznij sprzedawać bilety. Zaraz możemy ruszać z tym koksem.
– Jesteś pewien?
– Oczywiście, że tak! – uciął Conrad. – Rusz się. Dołączę do ciebie za parę minut.
Читать дальше