– O czym?
– Gdybyś kiedyś zdecydowała się na ślub i miała prawdziwego narzeczonego, powiedziałabym ci, że nie możesz urodzić dziecka. I powiedziałabym ci dlaczego. Ale ty nie mogłaś czekać, prawda? Nie chciałaś czekać, aż nadejdzie właściwa pora. O, nie. Nie ty. Musiałaś przy byle okazji zadrzeć spódnicę i rozłożyć nogi przed jakimś fagasem. Właściwie jesteś jeszcze dzieckiem, ale musiałaś zadać się z jakimś smarkaczem, gzić się na tylnym siedzeniu samochodu jak jakaś tania kurwa. I być może teraz TO jest w tobie… i rośnie,
– O czym ty mówisz? – spytała Amy, podejrzewając, że matka do reszty straciła rozum.
– Nawet gdybym ci powiedziała, niczego by to nie zmieniło – stwierdziła mama. – Nie posłuchałabyś. Kto wie, może nawet ucieszyłabyś się z takiego dziecka. Powitałabyś jego narodziny z radością, tak jak ON to zrobił. Zawsze twierdziłam, że jest w tobie zło. Zawsze powtarzałam, że musisz trzymać je na wodzy. Ale ty nie chciałaś mnie słuchać i teraz ta mroczna istota, ta zła część ciebie znajduje się na wolności. Wypuściłaś zło, które masz w sobie i prędzej czy później, w ten czy inny sposób urodzisz dziecko; wydasz jednego z NICH na świat, niezależnie od tego, co ci powiem i jak żarliwie będę cię błagać, byś tego nie robiła. Ale nie stanie się to w tym domu. Nie pozwolę, aby to nastąpiło tutaj, osobiście tego dopilnuję. Pojedziemy do doktora Springlera i on usunie to z ciebie. Jeśli ten czyn JEST grzechem, na dodatek grzechem śmiertelnym, jego brzemię spadnie w całości na twoje, a nie moje barki. Zrozumiałaś? Amy pokiwała głową.
– Ty zupełnie się tym nie przejmujesz, prawda? – spytała złośliwie matka. – Jeden grzech więcej, jeden mniej nie robi ci różnicy, zgadza się? Bo przecież tak czy inaczej trafisz do piekła.
– Nie, mamo. Nie mów…
– Tak. To twoje przeznaczenie. Masz stać się jedną ze służebnic Szatana, jedną z jego oddanych niewolnic, nieprawdaż? Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Widzę to doskonale. Wszystkie moje wysiłki poszły na marne. Nie możesz zostać zbawiona. Już nic nie jest w stanie cię uratować. Cóż więc znaczy dla ciebie jeden grzech więcej? Nic. To dla ciebie jak splunąć. Przyjmiesz go z uśmiechem na ustach.
– Mamo, nie mów do mnie w ten sposób.
– Będę mówiła do ciebie tak, jak na to zasługujesz. Dziewczyna zachowująca się tak jak ty nie może oczekiwać innego traktowania. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?
– Proszę…
– Idź już – powiedziała mama. – Umyj się i doprowadź do porządku. Zadzwonię do doktora.
Zaskoczona dziwnym i niespodziewanym rozwojem wypadków, zakłopotana przekonaniem matki, że dziecko urodzi się z wadami, zastanawiając się nad stanem zdrowia psychicznego mamy, Amy weszła na piętro. W łazience umyła twarz. Oczy miała zaczerwienione od płaczu.
W sypialni wyjęła z szafy drugą spódniczkę i świeżą bluzkę. Zdjęła przepocone, pomięte rzeczy, które miała na sobie. Przez chwilę stała przed wielkim, prostokątnym lustrem i ubrana tylko w biustonosz i figi wpatrywała się w swój brzuch.
Dlaczego mama jest tak głęboko przekonana, że moje dziecko urodzi się z wadami? – pytała Amy samą siebie, zakłopotana. Jakim cudem może być pewna czegoś takiego? Skąd miałaby wiedzieć? Czy dlatego, iż uważa, że jestem zła i zasługuję na coś takiego – zdeformowane, nienormalne dziecko, będące dla całego świata znakiem mojego oddania Szatanowi? To chore rozumowanie. Absurdalne, szalone i nieuczciwe. NIE JESTEM ZŁA. Popełniłam kilka błędów, przyznaję. Jak na swój wiek, popełniłam ich nawet sporo, ale przecież nie jestem zła, do cholery. Nie jestem ZŁA.
A może jestem?
Spojrzała na odbicie swoich oczu.
JESTEM?
Drżąc na całym ciele, ubrała się, aby pojechać do doktora Spanglera.
W niedzielą wesołe miasteczko koleją i autostradą dotarło do Clearfield iv Pensylwanii, a już w poniedziałek z iście wojskową precyzją rozłożono je na rozległych błoniach. Otwarcie miało nastąpić o szesnastej, a więc oczekiwano, że wszystkie punkty, od podrzędnego baru przekąskowego po najbardziej wymyślną karuzele, będą do tego czasu gotowe na przyjęcie klientów.
