– I pani nazywa to urlopem? – spytała Jane.
– Czy coś nie tak? Czy według ciebie nie jest to wystarczająco atrakcyjny porządek dnia?
– Przyprawia mnie o dreszcze.
– Cóż, domek nie jest duży. Obie uporamy się z tym w ciągu godziny.
Pracę przerwało im stukanie do drzwi. Był to dozorca, Vince Gervis. Wielki, brzuchaty mężczyzna o potężnych ramionach, olbrzymich bicepsach, dużych dłoniach i sympatycznym uśmiechu.
– Właśnie robię obchód – powiedział. – Zobaczyłem pani samochód. Chciałem się przywitać.
Carol przedstawiła mu Jane jako swoją siostrzenicę (poręczne kłamstewko). Ucięli sobie grzecznościową pogawędkę, a potem Gervis zapytał”
– Pani doktor Tracy, gdzie jest drugi doktor Tracy? Chciałbym i jemu złożyć wyrazy szacunku.
– Och, jeszcze go nie ma. Przyjedzie w niedzielę, kiedy skończy ważną pracę, której nie mógł odłożyć.
Gervis zmarszczył brwi.
– Coś nie tak? – spytała Carol.
– Cóż… planowaliśmy z żoną pojechać do miasta po zakupy, może pójść do kina, zjeść coś w restauracji. Robimy tak w każdy piątek, rozumie pani. Ale teraz… Poza panią i Jane nie ma tu żywej duszy. Może ktoś przyjedzie jutro, jak w każdą sobotę, jeśli pogoda będzie znośna.
– Nie martw się o nas – odparta Carol. – Wszystko będzie dobrze. Ty i Peg możecie jechać do miasta, tak jak planowaliście.
– Cóż… nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, aby dwie panie zostały całkiem same na tym odludziu. O nie, wcale mi się to nie podoba.
– Nikt nas tu nie będzie nachodził, Vince. Brama wjazdowa jest zamknięta i bez karty magnetycznej nikt przez nią nie wejdzie.
– Każdy może wejść bez większego wysiłku.
Carol potrzebowała kilku minut i wielu słów, żeby go przekonać, aż w końcu zdecydował się nie zmieniać planów na piątkowy wieczór.
Niedługo po wyjeździe Vince’a zaczął padać deszcz. Delikatne stukanie milionów kropli uderzających o miliony szeleszczących liści działało na Carol kojąco.
Jane czuła się jednak nieswojo.
– Nie wiem dlaczego – rzekła – ale ten odgłos każe mi myśleć o ogniu… płomieniach pożerających wszystko na swojej drodze i skwierczeniu, skwierczeniu…
Deszcz zmusił Paula dojechania sześćdziesiątką, co i tak było ryzykowne, biorąc pod uwagę warunki panujące na drodze.
Wycieraczki na szybie uderzały jak metronom, a opony obracały się cicho po mokrej tłuczniowej nawierzchni.
Dzień był pochmurny, a stawał się jeszcze bardziej ponury. Miało się wrażenie, że to zmrok, a nie środek dnia. Wiatr zacinał deszczem, tworząc zasłony na zdradliwie mokrej jezdni, a przejeżdżające samochody wzbijały szarobrunatną błotnistą zawiesinę.
Mieli uczucie, jakby pontiac był stateczkiem żeglującym wśród odmętów ogromnego, zimnego morza, jedyną ciepłą, jasną plamką na bezkresnym obszarze.
Grace powiedziała”
– Nie uwierzysz w to, co mam ci do powiedzenia, ale mogę cię zrozumieć.
– Po tym, co mi się dziś przydarzyło – odparł Paul – gotów jestem uwierzyć we wszystko.
A może właśnie poltergeistowi o to chodziło? – pomyślał. – Może chciał mnie przygotować na opowieść Grace? Właściwie, gdyby mnie nie zatrzymał, wyszedłbym z domu, zanim się zjawiła.
– Postaram się mówić jak najbardziej zrozumiale – powiedziała Grace. – Ale to wcale nie jest prosta i jasna sprawa. – Tuliła swoją rozoraną lewą dłoń w prawej; krwawienie ustało, a rany zasklepiły się, zakrzepły.
– Zaczyna się to wszystko w 1865 roku, w Shippensburgu, w rodzinie Havenswoodów.
Paul rzucił jej przestraszone spojrzenie.
Patrzyła prosto przed siebie na rozmokłą od deszczu okolicę.
