– Nie, nie, nie – ucięła Liz. – Klientów przysyłano by ci wyłącznie za pośrednictwem i aprobatą twoich bossów oraz wyższych pracowników kasyn i hoteli. Przysyłaliby ci samą śmietankę, lekarzy, prawników, sławnych artystów, milionerów, biznesmenów… zajmowałabyś się wyłącznie najlepszymi.
– Może to cię zdziwi – stwierdziła Amy – ale nawet milioner biznesmen może okazać się zbrodniczym psychopatą z nożem za pazuchą. To rzadkość, przyznaję, niemniej może się przydarzyć.
– A więc ty też będziesz nosiła nóż w torebce – znalazła wyjście Liz. -W razie gdyby zaczął zachowywać się dziwnie, możesz po prostu uderzyć pierwsza i tyle.
– Masz odpowiedź na wszystko, prawda?
– Jestem wprawdzie dziewczyną z małego, starego Royal City w Ohio -powiedziała Liz – ale nie jestem wieśniaczką.
– Mimo to nie sądzę abym pod koniec roku pojechała z tobą do Las Vegas – mruknęła Amy. – Minie naprawdę sporo czasu, zanim umówię się z kimkolwiek na randkę, że już nie wspomnę o seksie. Na razie mam facetów powyżej uszu.
– Akurat ci uwierzę – odcięła się Liz.
– To prawda.
– Tego lata nie szło ci najlepiej, miałaś trochę kłopotów – przyznała Liz. -Ale to minie.
– Ja nie żartuję.
– W zeszłym tygodniu poszłaś do lekarza, tak jak ci poradziłam – stwierdziła Liz z filuternym uśmieszkiem.
– I co z tego?
– A to, że masz receptę na pigułki. Czy brałabyś receptę, gdybyś faktycznie zamierzała trzymać się z dala od facetów?
– Ty mnie na to namówiłaś – przypomniała Amy.
– Dla twojego własnego dobra.
– Żałuję, że w ogóle poszłam do tego lekarza. Nie będę potrzebowała pigułek ani niczego innego, aż do ukończenia college'u. Zamierzam siedzieć prosto, ze złączonymi nogami i zachowywać się cnotliwie.
– Akurat – powtórzyła Liz. – Za dwa tygodnie od dziś będziesz leżała na wznak, przygnieciona ciężarem jakiegoś zwalistego, napalonego samca. Najwyżej za dwa tygodnie. Wiem o tym. Znam cię na wylot. Wiesz, dlaczego tak łatwo jest mi ciebie przejrzeć? Bo jesteś dokładnie taka sama jak ja. Jesteśmy jak dwie krople wody. No, może zewnętrznie nie bardzo, ale w środku, w głębi serca jesteś zupełnie do mnie podobna. A w gruncie rzeczy tylko to się liczy. Właśnie dlatego w Vegas obie zrobimy karierę. I ubawimy się przy rym setnie.
Richie Atterbury podszedł do stolika. Był wysoki i chudy, ale mimo to atrakcyjny. Miał ciemne włosy i nosił okulary w rogowych oprawach, dzięki czemu przypominał nieco Clarka Kenta.
– Cześć, Liz. Cześć, Amy.
– Cześć, Richie. Masz ładną koszulę – odpowiedziała Amy.
– Naprawdę tak uważasz? – zapytał.
– Tak. Podoba mi się.
– Dzięki – rzucił łamiącym się głosem Richie. Spojrzał na Liz swymi dużymi, łagodnymi oczyma i zapytał:
– Jesteś gotowa na kino?
– Nie mogę się doczekać – odparła Liz. Wstała. – Wybieramy się do kina dla zmotoryzowanych – powiedziała do Amy. – Nazwa jak najbardziej pasuje. – Uśmiechnęła się znacząco. – Bo Richie zawsze wie, jak i gdzie zaparkować swój aparat.
Richie zaczerwienił się.
Liz wybuchnęła śmiechem i dorzuciła:
– Miałabym szansę obejrzeć choć urywek tego filmu, gdyby Richie zamontował parę listew pod sufitem w samochodzie.
– Liz, jesteś okropna – mruknęła Amy.
– Uważasz, że jestem okropna? – spytała Liz zwracając się do Richiego.
– Moim zdaniem jesteś wspaniała – rzekł Richie i odważył się objąć ją jedną ręką w talii. W dalszym ciągu wydawał się nieśmiały i zahukany, nawet jeżeli Liz zdołała bardziej niż przelotnie zapoznać go z seksem i narkotykami.
Liz spojrzała na Amy:
– Widzisz? On uważa, że jestem wspaniała, a przecież jest klasowym geniuszem, więc chyba wie co mówi.
