Яцек Дукай - Starość aksolotla
Здесь есть возможность читать онлайн «Яцек Дукай - Starość aksolotla» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2015, Издательство: Allegro, Жанр: sf_postapocalyptic, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Starość aksolotla
- Автор:
- Издательство:Allegro
- Жанр:
- Год:2015
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Starość aksolotla: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Starość aksolotla»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Starość aksolotla — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Starość aksolotla», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Nie chcesz mnie wypuścić, bo boisz się, że skończę jak inni zajesowani cheatami Uraloczka Team — Arkon, Fergusson, siedemset kopii Pereza — wszystkich połknęła ta sama pustka, sen, nie sen, Dolina Cienia Śmierci.
— Wróć, dzieci tak cię lubią!
Nie. Sam sam sam muszę sam.
Musi. Pani Spiro mimo wszystko pośle za nim swoje dzieci, nie może Grześ legnąć tu tak u bram Raju. O zmroku staje wreszcie na nogi. Światła San Francisco wskazują mu drogę. Kuleje mocno, utracił wszystkie swoje obłości i gładkości, nie dla niego też już lśnienie szklanego cynobru, kuleje i po stu krokach odpada mu prawe przedramię. Most Golden Gate stoi nad pustynią jak trampolina na Księżyc w pełni, znudzone życiem aksolotle skaczą z niego w burzliwy nurt rzeki kamieni.
Zew Pani Spiro rwie się i łamie, to kres jej możliwości.
— Od czego uciekasz? Czego szukasz? Człowieka? Naprawdę? Przyznaj się! — przede mną możesz się przyznać — najbardziej przeraża cię ta możliwość cicha, że w istocie nic, nic, nic się nie zmieniło. Że n i e m a ż a d n e j r ó ż n i c y — wskroś ajesów, transformacji, mechów i rozklepanych epigenetyk i epikultur — i to, to właśnie jest naga prawda egzystencji: hardware dzwoniący o hardware, echo pustego złomu pod niebem nieskończoności. Nie uciekniesz, od tego nie ma ucieczki.
Złom zatacza się, upada, wstaje, zatacza, brnie dalej w sen i pustkowie. To nie może być prawda, pamięta, chociaż nie potrafi nazwać, ale pamięta tę różnicę, ma pewność, że coś bezpowrotnie stracił. Co? Co?
— Nie ma żadnej różnicy, miły, nie ma żadnej różnicy…
Mętne ślepia ambystomy błądzą po widnokręgu. Wszystko się chwieje, pustynia to jedyna constans. Na rzymskim bruku upadł i stracił pokrywę pleców; coś szwankuje w bateriach iguarte. Musi czekać świtu, napić się słońca; dopiero wtedy podnosi się na wyższą krzywą energetyczną i rusza naprzód.
I znowu noga za nogą, kulejąc, przez Grenady, Gothamy, Nessusy, wszystkie bezludne i martwe, przez Florencje i Szanghaje, i przez wyschnięte Morza Sargassowe z milionami okrętów wody, powietrza, ziemi i próżni. Krokomierze pokazują absurdalne liczby, dotarłby już przecież na drugi koniec kontynentu. Dociera do linii połamanych elektrowni wiatrowo-solarnych i tu pada pod białym słupem niczym pod kłem prehistorycznego smoka wybitym spod spękanej ziemi, kłem, żebrem lub szponem, w dzień drapie on lukrowy błękit, w nocy wydziobuje nowe kratery w tarczy Księżyca. Coś poważnie szwankuje w bateriach iguarte, nie utrzymują energii przez noc i nie ładują się do pełna, systemy naprawcze także już nie zaradzą zniszczeniu, pozostało w gruchocie tylko tyle mocy, by podtrzymać pracę procesora; każdy ruch żelastwa to jedna myśl mniej. Już się więc nie rusza. Oparty o wyszlifowaną do kryształu kość starożytnej bestii, spoczął tu naprzeciw rozłożystego ołtarza Afryki. Maszyna nieuchronnie traci na sprawności, entropia podgryza wydajność podzespołów i nie ma wyjścia, trzeba stopniowo schodzić na coraz niższe profile energetyczne, spowalniać się i wychładzać. Przestał zauważać obrót dni, przeskakując niekiedy całe pory słońca i mroku. Nakrywają go na przemian sezony zabójczej spiekoty i monsunowych ulew. Diuny drobnoziarnistego piasku to podchodzą mu do piersi, to spływają z bezwładnych kończyn. Obroty gwiazdoskłonu także przyspieszyły, Znaki Zodiaku i