Krzesło przewróciło się z trzaskiem.
Matka potrząsnęła nią jak pękiem szmat.
Zapłakana, przerażona Amy wykrztusiła: – Mamo, proszę, nie rób mi krzywdy! Wybacz mi, mamo. Proszę.
– Ty plugawa, zepsuta, niewdzięczna mała dziwko!
– Mamo…
– Jesteś głupia, głupia, bezdennie głupia! – krzyknęła jej matka, opryskując ją śliną gorącą i piekącą niczym jad. – O niczym nie masz pojęcia, ty mała puszczalska kretynko! Nie, wiesz co mogłoby się stać. Nie masz zielonego pojęcia Nie wiesz, co mogłabyś urodzić. Po prostu NIE WIESZ!
Amy nie chciała i nie była w stanie się bronić. Mama popychała ją, ciągnęła, potrząsała i szarpała; targała nią tak zaciekle, że zęby dziewczyny szczękały jak kastaniety i w pewnej chwili dał się słyszeć trzask pękającej bluzki.
– Nie zdajesz sobie sprawy, co mogłoby wyjść z twego łona – rzuciła ochrypłym, obłąkanym głosem matka. – Bóg jeden wie, co by to było!
O czym ona mówi? – zastanawiała się rozpaczliwie Amy. Zupełnie jakby słyszała klątwę Jerry'ego i uwierzyła, że może się spełnić. Co się tu dzieje? Co się z nią działo?
Z sekundy na sekundę matka stawała się coraz bardziej brutalna. Amy nigdy naprawdę nie wierzyła, że mama mogłaby ją zabić. Wprawdzie powiedziała o tym Liz, ale było w tym sporo przesady. A w każdym razie WTEDY sądziła, że przesadza. Teraz jednak, kiedy matka w dalszym ciągu złorzeczyła i potrząsała nią jak szmacianą lalką, Amy zaczęła się martwić, że naprawdę może zrobić jej coś złego. Spróbowała wyrwać się z jej uścisku.
Bezskutecznie. Mama trzymała ją mocno.
Dwie kobiety zatoczyły się w bok i z impetem uderzyły o stół. Prawie pusty kubek przewrócił się, przeturlał dwa razy, spadł ze stołu, rozbryzgując kropelki zimnej kawy, po czym rąbnął o podłogę i roztrzaskał się na kawałki.
Matka przestała potrząsać Amy, ale wzrok nadal miała błędny i odrobinę szalony.
– Módl się – rzuciła ostro. – Musimy się modlić, aby się okazało, że nie masz w sobie dziecka. Musimy się modlić, aby to było pomyłką.
Gwałtownie szarpnęła Amy, zmuszając ją, by upadła na kolana. Uklękły jedna obok drugiej na chłodnych płytkach. Mama zaczęła się głośno modlić trzymając Amy za rękę tak mocno, że jej palce zdawały się przebijać ciało. Amy płakała i prosiła, aby ją puściła, lecz mama ponownie ją spoliczkowała i zaczęła błagać Najświętszą Dziewicę o łaskę. A przecież sama nie była litościwa, bo kiedy zobaczyła, że Amy nie jest pochylona dostatecznie nisko, schwyciła córkę za kark i popchnęła jej głowę ku płytkom – pchała ją coraz niżej i niżej, aż Amy dotknęła czołem zimnej posadzki, a nosem wilgotnej kałuży rozlanej kawy. Choć powtarzała raz po raz: „Mamo, proszę, mamo, proszę"… Ellen jej nie słuchała, była bowiem zajęta modlitwą. Modliła się do kogo się tylko dało: Matki Bożej, Jezusa i Józefa Opiekuna, Boga Ojca i Ducha Świętego a potem skierowała modły ku poszczególnym świętym. Amy wciągnęła powietrze i drobinki z fusów kawy wpadły jej do nosa; zaczęła się krztusić i prychać, ale matka wciskała jej twarz w podłogę jeszcze mocniej niż dotychczas. Zaciskała stalowe palce na jej karku, jęczała i zawodziła, bijąc przy tym wolną ręką w podłogę; miotała się i dygotała w religijnym uniesieniu, prosząc, błagając i żebrząc o łaskę, łaskę dla siebie i dla jej krnąbrnej córki. Płakała, wyła, szlochała i prosiła, zachowując się jak fundamentaliści z kościoła nazaretańskiego; mama tak jak oni wymachiwała rękoma, mamrocząc bez przerwy pod nosem, aż w końcu jej modlitwa dobiegła końca i kobieta, zachrypnięta i wyczerpana, nagle opadła z sił.
