Arkadij Strugacki - Pora deszczów

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Pora deszczów» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: SR, Жанр: Социально-психологическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pora deszczów: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pora deszczów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Wiktor Baniew, sławny i tolerowany przez władze pisarz, powraca do miasta swych urodzin. Miasto opanowane jest przez mokrzaki — ludzi u których specyficzna choroba genetyczna spowodowała całkowitą odmienność, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym. Baniew dostaje się w sam środek walki politycznej. Niektórzy starają się wykorzystać — do swoich celów — fenomenalne talenty mokrzaków; niektórzy zaś — zniszczyć ich całkowicie mając jako broń nienawiść tłumu. Tymczasem mokrzaki przygotowują rozumianą na swój sposób rewolucję…

Pora deszczów — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pora deszczów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Sanatorium? — zapytał Wiktor. Na zewnątrz była mgła, gęsta jak mleko. Pochłaniała światło reflektorów i nic nie było widać.

— Sanatorium, sanatorium — wymruczał kierowca zapalając papierosa. Wiktor podszedł pod drzwi i schodząc ze stopnia powiedział.

— Co za mgła! Nić nie widzę.

— Poradzi pan sobie — obojętnie obiecał kierowca i splunął przez okno. — Też sobie znaleźli miejsce na sanatorium. W dzień — mgła, wieczorem — mgła. . .

— Szczęśliwej drogi — powiedział Wiktor.

Kierowca nie odpowiedział. Silnik zawył i olbrzymi pusty autobus, cały przeszklony, oświetlony od środka jak zamknięty na noc supermarket, zawrócił, od razu przemienił się w plamę mętnego światła i odjechał z powrotem do miasta. Wiktor z trudem przesuwając dłońmi po siatce ogrodzenia znalazł bramę i na oślep ruszył aleją. Teraz, kiedy jego oczy przywykły do ciemności, niezbyt wyraźnie widział przed sobą oświetlone okna prawego skrzydła i jakąś szczególnie głęboką ciemność na miejscu lewego, gdzie spali teraz utrudzeni całym dniem na deszczu „Bracia w sapiencji”. We mgle, jakby przez watę, przenikały normalne dźwięki — grał adapter, brzęczały naczynia, ktoś ochryple wrzeszczał. Wiktor szedł, starając się trzymać środka piaszczystej alejki, żeby nie wpaść na jakąś gipsową wazę. Butelkę z dżinem troskliwie tulił do piersi i był bardzo ostrożny, niemniej jednak potknął się o coś miękkiego i parę kroków przespacerował się na czworakach. Za plecami ktoś ospale i sennie zaklął, że niby należałoby poświecić. Wiktor wymacał w mroku upuszczoną butelkę, znowu przytulił ją do piersi i poszedł dalej wystawiając przed siebie wolną rękę… Po chwili zderzył się z samochodem, po omacku ominął go i wpadł na następny. Do diabła, tu jest całe stado samochodów. Wiktor przeklinając błąkał się wśród nich jak w labiryncie i długo nie mógł dotrzeć do niewyraźnych świateł oznaczających wejście do budynku. Gładkie boki samochodów były wilgotne od skroplonej mgły. Gdzieś obok ktoś chichotał i próbował się wyrwać.

Tym razem w westybulu było pusto, nikt trzęsąc tłustym zadem nie bawił się w chowanego, ani w komórki do wynajęcia, nikt nie spał w fotelach. Wszędzie poniewierały się stłamszone płaszcze, a jakiś dowcipniś powiesił kapelusz na fikusie. Wiktor czerwonym chodnikiem wszedł na pierwsze piętro. Grzmiała muzyka. Po prawej stronie korytarza wszystkie drzwi do apartamentów posła do parlamentu były otwarte, dolatywały stamtąd tłuste zapachy jedzenia, — papierosów i zgrzanych ciał. Wiktor skręcił w lewo, zapukał do pokoju Diany. Nikt się nie odezwał. Drzwi były zamknięte, klucz tkwił w zamku. Wiktor wszedł, zapalił światło i postawił butelkę na stoliku obok telefonu. Usłyszał czyjeś kroki, wyjrzał więc na korytarz. Długim i pewnym krokiem oddalał się rosły mężczyzna w czarnym, wieczorowym garniturze . Na podeście zatrzymał się przed lustrem , uniósł głowę i poprawił krawat (Wiktor zdążył zauważyć smagły, orli profil i ostry podbródek), a potem zaszła w nim jakaś zmiana — przygarbił się — jakby przekrzywił na bok i obrzydliwie kręcąc biodrami znikł w jakichś otwartych drzwiach. Chłystek, niepewnie pomyślał Wiktor. Puszczał gdzieś pawia… Spojrzał w lewo. Tam było ciemno.

Zdjął płaszcz, zamknął pokój i poszedł szukać Diany. Trzeba będzie zajrzeć do Roschepera, pomyślał. Bo gdzie jeszcze ona może być?

Roscheper zajmował trzy sale. W pierwsze j, niedawno odbywało się żarcie. Na stołach przykrytych za — świnionymi obrusami walały się brudne talerze, popielniczki, butelki, pomięte serwetki i nikogo nie było, jeśli nie liczyć samotnej, spoconej łysiny chrapiącej w półmisku z galaretą.

