- W socjalizmie dla odmiany niemożliwy jest tak wysoki poziom koncentracji kapitału.
Jakbyś trochę uważniej czytał moje dzieła, tobyś wiedział. Poza tym w rozwiniętym socjalizmie złoto nie posiada żadnej wartości. - Przeciągnął chciwym spojrzeniem po witrynie sklepu jubilerskiego.
Chaszcze za domem Izydora Bardaka były rozległe i bujne. Piotruś z trudem odnalazł pradziadka w tej dżungli.
- Mam. - Pokazał mapę.
- Rzuć na ziemię i cofnij się tak z piętnaście metrów - polecił mu Jakub.
Po chwili sam rozłożył mapę i przyłożył do niej książkę. Semen, zachowując spory dystans, rzucił mu stronę ze starego atlasu, który wczoraj oglądali u niego w chałupie.
Wędrowycz dołożył jeszcze broszurę o odwiertach geologicznych, owinął cały pakunek taśmą samoprzylepną i cisnął z rozmachem. Potencjalna bomba przeleciała nad płotem i chlupnęła prosto w gnojówkę w kącie podwórza. Przez chwilę unosiła się na powierzchni, wreszcie poszła na dno z ohydnym mlaśnięciem. Trzej spiskowcy wycofali się na wzgórze i przystąpili do fachowej oceny skutków.
Izydor Bardak wygramolił się z chałupy koło południa. Wyszedł za próg i postawiwszy wiadro na podeście, zatrzasnął za sobą drzwi. Huknęły zdrowo, a szyba jednego z okien trzasnęła.
- Czemu ta klątwa z takim upodobaniem wybija okna? - zamyślił się kozak.
- Bo szkło w Egipcie było nieprawdopodobnie drogie - błysnął pomysłem Piotruś. - A widać jest tak zaprogramowana, żeby narobić maksymalnych strat.
- Brawo, moja szkoła! - Jakub pokraśniał z dumy. Wrócili do obserwacji.
Bardak obejrzał się, aby sprawdzić, co się stało, i niechcący wywalił wiadro. Świńska karma spłynęła po trzech betonowych schodkach.
Izydor zaklął szpetnie.
Z całego podwórza do rozlanej brei zbiegły się kaczki i z miejsca zaczęły pałaszować ją z apetytem.
- Poszły won! - ryknął, ale ptactwo miało to gdzieś. Bardak cofnął się do sionki. Po chwili wrócił z szufelką w dłoni. Znowu zatrzasnął drzwi i zaczął zbierać karmę. W tym momencie masywne skrzydło opuściło zawiasy i runęło na niego. Izydor zdołał zasłonić się dłonią, ale wtedy właśnie wpadł w poślizg na rozchlapanej brei i starabaniwszy się po stopniach, spoczął malowniczo w błocie podwórza.
- Klątwa ostro daje - ucieszył się Piotruś.
- To mógł być tylko przypadek. - Semen pokręcił głową. - Zobaczymy, co będzie dalej.
Izydor pozbierał się jakoś. Zgarnął resztki karmy do wiadra i poczłapał naprzód. Tuż koło gnojówki poślizgnął się nieoczekiwanie i poleciał łbem prosto w cuchnące bajoro. Wpadł od razu jak kamień i tylko drgające podeszwy gumofilców wskazywały, że agonia jeszcze trwa.
- Hy, hy - ucieszył się Jakub. - No i świnia poszła do gnoju, gdzie jej miejsce. Trzynasty wróg do listy wyeliminowanych! Wykończyłem grzyba, i to rękami starożytnych Egipcjan, więc i grzechu nie będzie... No nie?
Ale prawnuka i Semena już obok nie było. Wpadli na podwórze i ucapiwszy Bardaka za nogi, wyciągnęli na powierzchnię. Ten otrząsnął się, otworzył oczy. Piotruś odetchnął z ulgą, widząc, że niebezpieczeństwo udzielania pomocy metodą usta-usta zostało zażegnane.
- O kurde - wycharczał uratowany. - Dzięki...
- Drobiazg - mruknął Semen. - Akurat przechodziliśmy obok, patrzymy, a tu nogi wystają.
- Chodźcie, kielicha sobie strzelimy. Tylko się ciut umyję. - Izydor doszedł już do siebie.
- Nie mogę, pradziadek by mnie zabił, gdybym się napił z jakimś Bardakiem – wyjaśnił chłopiec.
Gospodarz popatrzył na niego i nieoczekiwanie zrobił się blady pod warstwą łajna. - Ty jesteś prawnukiem...
- No ba!
- Eee... No tak... To może wypijemy kiedy indziej, dziadzio wyciągnie nogi, to wpadnij na bimberek...