– Matka nazywała się Willa Havenswood, a córka miała na imię Laura. Nie lubiły się specjalnie. Właściwie wcale się nie lubiły. Wina leżała po obu stronach, a powody ich skłócenia nie są ważne. W przeciwieństwie do tego, że pewnego wiosennego dnia Willa posłała Laurę do piwnicy, żeby zrobiła wiosenne porządki, aczkolwiek świetnie wiedziała, że dziewczynka śmiertelnie boi się tam wchodzić. Rozumiesz, taka kara. I kiedy Laura była w piwnicy na dole, na piętrze wybuchł pożar. Znalazła się w potrzasku i spaliła. Umierając, musiała obwiniać matkę za to, że wpędziła ją w pułapkę. Może nawet podejrzewała Willę o zaprószenie ognia, co nie było zgodne z prawdą. Pożar spowodowała przypadkowo Rachael Adams, ciotka Laury. Zarówno dziecko, jak i matka miały zaburzenia emocjonalne, co sprzyjało tego typu melodramatycznym wyobrażeniom. W każdym razie Laura poniosła śmierć w płomieniach i możemy niemal mieć pewność, że jej ostatnią myślą było żarliwe pragnienie zemsty. Nie mogła przecież wiedzieć, że jej matka także spłonęła!
A zatem dlatego nie potwierdzono tożsamości Laury Havenswood, kiedy Carol zgłosiła to policji – pomyślał Paul. – Nie przyszło im do głowy, aby cofnąć się do dziewiętnastego wieku w poszukiwaniu rodziny Havenswoodów. Akta lokalnych urzędów z tego okresu prawdopodobnie już nawet nie istniały.
Naprzeciwko nich z mgły wynurzyła się wolno jadąca ciężarówka i Paul minął ją. Przez chwilę brudna zawiesina rozpryskiwana przez wielkie opony dudniła o tył maski pontiaca, a hałas był tak wielki, że Grace nie mogła go przekrzyczeć.
Po chwili jednak ciągnęła”
– Od 1865 roku Laura szukała zemsty co najmniej w dwóch różnych wcieleniach. Reinkarnacja, Paul. Uwierzyłbyś? Uwierzyłbyś, że w 1943 roku Laura Havenswood, jako piętnastoletnia dziewczynka, Linda Bektermann, w wieczór poprzedzający jej szesnaste urodziny próbowała zabić swoją matkę? Linda Bektermann wpadła w szał i rzuciła się na nią z siekierą, ale matka w obronie własnej zabiła dziewczynkę. Laura się nie zemściła. I czy uwierzysz, że Willa znów ożyła i jest naszą Carol? I że Laura także żyje?
– Jane?
– Tak.
Carol i Jane w ciągu godziny zrobiły porządki. Carol była zachwycona, widząc, z jaką przyjemnością, entuzjazmem i sumiennością dziewczynka wykonuje jej polecenia.
Kiedy skończyły, w nagrodę nalały sobie po szklance pepsi i usiadły w dwóch potężnych fotelach naprzeciwko kominka.
– Za wcześnie, by zająć się kolacją – rzekła Jane. – I za mokro, żeby wyjść na spacer, więc w jaką grę chciałaby pani zagrać?
– Zgadzam się na wszystko, co wybierzesz. Przejrzyj gry i zadecyduj. Sądzę jednak, że przedtem powinnyśmy przeprowadzić seans terapeutyczny.
– Czy musimy to robić nawet podczas urlopu? – spytała dziewczynka wyraźnie zaniepokojona.
– Oczywiście, nie możemy przerywać leczenia – oznajmiła Carol. – Teraz, kiedy mamy już jakieś osiągnięcia, musimy próbować nadal.
– Cóż… w porządku.
– Dobrze. Obróćmy fotele.
Płomienie w kominku tworzyły tańczące cienie na ścianach paleniska.
Na dworze deszcz nieustannie stukał o dach i konary drzew, a Carol musiała przyznać, że te odgłosy rzeczywiście przypominają trzask palących się szczap.
Zaledwie parę sekund wprowadzała Jane w trans, ale minęły prawie dwie minuty, zanim cofnęła się do momentu, od którego zaczynały się jej wspomnienia. Tym razem Carol cierpliwie czekała, aż dziewczynka przemówi.
– Mamo? To ty? To ty, mamo? – powiedziała głosem Laury.
– Laura?
– To ty? To ty, mamo? Tak?
– Odpręż się – poleciła Carol.
Nie reagując na polecenie, Jane zgarbiła ramiona, zacisnęła pięści na kolanach. Pojawiły się zmarszczki na czole i w kącikach ust. Pochyliła się w stronę Carol.
Читать дальше