Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi
Здесь есть возможность читать онлайн «Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Zimne brzegi
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Zimne brzegi: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zimne brzegi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Zimne brzegi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zimne brzegi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Chłopiec milczał. Wpił się we mnie ciemnymi oczami, czekał.
- A potem nagle los się odmienił. Prawowita żona arystokraty urodziła dziecko. I cóż, stałeś się zbędny. Mogli zabić. Ale ktoś miał o ciebie staranie, prawda? Myślę, że twój ojciec okazał się dobry. Schował cię. Do kopalni wysłał. Zawsze to lepsze niż śmierć. Tak było?
- Nie... nie całkiem...
Oczy Marka zalśniły. No proszę. Doprowadziłem chłopaka do łez.
- Przestań - usiadłem obok i otarłem mu łzy rękawem jego własnej koszuli. - Nie ma czego żałować. Życie kręci wierci, ale Zbawiciel prawdę widzi. Kogo kocha, tego doświadcza. Ty i tak masz taki skarb, jaki mnie się nigdy nie śnił.
Mark od razu ucichł.
- Nie bój się, nie będę torturował z ciebie Słowa. Powiedz lepiej, co przy tym czujesz?
- Chłód.
- To wszystko?
- To wszystko. Jakbym wyciągał rękę w ciemność i wiedział, co tam znajdę. I znajduję. Tylko zimno.
- Jasne. To tak jakby jedzenie z lodu kraść. Nic szczególnego.
Czemu moje myśli krążą wokół żarcia? Mark wpatrzył się we mnie i powiedział ze zdumieniem:
- Śmiejecie się ze mnie? Śmiejecie się, prawda?
- Tak. A co, nie wolno?
Uśmiechnął się:
- Nie sądziłem, że umiecie. Cały czas jesteście tacy posępni.
- Wiesz co, Mark, dałbyś spokój z tym wy. Ja dla ciebie nie hrabia, ty dla mnie nie książę. Obaj jesteśmy zbiegłymi katorżnikami, jeden młody, drugi stary. Umowa stoi?
Mark skinął głową.
- Masz rację, złodzieju Ilmarze.
- Zuch z ciebie, bastardzie Marku - grzeczność za grzeczność. - Może nie zdobędziesz pałaców, ale nie zginiesz. Umiesz cokolwiek robić?
- Tak.
- Na przykład?
- Fechtować się. Strzelać.
Nie od razu go zrozumiałem. Kto dałby dzieciakowi broń?
- Z kulomiotu?
- Tak
- Naprawdę cię na następcę szykowali - przyznałem. - Cóż, przydatna umiejętność. Walczyć cię uczyli. Tuzin zacząłeś?
Chłopiec zacisnął wargi. Niechętnie wykrztusił:
- Nie wiem. Może.
- To źle - pokręciłem głową. - Póki nie masz pewności, myśl, że zacząłeś. No bo jak się liczy tuzin? Jeśli raniłeś kogoś i w ciągu tygodnia nie umarł - nie liczy się. Jeśli nie zabiłeś, ale pozwoliłeś umrzeć... no, gdybym ja ciebie na ulicy strażnikom porzucił... też się nie liczy. To los. Ale jeśli dokładnie nie wiesz, uznaj, że zabiłeś. Tak będzie spokojniej.
- Wiem.
- Dobrze. Dialektów cię uczyli? Romański nie jest twoim ojczystym, prawda?
Mark milczał.
- Czuję, że nie jest. Ale to nic, mówisz dobrze, nie można się przyczepić. Trochę uczenie, jakbyś się puszył, ale to się zdarza. Rosyjski znasz - słyszałem, jak z kowalem rozmawiałeś. Po galijsku mówisz?
- Oui.
- Iberyjski, niemiecki?
- Si, claro. Ich spreche.
- Inne języki też pewnie znasz - zasugerowałem. - Co?
Chłopak kiwnął głową. W jego oczach błysnęła duma.
- To już dużo - pochwaliłem. - Dorośniesz, będziesz mógł pracować jako tłumacz. Duże pieniądze, zwłaszcza jeśli się do arystokraty na służbę nająć.
Oho, znowu. Tym razem naprawdę się rozpłakał. Po cichu, ale na całego. Też mu pocieszenie wymyśliłem! Będzie usługiwał jakiemuś śmierdzącemu baronowi! A on już siebie widział jako hrabiego czy księcia!
- Po tym, co odeszło, nie płacz, myśl o tym, co będzie! - warknąłem, chcąc gruboskórnością przerwać jego łzy. - Duży z ciebie chłopak!
Mark ryczał dalej. Mojego tonu się nie przestraszył - pewnie, że przyjemnie, ale jak go uspokoić?
- Myśl, co zrobisz, jak dorośniesz! - powiedziałem ostro. - A potem chwytaj szczęście! Jak się uda, to tytuł zdobędziesz! Gdy wydostaniemy się z Wysp - starałem się, żeby w moich słowach zabrzmiało głębokie przekonanie, którego nie czułem - to jak będziesz na chleb zarabiał?
Wzruszył ramionami.