Znaki Hardware’u pędzą niczym na modlitewnym kołowrotku. Rozbłyskują między nimi coraz to nowe iskierki, Rozety i nie-Rozety, radioteleskopy, habitaty, zwierciadła solarne, windy orbitalne i akceleratory cząstek, zacząłby się zastanawiać, co też tam buduje się w kosmosie, ale po takich myślach musiałby przeletargować rok, więc nie zastanawia się, tylko pozwala się obmywać nurtowi czasu, nurtowi snu, nurtowi technologii, nurtowi przyrody, też już nie potrafiąc ich odróżnić, promieniste metropolie ustępują miejsca równie efektownym kataklizmom, erupcjom wulkanów, upadkom meteorytów, przemarszom wielonożnych piorunów, pożarom i powodziom, potem następują inwazje karnawałowego Życia, zarastają pustynię coraz to dziwniejsze flory i maternice, metaliczne trawy, stada wędrownych kwiatów, bibułowe lasy eozynowej fotosyntezy, manga mać dżungle, kolibrowe aniołki o fraktalowych skrzydełkach polują w nich z minitrójzębami i harpunami, obsiadły złom zasadzony pod żebrem smoka i jego także pokłuły i podziobały, krusząc ostatnie cynobrowe pancerze głowy i piersi, potem nastaje pora Życia Miyazakiego i równinę opanowują roje nieśmiałych duszków, ciągną pochody kami i bogów, a między niskimi chmurami przesuwają się armady drewnianych statków powietrznych, potem znowu pustynia i ugór i martwe fatamorgany, potem znowu ruch materii samoożywionej, kamienie przemawiają do diun, diuny szepczą do Księżyca, piasek skręca się w tornada i wieże i termitiery i poetyckie biomechy, nieziemsko barokowe krajobrazy Życia bez życia, tymczasem brak już energii choćby na zdziwienie, tak szybko przemykają wektory, przyrody, sny i cywilizacje, 200K, 300K, milion dni po Zagładzie, i kolejny, i 5M, 10M, i nikt pewnie już nie pamięta Zagłady, nikt pewnie już nie pamięta człowieka, brak mocy i zasobów na tę pamięć, zresztą czy warto, nie warto, tak naprawdę nie ma przecież żadnej różnicy, nie ma żadnej różnicy, wiesz to z pewnością absolutną, only hardware remains . 100M, 200M, 300M, bije radosny zegar pustki, a w popękanych obiektywach przerdzewiałego mecha wschodzą i zachodzą galaktyki i wszechświaty.
I tak, po krótkich kilkuset tysiącach lat, pełnych chwały i udręki, Siedemnasty ustąpił miejsca Osiemnastemu — i, jak się okazuje, Ostatniemu — gatunkowi Człowieka.
…W istocie jedynie poprzez taką literacką sztuczkę mogę oddać przekonanie, że cała nasza współczesna kultura jest niczym więcej niż chaotycznym i zacinającym się pierwszym z eksperymentów.
Ostatni i pierwsi ludzie
W. Olaf Stapledon
lipiec — grudzień 2013
G
ILDIE I ALIANSE
BULL&BULL ALLIANCE
ROYAL ALLIANCE
BLACK CASTLE
SMALL CASTLE
G.O.A.T.
DWARF FORTRESS
PATAGONIA RIDERS
TYRANNOSAURUS REX
N.O.R.A.D.
FIRST PARADISE
RANDOMICI
WIECZNE CESARSTWO
SALAMANDRY
INSOUL3
MIT
STL – SLAVE TRANSFORMERS LIST
DZIECI NEMO
WIELKI SOJUSZ PÓŁNOCNY
HTL – HELSINKI TRANSFORMERS LIST
MTL – MOSCOW TRANSFORMERS LIST
CHŪŌ AKACHŌCHIN
PROJECT GENESIS
SPECTRY
Ilustracje:
Now We're Dying
Dead Man's FAQ
Melancholy's King
Hammering in Tokyo
Diving into the Dream
Horus Rising
Our Lady of Paradise
Joyful Clock of the Void
Exlibrisy:
All that lives must die, passing through steel to eternity
Ciało, ojczyzno moja
Chcesz wiedzieć więcej?
Death is not the end
Would you kindly… kill!
Cóż to za robot piękny i młody, i cóż to za robotniczka
Of gods and bots
Show must go on
Niebo nad rajem miało barwę ekranu monitora nastrojonego na aksolotlowy kanał
Stworzył więc mech człowieka na swój obraz, na obraz gadżetu go stworzył: stworzył dziecko i dziecko
Czyja dłoń przelała grozę tę w symetrię ciała?
War, war never changes
We will be friends until forever, just you wait and see
Ludzie to nasza specjalność
Trzeba mieć chaos w sobie, by narodzić tańczącą gwiazdę
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Starość aksolotla»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Starość aksolotla» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Starość aksolotla» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.