- Ale będzie przygoda. - Piotruś zatarł ręce. - Kumple będą mi zazdrościć...
Obaj starcy umilkli i popatrzyli na niego dziwnie. Zaaferowani problemem zdążyli zapomnieć o jego istnieniu.
- To zbyt niebezpieczna wyprawa - mruknął Wędrowycz. - Te ich klątwy to straszne paskudztwo.
- To ja w pocie czoła zdobywałem dwie tróje na świadectwie, żeby ci, pradziadku, zrobić przyjemność, a ty teraz...
Faktycznie, prawnuczek, do tej pory patologiczny kujon, postarał się na koniec roku o dwie oceny dostateczne - z plastyki i muzyki.
Egzorcysta westchnął, wspominając swoje rozstanie z gminną szkołą. To świadectwo pokryte równo pałami ze wszystkich przedmiotów. Ta miła świadomość, że pachołki carskiego ministerium edukacji definitywnie postawiły na nim krzyżyk i że nigdy więcej nie będzie musiał siedzieć w twardej ławce. A ilu nowych przekleństw i wyzwisk się wtedy nauczył... I tylko jedna zadra w duszy psuła wspomnienie tego pięknego dnia - kopniak, którym pożegnał go nauczyciel...
Dwie tróje prawnuk zdobył... Niby niewiele, ale może jeszcze będą z niego ludzie?
- Pal diabli. - Machnął ręką. - Możesz jechać z nami.
- Wyklęty powstań ludu ziemi - zaintonował Feliks Dzierżyński, odgrzebując Lenina przyprószonego warstwą gleby.
Wódz usiadł i rozejrzał się wokoło.
- Gdzie my, do diabła, jesteśmy? - zapytał.
- Cholera wie. Coś mi się widzi, że to obrzeża jakiegoś wielgachnego burżujskiego miasta.
Znajdowali się na stoku niewielkiej wydmy. Przed sobą widzieli zagajnik rachitycznych sosenek, a za nim prześwitywały dachy willi.
- Siedemdziesiąt lat mieli i nie tylko komunizmu nie zbudowali, ale i kapitalistów wytępić im się nie udało -westchnął Lenin. - A takie dokładne wskazówki im zostawiłem...
- Wodzu?
- Tak?
- Zastanawiam się nad takim problemem... W zasadzie jesteśmy w tej chwili wolni i nie mamy nad sobą żadnej kontroli.
- Też mi to chodziło po głowie - przyznał Włodzimierz Iljicz. - Sądzisz, że warto spróbować raz jeszcze?
- Z rewolucją światową? Właśnie...
- Najpierw misja. Powstrzymamy archeologów i zastanowimy się, co dalej.
- No, nie wiem. - Dzierżyński pokręcił z powątpiewaniem głową. - Jesteśmy komunistami.
Czy musimy dotrzymywać słowa danego feudalnej jaczejce złożonej z byłych władców Egiptu? Sam pisałeś, że królów i ich pomiot należy wyciąć równo z ziemią...
- Wiesz co, Fiedia, ty to zawsze byłeś w gorącej wodzie kąpany. Pomyśl chwilę, tępaku. Poprzednio z rewolucją nam nie wyszło. Gdzie gwarancja, że teraz będzie lepiej? Dlatego odwalimy tę robótkę dla Amenhotepa. Uratujemy jego faraoński tyłek. Czy teraz rozumiesz po co?
- Żeby w razie wpadki mieć gdzie wrócić! - Feliks walnął się w czoło, aż zadudniło. - Wołodia, jesteś geniuszem.
- Wiem. - Wódz skromnie zmrużył oczka. - No to po kolei. Trzeba się zorientować w sytuacji, zdobyć broń, pieniądze, zanalizować, gdzie tu są ośrodki decyzyjne, wkopać archeologom, zablokować im możliwości badań, a jak się nie da, zlikwidować ich fizycznie.
- Pieniądze... Od obrabiania banków był Stalin. Ale jego się pozbyliśmy i to, niestety, definitywnie - westchnął Lenin. - No, nie łam się, poradzimy sobie. Trzeba też skombinować nowe ubrania, bo się boję, że nasze nie pasują do tej epoki.
Rankiem znowu zeszli się u Semena. Wybuch wybuchem, ale w szopie została jeszcze cała beczka zacieru. Godzinkę później, gdy z odbudowanej aparatury popłynął strumyczek wonnej gorzałki, można było wrócić do narady.
- Musimy sprawdzić, czy na pewno o to chodzi - powiedział Jakub stanowczo.
- Ale jak? - zainteresował się Piotruś.
- Będę potrzebował tej książki i współczesnej mapy Egiptu... Cholera, do Chełma trza skoczyć...