Sąsiednia sala była tak zadymiona, że można było powiesić siekierę. Na gigantycznym łożu Roschepera skakały półnagie nietutejsze panienki. Grały w jakąś dziwną grę z apoplektycznie purpurowym panem burmistrzem, który rył w nich jak świnia w żołędziach i również skakał chrząkając ze szczęścia. Byli także obecni: pan policmajster bez płaszcza, pan sędzia grodzki, któremu oczy wyłaziły z orbit na skutek nerwowej zadyszki i jakaś nieznajoma, ruchliwa osobistość w liliowych barwach. Ta trójka z zapałem grała w dziecinny bilard stojący na toaletce, a w kącie, oparty o ścianę, siedział szeroko rozstawiwszy nogi, przeobleczony w utytłany galowy mundur, dyrektor gimnazjum z kretyńskim uśmiechem na wargach. Wiktor zamierzał już odejść, kiedy ktoś złapał go za nogawkę spodni. Spojrzał w dół i odskoczył. Pod nim stał na czworakach poseł do parlamentu, kawaler orderów, autor słynnego projektu zarybienia Kitchiganskich zbiorników wodnych Roscheper Nant.

— Chcę się bawić w koniki — prosząco zabeczał Roscheper. — Baw się ze mną w koniki! I — ha! — najwyraźniej był niepoczytalny.

Wiktor delikatnie się uwolnił i zajrzał do ostatniej sali. I tam zobaczył Dianę. W pierwszej chwili nie zrozumiał, że to Diana, a potem kwaśno pomyślał: bardzo przyjemnie! Było tu pełno ludzi, jacyś pobieżnie znajomi mężczyźni i kobiety, wszyscy stali kołem i klaskali w dłonie, a w środku koła tańczyła Diana z tym właśnie żółtym chłystkiem, właścicielem orlego profilu. Oczy jej płonęły, płonęły policzki, włosy powiewały nad ramionami i nawet diabeł nie był jej straszny. Orli profil bardzo starał się być na poziomie, dorównać.

Dziwne, pomyślał Wiktor. O co chodzi?… Coś tu było nie tak. Tańczy dobrze, no, po prostu wspaniale tańczy. Jak nauczyciel tańca. Nie tańczy, ale pokazuje jak należy tańczyć… Nawet nie jak nauczyciel, tylko jak uczeń na egzaminie. Strasznie zależy mu na piątce… Nie, nie to. Słuchaj kochany, przecież ty tańczysz z Dianą! Czy tego nie widzisz? Wiktor jak zwykle uruchomił wyobraźnię. Aktor tańczy na scenie, wszystko dobrze, wszystko pięknie, wszystko idzie jak należy, nikt się nie sypie, a w domu nieszczęście… nie, wcale niekoniecznie nieszczęście, zwyczajnie czekają na jego powrót, a on również czeka, kiedy spadnie kurtyna i zgasną światła… i nawet wcale nie aktor, tylko postronny człowiek udający aktora, który sam gra już bardzo postronnego człowieka… Czyżby Diana tego nie czuła? Przecież to fałsz. Manekin. Ani, odrobiny bliskości, ani krzty pokusy, ani cienia pożądania… Coś do siebie mówią i nie sposób zrozumieć — co. Nie spocił się pan? Tak, czytałem i to nawet dwa razy… I wtedy zobaczył, że Diana biegnie do niego roztrącając gości. — Chodź tańczyć! — krzyczała z daleka.

Ktoś zagrodził jej drogę, ktoś złapał za rękaw, wyrwała się śmiejąc, a Wiktor wciąż szukał oczami żółtoskórego, nie mógł znaleźć i czul nieprzyjemny niepokój.

Diana podbiegła do niego, schwyciła za rękaw i wciągnęła w koło.

— Chodź, chodź! Tu są sami swoi — pijaczyny, łajdaczyny, sukinsyny… Pokaż im jak się to robi! Ten smarkacz nic nie potrafi…

Wciągnęła go do środka, ktoś w tłumie wrzasnął „Niech żyje pisarz Baniew!”. Adapter, który zamilkł na chwilę, znowu zagrzmiał i zaszczekał, Diana przywarła do Wiktora, potem odskoczyła, pachniało od niej perfumami i winem, była cała rozpalona i Wiktor nic już teraz nie widział — oprócz jej ożywionej prześlicznej twarzy i rozwianych włosów.

— Tańcz! — krzyknęła i zaczęła tańczyć. — Zuch jesteś, że przyjechałeś.

— Tak. Tak.

— Po co jesteś trzeźwy? Zawsze jesteś trzeźwy, kiedy nie trzeba.

— Jeszcze będę pijany.

— Dzisiaj jesteś mi potrzebny pijany.

— Będę.

— Żeby robić z tobą, co będę chciała. Nie ty ze mną, tylko ja z tobą.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pora deszczów»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pora deszczów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Pora deszczów»

Обсуждение, отзывы о книге «Pora deszczów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x