Amy uśmiechnęła się wbrew sobie.
– Posłuchaj – powiedziała Liz – kiedy będziesz gotowa by rozpocząć życie od nowa, kiedy znudzi cię odgrywanie roli cnotki, zadzwoń do mnie. Umówię cię z kimś i wybierzemy się na randkę we czworo.
Amy obserwowała, jak Richie i Liz wychodzą i wsiadaj ą do żółtej celiki. Liz prowadziła.
Odjechała od krawężnika przy wtórze upiornego pisku opon, który sprawił, że wszyscy klienci w „Dive" mimowolnie spojrzeli w stronę okien.
Kiedy Amy wyszła z lokalu za dwadzieścia siódma, nie poszła prosto do domu. Krążyła bez celu ponad godzinę, ale nie oglądała wystaw mijanych sklepów ani nie zwracała uwagi na domy, obok których przechodziła; nie cieszyła się ciepłym wiosennym wieczorem – po prostu szła przed siebie, rozmyślając o przyszłości.
Kiedy o ósmej wróciła do domu, ojciec pracował w swoim warsztacie. Matka siedziała przy kuchennym stole przeglądając jakieś czasopismo, słuchając programu radiowego i sącząc wódkę z sokiem pomarańczowym.
– Jeżeli nie jadłaś kolacji w pracy – powiedziała – w lodówce powinien być jeszcze zimny rozbef.
– Dziękuję -odparła Amy – ale nie jestem głodna. Zjadłam spory obiad.
– Jak chcesz – powiedziała mama i podkręciła radio.
Amy uznała ten gest za zakończenie rozmowy. Weszła na piętro. Spędziła godzinę z Joeyem, grając z nim w remika. Joey uwielbiał tę grę. Chłopiec wydawał się jednak dziwnie ponury. Nie był tym samym, tryskającym życiem Joeyem, odkąd matka zmusiła go do pozbycia się wszystkich jego plakatów i figurek potworów. Amy usilnie próbowała go rozbawić i mały śmiał się, ale miała wrażenie, że nie robi tego szczerze , po prostu udaje. Był jakiś spięty; Amy nie znosiła, kiedy się tak zachowywał, ale nie wiedziała, jak do niego dotrzeć, w jaki sposób poprawić mu humor.
Później w swoim pokoju ponownie stanęła naga na wprost olbrzymiego lustra. Krytycznie przyglądała się swojemu ciału, usiłując oszacować, czy rzeczywiście mogła mierzyć się z Liz. Nogi miała długie i dość zgrabne, uda kształtne i sprężyste, całe ciało należycie – choć bez przesady – umięśnione. Pośladki Amy były krągłe, jędrne i twarde, brzuch już nie płaski, ale wręcz lekko zapadnięty. Piersi nie miała wprawdzie tak dużych jak Liz,, ale wcale nie były małe, a do tego kształtne, sterczące, o dużych ciemnych sutkach.
Było to bez wątpienia ciało stworzone do seksu, przykuwające uwagę i zadowalające mężczyznę. Ciało kurtyzany?
A może hostessy, jak to określiła Liz?
Nogi, biodra, pośladki i piersi dziwki. Czy po to właśnie się urodziła? Aby sprzedawać samą siebie? Czy przyszłość prostytutki była nie do uniknięcia? Czyjej przeznaczeniem było obściskiwać nocami nieznajomych w hotelowych pokojach?
Liz stwierdziła, że dostrzega zepsucie w oczach Amy. Mama powiedziała to samo. W rozumieniu mamy zepsucie było monstrualną, złą istotą, którą należało powstrzymać za wszelką cenę – Liz jednak uważała, że to nic takiego, że nie należy się tego bać, a wręcz przeciwnie, przyjąć to z radością i oddaniem.
Teraz Amy spojrzała na swoje odbicie w lustrze, próbując zajrzeć do swojej duszy – ale choć patrzyła z uwagą, nie zdołała dostrzec nic oprócz dwojga ciemnych i dość ładnych oczu; nie zauważyła ani piekielnego zepsucia, ani łaski niebieskiej.
Czuła się samotna, sfrustrowana i przeraźliwie wręcz zakłopotana.
Chciała zrozumieć siebie. Bardziej niż czegokolwiek chciała jednak odnaleźć dla siebie właściwe miejsce w świecie, tak by nie czuła się spięta, bezradna i zagubiona.
Jeśli jej nadzieje na pójście do college'u i zostanie artystką były niemożliwe do spełnienia, nie chciała marnować cennych lat walcząc o coś, czego nie była w stanie uzyskać. Przecież i tak jej życie było ciągłą walką.
Читать дальше