Poszli. Jakub czekał na nich w krzakach wkurzony jak diabli.
- Czy wyście pogłupieli? - syknął. - Bardaka ratować?!
- Śmierć w gnoju niehonorowa - burknął Semen. - Masz coś do niego, to go zarżnij i tyle.
- Nie o to mi chodzi - prychnął egzorcysta. - Jak mu podrzuciliśmy tę bombę, skrzyżowaliśmy nitki naszych losów. Teraz jest zamieszany w sprawę grobowca. Gdyby kojfnął, problemu by nie było, a tak będzie się nam plątał pod nogami.
- Wiesz, tak się zastanawiam... - rzucił Feliks, patrząc na tłum przewalający się deptakiem.
- Popatrz na tego łebka. No, tego, co wygląda jak Indianin.
Opodal nich siedział punk z imponującym irokezem. Przed nim leżała blaszana puszka, a na kawałku tektury nagryzmolony był napis: „Zbieram na mercedesa".
- No widzę. - Włodzimierz Iljicz kiwnął głową. - Żebrze i chyba całkiem nieźle mu to idzie. - Jego wzrok spoczął na misce pełnej już drobniaków. - A i cel szlachetny, jakąś Hiszpankę chce widać poderwać...
- Dziwna tylko ta pisownia. Imię Mercedes się w polskim nie odmienia...
- Pewnie język się zmienił. Zwróć uwagę, że ostatnio byłeś tu osiemdziesiąt lat temu, a i to przecież do Warszawy nie doszliście.
- Fakt. A teraz popatrz na tamtego...
Kawałek dalej stał rycerz w pełnej zbroi. Przed nim także stała puszka na datki.
- Widzę, że coś ci chodzi po głowie – zauważył wódz.
- Hmm... Włosy... A gdyby tak... - Dzierżyński wstał z ławki i podszedł do punka.
Wśród naszywek zdobiących ubiór chłopaka dostrzegł zarówno gwiazdę, jak i sierp skrzyżowany z młotem. Znaczy się swojak, komunista.
- Bracie rewolucjonisto - powiedział - dasz z pięć złotych towarzyszom w potrzebie?
- Jasne. - Młody podał mu monetę.
Krwawy Feliks zanurkował do sklepiku i po chwili wyszedł, ściskając w ręce trzy jednorazowe maszynki do golenia.
- Wołodia! - Skinął na Lenina. - Chodź. Przywrócimy ci historyczny wygląd.
- Tego się właśnie obawiałem - westchnął wódz. - A już się cieszyłem, że tak ładnie odrosły...
Kilkanaście minut później, gdy wynurzyli się z bramy, Lenin był znowu łysy jak kolano.
Feliks pokręcił się po ulicy, znalazł w śmietniku pudełko po pizzy, plastikową butelkę z resztką keczupu i kubek po coca-coli. Przechodnie z niejakim zdumieniem powitali pojawienie się nowej pary żebraków. Trzeba przyznać, że ci dwaj zabrali się do roboty bardzo fachowo. Nie tylko byli uderzająco podobni do postaci, które odgrywali, ale nawet zaopatrzyli się w ubrania z epoki.
Feliks Dzierżyński i Włodzimierz Iljicz Lenin proszą o datki na przeprowadzenie rewolucji świaTOWEJ - głosił napis wykonany keczupem na tekturce.
I ludzie, parskając śmiechem, szczodrze wsparli ideę. Po godzinie Dzierżyński uznał, że mają dość pieniędzy. Odpalił punkowi dwie dychy i poszli na obiad do McDonald'sa.
- To chyba pierwsze pieniądze, które w życiu zarobiłem - wyznał Lenin, wgryzając się w hamburgera. -Aż mi głupio...
- Nie ty zarobiłeś, tylko ja - uspokoił go towarzysz. - Ty tylko pomogłeś.
- A, to w porządku.
- Zostało trzydzieści złotych. - Feliks przeliczył resztę pieniędzy. - Długo na tym nie pociągniemy... Trzeba jeszcze trochę pozbierać. Może do wieczora odłożymy całego stówaka?
- No to chodźmy - zgodził się Lenin. Wrócili na ławeczkę i ustawili tekturę.
- Chłopaki, weźcie mnie na wspólnika. - Punk wyrósł jak spod ziemi. Na głowie miał kupioną na pobliskim stoisku budionnówkę. - We trzech więcej zarobimy.
- Dobra - zgodził się Feliks. - My siedzimy, ty chodzisz z kubkiem.
- Jasne. Arek jestem.
I rzeczywiście, teraz poszło dużo lepiej. Niebawem kieszenie wypełnił im mile brzęczący ciężar. Siedli we trzech i podzielili się sprawiedliwie urobkiem.
Читать дальше