- Głowę masz mądrą - rozmyślałem na głos. - Z taką głową do manufaktury się nająć, to rozgniewać Zbawiciela. Do klasztoru? Nie jesteś kaleką, żeby cię mnisi przygarnęli... zresztą, mnisia miłość - parszywa sprawa, oni tam jeden przez drugiego zboczeńcy, niech ich Zbawiciel pokara... świątyni Siostry tym bardziej nie proponuję, sam rozumiesz.
Mark pospiesznie kiwnął głową, jakby naprawdę myślał, że właśnie w tej minucie ważą się jego losy. Dał się wciągnąć w grę. Ilmar Przebiegły, złodziej nad złodziejami, troszczy się o porzuconego bastarda!
- Mam kilku znajomych kupców. Dobrych kupców, bogatych - nie precyzowałem, że ich bogactwo wynikało ze skupowania rzeczy skradzionych. - Mogę z nimi pogadać, żeby cię wzięli na ucznia. Nie na zawsze, oczywiście, jak podrośniesz, odejdziesz. Ale zawsze zarobisz. Matematyki też cię na pewno uczyli, nie wątpię. Języki znasz. Chłopak z ciebie mocny. Jak poproszę, nie skrzywdzą cię. Mogę powiedzieć, że jesteś moim synem - uśmiechnąłem się złośliwie. - Wiekiem nie pasujesz, ale można napleść różnych głupstw. Będziesz miał dach nad głową, nie będziesz chodził głodny, w językach się będziesz praktykował, w matematyce... każdego dnia poznasz ciekawych ludzi. Jak się ze strażnikami zaprzyjaźnisz, będziesz miał z kim na miecze walczyć...
Zacząłem malować przed nim radości kupieckiego życia z taką pasją, jakbym wyrósł w kupieckim kramie i musiał stamtąd odejść z powodu nieszczęśliwego przypadku. Mark przestał płakać i zapytał:
- A czemu wy... czemu ty, Ilmar, nie zajmiesz się handlem?
- Ja... ja jestem wolnym ptakiem.
Mark uśmiechnął się.
- I dorosłym człowiekiem. Jasne? Mnie się nawet zbóje boją, ja wszędzie znajdę przytułek.
- Dziwny jesteś, Ilmar - powiedział poważnie Mark. - A ja początkowo myślałem, że z ciebie zręczny głupiec. Nie obrażaj się!
Ale mi przyłożył! Przełknąłem urazę:
- Co tu się obrażać? Złodzieje tacy właśnie są. Zręczni, sprytni i głupi. Choć byś nie wiem, jak skakał, koniec jest jeden: albo od suchot w kopalni, albo od żołnierskiego miecza.
Mark skinął głową.
- O tym właśnie mówię. Ty też znasz języki. I niejednego się w życiu uczyłeś. Przecież widziałem, jak trzymałeś nóż...
Drgnąłem.
- Walczyłem, chłopcze. Zdarzało się.
- Prostym żołnierzom nie daje się stalowej klingi - zaprotestował spokojnie Mark. - Zresztą, nie w tym rzecz. Ciebie naprawdę bandyci słuchają i strażnicy się obawiają. Nie siły się boją, lecz rozumu. I naprawdę nic innego w życiu nie poznałeś, jak tylko złodziejstwa?
- Złodzieje też bywają różni - odpowiedziałem, starając się zachować spokój. - Jeden czyści kieszenie ludziom na rynku, inny po trakcie z kiścieniem w ręku spaceruje, a jeszcze inni domy okradają.
- Ty tego nie robiłeś?
- Zdarzało się - przyznałem. - Z głodu człowiek niejedno robi. Ale ja mam inną specjalizację.
Mark czekał. Z jakiegoś powodu zdecydowałem się na szczerość.
- Ja kradnę to, co już do nikogo nie należy. Jak myślisz, dlaczego Ilmara Przebiegłego, o którego zręczności i powodzeniu śpiewają pieśni, nie powiesili na szubienicy?
- Wykupiłeś się - odpowiedział spokojnie Mark.
- Bez tego się nie obeszło - przyznałem. - Opowiedziałem coś niecoś sędziemu, gdy pisarz poszedł się odlać. Tylko gdyby skargę na mnie złożył jakiś lord, nic by mi nie pomogło. A tak - nie ma skrzywdzonych.
- Grabisz mogiły?
Głowa mu pracowała.
- Nie całkiem, chłopcze. Niedobrze niepokoić zmarłych. Wiesz, ile jest na świecie starych, opuszczonych miast? Miast, świątyń, kurhanów, grobowców? Przez wszystkich zapomnianych, nikomu niepotrzebnych. W grobowcach nie leżą nieboszczycy, lecz proch i nikomu moje złodziejstwo nie wyrządza krzywdy. Niełatwo znaleźć takie starożytne miejsca, jeszcze trudniej nienaruszone. A już zrobić tak, żeby nikogo na swój siad nie naprowadzić... wiesz, jak kiedyś żyli ludzie? Widziałeś kiedyś żelazne drzwi? Żelazne drzwi od grobowca, w którym leżą zmarli? A ja widziałem. Sił mi nie starczyło, żeby je wynieść, a tak... akurat bym tu siedział.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Zimne brzegi»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zimne brzegi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Zimne brzegi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.