Carol wstała i okrężną drogą ruszyła w stronę domku. Klucze do volkswagena znajdowały się w jej torebce, a torebka – w jednej z sypialni. Musiała zdobyć kluczyki, pojechać do miasta i poprosić miejscowego szeryfa o pomoc.
Gdzie popełniłam błąd? – zastanawiała się. – Dziewczynka nie powinna zareagować tak gwałtownie. Nic nie wskazywało na to, że jest do tego zdolna. A jednak Paul słusznie się niepokoił. Ale dlaczego?
Poruszając się z najwyższą ostrożnością, spodziewając się ataku zza każdego drzewa, w ciągu piętnastu minut dotarła do skraju lasu. Na łące nie było nikogo. Domek kulił się w ulewnym deszczu.
Mała zabłądziła – pomyślała Carol. – Cale to kluczenie, zbaczanie i cofanie się na obcym terytorium mogło ją zupełnie zmylić. Sama nigdy nie odnajdzie drogi do domu.
Ludzie szeryfa nie będą zadowoleni. Poszukiwania w deszczu rozwścieczonej dziewczynki uzbrojonej w siekierę. O nie, to im się wcale nie spodoba.
Carol biegiem przemierzyła łąkę.
Kuchenne drzwi stały otworem, tak jak je zostawiła.
Wpadła do środka, zatrzasnęła je i zamknęła na zasuwę. Poczuła ulgę.
Parę razy przełknęła ślinę, wzięła głęboki oddech i przez kuchnię poszła w stronę salonu. Właśnie miała przekroczyć próg, kiedy nagle doznała niesamowitego uczucia, że nie jest sama.
Cofnęła się gwałtownie, tknięta intuicją i w tym momencie powietrze obok niej ze świstem przecięła siekiera.
– Suka. – Jane wyskoczyła z salonu.
Carol cofnęła się do zaryglowanych przez siebie drzwi, macając za plecami w poszukiwaniu zasuwy. Nie mogła jej znaleźć.
Dziewczynka zbliżyła się.
Carol odwróciła się z krzykiem, chwyciła zasuwę, próbując ją odciągnąć, ale wiedziona jakimś instynktem uskoczyła w bok w momencie, w którym ostrze siekiery wbiło się w drzwi właśnie tam, gdzie przed chwilą znajdowała się jej głowa.
Nadludzkim wysiłkiem Jane wyrwała siekierę z drewna. Carol ominęła dziewczynę i wbiegła do salonu, szukając czegoś, czym mogłaby się bronić. Na stojaku z przyborami kominkowymi wisiał pogrzebacz. Chwyciła go.
– Nienawidzę cię! – Usłyszała za swoimi plecami.
Odwróciła się błyskawicznie.
Dziewczynka zamachnęła się siekierą.
Carol, nie zastanawiając się, podniosła pogrzebacz. Zwarł się z błyszczącym ostrzem, udaremniając cios.
Siła uderzenia metalu o metal była tak wielka, że przeszył ją ból powodujący drętwienie ręki i zmuszający do rozluźnienia uścisku. Pogrzebacz wypadł z jej sztywniejących dłoni.
Cofnęła się w stronę szerokiego paleniska kominka przed nacierającą Jane, która wciąż trzymała swoją broń.
Nie miała dokąd uciec.
– Teraz – odezwała się Jane. – Teraz. Wreszcie.
Podniosła siekierę wysoko, a Carol krzyknęła, zasłaniając głowę rękami. Nagle z trzaskiem otwarły się frontowe drzwi i w progu stanął Paul. I Grace.
Siekiera uderzyła w kamienną obudowę kominka nad głową Carol. Poleciały iskry.
Paul rzucił się na ratunek, ale Jane odwróciła się do niego, zamachnęła siekierą i sprawiła, że się cofnął.
Potem znów natarła na Carol.
– Złapałam cię, ty szczurze – wyszczerzyła zęby i uniosła siekierę.
Tym razem nie chybi – przemknęło przez myśl Carol.
– Pająki!
Dziewczynka zamarła, z rękami uniesionymi nad głową.
– Pająki! – To była Grace. – Masz pająki na plecach, Lauro. O Boże, na całych plecach! Pająki! Lauro, uważaj na pająki!
Carol patrzyła oszołomiona. Twarz Jane wyrażała zgrozę.
– Pająki! – krzyknęła Grace. – Wielkie, czarne, włochate pająki. Strząśnij je! Strząśnij z pleców. Szybko!
Dziewczynka wrzasnęła i upuściła siekierę. Wymachując ramionami, próbowała strzepnąć niewidzialnych napastników. Posapywała i piszczała jak małe dziecko.
– Pomóżcie mi!
– Pająki – powtórzyła Grace, a Paul podniósł siekierę i schował ją.
Jane szarpała na sobie bluzkę, próbując ją zedrzeć, upadła na kolana, przekręciła się na bok, bełkocąc i jęcząc.
– Zawsze bała się pająków – powiedziała Grace. – Dlatego nienawidziła piwnicy.
– Piwnicy? – powtórzyła Carol.
– Tam umarła – wyjaśniła Grace.
Carol nie zrozumiała. Jednak w tej chwili nie miało to znaczenia. Patrzyła na dziewczynkę wijącą się na podłodze i nagle poczuła, że ogarnia ją litość. Uklękła przy Jane, podniosła ją, przytuliła.
– Nic ci nie jest? – spytał ją Paul.
Pokręciła głową.
– Pająki – odezwała się dziewczynka drżącym głosem.
– Nie, kochanie – powiedziała Carol. – Nie ma pająków. Nie ma na tobie żadnych pająków. Nie ma i nie będzie. – I pytająco spojrzała na Grace.
***