- Jest u nas w domu, na Starym Majdanie - przypomniał sobie prawnuk. - Wezmę konia i pojadę.
- Skąd ona się tam wzięła?! - Pradziadek wytrzeszczył oczy. - W życiu nie miałem żadnej mapy!
- Do miesięcznika dawali. Za darmo.
- Na przyszły raz pytaj, co wolno do domu wnosić - syknął egzorcysta. - Bo jeszcze biedy sobie napytasz. Dobra, bierz Marikę i gnaj. Spotkamy się za dwie godziny koło domu Izydora Bardaka.
- Czemu tam? - zdziwił się kozak.
- Przecież nie będę egipskiej klątwy wypróbowywał na sobie!
- Plan jest następujący - powiedział Lenin, patrząc na tramwaj - wsiadamy do wagonu i kradniemy konduktorowi utarg z torby.
- Genialne, wodzu - burknął Dzierżyński. - A masz doświadczenie w kradzieżach kieszonkowych?
- Liczyłem na ciebie, Fiedia... Z tego, co pamiętam, zaiwaniłeś kiedyś kasę z burdelu.
- Ale nie podstępem, tylko w czasie zamieszania wywołanego wielkim pożarem. A tramwaj jest dużo trudniej podpalić niż dom publiczny.
- Tak sądzisz?
- Tam przynajmniej były draperie, pościel, parkiety, wystarczyło, że kanister paliwa rozlałem i polatałem z pochodnią kilka minut. A tu co ma się palić? Blacha, szkło, oni nawet drewnianych ławek do środka już nie wstawiają.
- No co ty? Co to za problem, jedna torba z utargiem - podpuszczał go wódz. - Ty miałbyś sobie nie poradzić?
- Od wyciągania portfeli w tłoku byli Bucharin i Zinowjew. Tylko że ich pechowo nie zmumifikowano...
- To może damy konduktorowi solidnie w łeb i zabierzemy forsę siłą?
- Ja byłem od strzelania. Od dawania w łeb był Stalin.
- To co robimy? - Lenin, jak zwykle, gdy coś szło nie po jego myśli, popadł w depresję.
- Wsiądziemy do tramwaju. Ty dasz konduktorowi w mordę, a ja zabiorę utarg - zaproponował Feliks.
- W mordę? Pięścią? Tymi rękami? - Lenin z rozpaczą popatrzył na swoje wypielęgnowane dłonie. - Przecież wiesz, że nigdy w życiu nie pracowałem, siły fizycznej mam tyle co wróbel. Za to mój intelekt...
- No to sobie wybij z głowy karierę tramwajowego rabusia - burknął Krwawy Feliks. - Brak ci predyspozycji. Wsiadajmy, zobaczymy, co będzie dalej.
Wskoczyli do wagonu z zamiarem przejechania kilku przystanków. Ku pewnemu rozczarowaniu Dzierżyńskiego w tramwaju w ogóle nie było konduktora.
- Wiem już, gdzie jesteśmy - powiedział Krwawy Feliks. - Sporo się tu pozmieniało, ale jestem pewien. To Warszawa. Zaraz będzie dworzec.
W miejscu dworca wznosiło się wielgachne, przeszklone gmaszysko.
- Co to jest supermarket? - Lenin oglądał szyld.
- To z niemieckiego chyba - mruknął Dzierżyński. - Hala targowa czy coś. Wysiadamy pozwiedzać?
- Od czegoś trzeba zacząć. Zobaczymy, jakie są braki w zaopatrzeniu i które towary są teraz deficytowe. Jak zaczniemy podburzać lud, ta wiedza się przyda.
Wysiedli, zeszli po schodkach do przejścia podziemnego i po chwili przekroczyli wrota świątyni handlu.
- O, w mordę - zacukał się Lenin, rozglądając wokoło. - Toż to jest z pięć razy większe niż delikatesy Jelisiejewa w Moskwie przed rewolucją. A przecież tamte były ogromne, ze trzy dni nasze chłopaki je rabowali...
- No fakt, bogato tu, ale przecież rewolucja nie takie potęgi łyka. - Krwawy Feliks powiódł dookoła ponurym wzrokiem. - Armia Czerwona zrobi z tym porządek. A ilu burżujów trzeba będzie puścić na rozkurz... - Patrzył zafascynowany. - Tu wszyscy wyglądają na nadzianych.
- Widać biedaków się tu nie wpuszcza.
- No co ty, Wołodia, przecież my nie mamy ani grosza, nawet ubiorem nie pasujemy do tego tłumu, a weszliśmy bez kłopotu. Może osiągnęli taki poziom życia., że wszyscy są bogaci.
- W kapitalizmie to niemożliwe - uciął Lenin.
- To może to jednak jest socjalizm? - Dzierżyński rozejrzał się niepewnie.
Читать дальше