Cisza, jaka teraz nastała, wydawała się pełna napięcia i niepokoju – podobnego efektu nie mógłby zapewnić nawet najgłośniejszy grzmot.
Mama puściła kark Amy.
W pierwszej chwili dziewczyna pozostała w tej samej pozycji co dotychczas, przywierając twarzą do podłogi, ale po kilku sekundach uniosła głowę i zakołysała się w tył, klęcząc.
Dłoń Ellen ścierpła po tak długim trzymaniu karku Amy w stalowym uścisku. Spojrzała na swoje wykrzywione jak szpony palce i zaczęła rozmasowywać je zdrową dłonią.
Oddychała ciężko.
Amy uniosła dłonie do twarzy, ocierając z niej fusy z kawy i łzy. Nie potrafiła opanować drżenia.
Na zewnątrz chmury przesłoniły słońce, a poranne światło wpadające przez kuchenne okna zafalowało niczym woda w strumieniu, po czym przygasło.
Zegar tykał głucho.
Dal Amy ta cisza była przerażająca niczym nie kończąca się chwila pomiędzy jednym uderzeniem serca a drugim, gdy mimowolnie zastanawiasz się, czy ów najważniejszy mięsień tkwiący w twojej piersi nie przestanie nagle pracować.
Kiedy w końcu matka się odezwała, Amy drgnęła gwałtownie, zaskoczona.
– Wstawaj – rzuciła lodowato matka. – Idź na górę i umyj twarz. Uczesz się.
– Tak, mamo. Obie wstały.
Amy nogi miała jak z gumy. Wygładziła pomiętą spódnicę drżącymi dłońmi.
– Przebierz się- dodała mama beznamiętnym, obojętnym głosem.
– Tak, mamo.
– Zadzwonię do doktora Spanglera i sprawdzę, czy ma dziś komplet pacjentów. Pojedziemy do niego od razu, jeśli tylko zechce nas przyjąć.
– Do doktora Spanglera? – powtórzyła Amy, zdziwiona.
– Naturalnie będziesz musiała przejść test ciążowy. Jest wiele powodów, które mogą sprawić, że nie ma się okresu. Nie możemy mieć pewności, póki nie otrzymamy wyników testu.
– Ale ja wiem, że jestem w ciąży, mamo – rzuciła drżącym głosem Amy. -Wiem, że będę miała dziecko.
– Jeśli test okaże się pozytywny – ciągnęła matka – poczynimy starania, aby zająć się twoją sprawą tak szybko, jak to tylko możliwe.
Amy nie mogła uwierzyć w ukryty sens tych słów.
– Zająć się moją sprawą?
– Poddasz się zabiegowi, tak jak tego chciałaś – stwierdziła mama, spoglądając na nią bezlitosnym wzrokiem.
– Chyba nie mówisz poważnie.
– Tak. MUSISZ poddać się zabiegowi. To jedyny sposób.
Amy o mało nie krzyknęła. Poczuła niewiarygodną ulgę. Ale jednocześnie ogarnęło j ą przerażenie, bo domyślała się, że matka każe zapłacić jej za swoją zgodę, potworną cenę.
– Ale… czy aborcja… nie jest grzechem? – spytała Amy usiłując zrozumieć sposób rozumowania Ellen.
– Nie możemy nic powiedzieć twojemu ojcu – stwierdziła mama. – Musimy zachować to przed nim w tajemnicy. On by się na to nie zgodził.
– Ale… myślałam, że TY TEŻ się na to nie zgodzisz, że tego nie zaaprobujesz… – rzuciła zakłopotana Amy.
– NIE APROBUJĘ – odrzekła ostro mama, a w jej głosie ponownie pojawił się ślad emocji. – Aborcja jest morderstwem. To grzech śmiertelny. Absolutnie jej nie akceptują. Ale dopóki mieszkasz w tym domu, nie pozwolę, by takie brzemię zawisło nad moją głową. Po prostu nie zniosłabym tego. Nie mam zamiaru żyć w ciągłym lęku o to, co może się zdarzyć. Nie chcę ponownie przeżywać tej zgrozy.
– Mamo, nie rozumiem. Mówisz tak, jakbyś wiedziała na pewno, że dziecko urodzi się z wadami czy z czymś w tym rodzaju.
Przez chwilę patrzyły na siebie na wzajem, a Amy dostrzegła w ciemnych oczach matki coś więcej niż tylko gniew i wyrzuty. W tych oczach był również strach, głęboka, niepojęta groza, która przeniknęła w głąb ciała Amy, mrożąc jej krew w żyłach.
– Któregoś dnia – powiedziała mama – we właściwej chwili miałam ci powiedzieć
Читать дальше