Trzy stanowiska należące do Conrada Strakera, włącznie z Tunelem Strachu, były już ustawione i czekały na spragnionych wrażeń klientów od trzeciej po południu. Był ciepły, bezchmurny dzień. Wieczór będzie szalony.
Lunaparkowcy określali to mianem „pieniężnej pogodny". Chociaż dla tego interesu zawsze najlepsze były piątki i soboty, klienci zjawiali się równie chętnie na początku tygodnia, oczywiście jeśli tylko wieczór był dostatecznie ciepły i pogodny.
Przez godzinę, jaka została jeszcze do otwarcia bram wesołego miasteczka, Conrad zrobił to, co zawsze pierwszego popołudnia na nowym miejscu. Wyszedł z Tunelu Strachu i udał się do Gabinetu Osobliwości Yancy'ego Barneta. Klienci zawsze ciągnęli tam jak muchy do lepu. Jaskrawo pomalowany, ozdobiony rysunkami transparent rozciągnięty na wprost namiotu Yancy’ego zaopatrzony był w napis:
OSOBLIWI LUDZIE Z CAŁEGO ŚWIATA
Yancy był równie obowiązkowy i sumienny jak Conrad, i pomijając fakt, że ludzkie dziwolągi miały przybyć tu ze swoich przyczep dopiero o czwartej, był przygotowany do przyjęcia gości na długo przed czasem.
Było to godne podziwu, zwłaszcza gdy wiedziało się, że Yancy Barnet i kilkoro jego dziwolągów w niedzielną noc zawsze grywali w pokera, zaś rozgrywkę, trwającą do godzin porannych w poniedziałek, umilali sobie sączeniem dobrze schłodzonego piwa i szkockiej whisky, które w połączeniu stanowiły iście piorunującą mieszaninę.
Namiot Yancy'ego było ogromny, podzielony wewnątrz na cztery pomieszczenia, z odgrodzonym linami chodnikiem prowadzącym dość krętą drogą do każdego z nich. W każdym z pomieszczeń znajdowało się podwyższenie z krzesłem. Na ścianach za krzesłami wisiały ogromne, bogato zdobione tablice wyjaśniające istotę cudu natury, na który aktualnie patrzyli zwiedzający.
Z jednym wyjątkiem owe cudowne i niezwykłe osobliwości były żyjącymi, oddychającymi ludzkimi potworami, istotami o normalnych duszach i umysłach uwięzionych w zdeformowanych ciałach – najgrubsza kobieta świata, trzyoki człowiek aligator, mężczyzna o trzech rękach i trzech nosach, kobieta z brodą i – co naganiacz podkreślał kilkadziesiąt razy na godzinę – wiele, wiele innych, więcej niż umysł ludzki jest w stanie pojąć.
Tylko jeden dziwoląg nie był żywą istotą. Miał miejsce w centrum namiotu, w połowie długości krętego chodnika, w najwęższej ze wszystkich sal.
Stwór był zamknięty w ogromnym, specjalnie przygotowanym słoju z przezroczystego szkła, zanurzony w roztworze formaliny; słój stał na podwyższeniu, zaś istota znajdująca się wewnątrz, dzięki oświetleniu od góry i z tyłu, wywierała na oglądających ogromne wrażenie.
Ten właśnie eksponat przyszedł odwiedzić Conrad Straker w owo poniedziałkowe popołudnie w Clearfield. Stanął, jak setki razy wcześniej, przed grubymi linami zabezpieczającymi i spojrzał ze smutkiem na swego nie żyjącego od dawna syna.
Podobnie jak w innych salach, tak i tu za eksponatem wisiała tablica informacyjna. Litery były duże, łatwe do przeczytania.
VICTOR
„SZPETNY ANIOŁ"
DZIECKO TO, NAZWANE PRZEZ SWEGO OJCA VICTOREM, URODZIŁO SIĘ W 1955 ROKU. JEGO RODZICE BYLI NORMALNI. STAN PSYCHICZNY DZIECKA NIE ODBIEGAŁ OD NORMY BYŁ SŁODKIM, CZARUJĄCYM, WESOŁYM NIEMOWLĘCIEM, WIECZNIE UŚMIECHNIĘTYM ANIOŁKIEM.
W NOCY 15 SIERPNIA 1955 ROKU MATKA VICTORA, ELLEN, ZAMORDOWAŁA GO. WADY FIZYCZNE DZIECKA NAPAWAŁY JĄ ODRAZĄ. BYŁA PRZEKONANA, ŻE NIEMOWLĘ BYŁO ZŁYM MONSTRUM. NIE POTRAFIŁA DOSTRZEC DUCHOWEGO PIĘKNA, JAKIE TKWIŁO W JEGO WNĘTRZU.
Читать дальше