Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi

Здесь есть возможность читать онлайн «Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zimne brzegi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zimne brzegi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zimne brzegi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zimne brzegi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zrobiłem krok do przodu. Bezszelestnie, nie zawiodły buty na drogim zamorskim kauczuku, wszystkie nawyki od razu powróciły, a chłopiec zastygł, trzymając mnie mocno za szyję i kuląc się, jakby starał się być lżejszy!

I wtedy sylwetka mniejszego strażnika poruszyła się i zaszczekała!

Idiota! Ale ze mnie idiota!

Przecież to jasne! Kto wyśle w nocy patrol złożony z trzech ludzi, skoro zgodnie z regulaminem można wysłać dwóch z psem?

- Kto idzie? - rozległo się od ściany. Głos wcale nie był senny, był przepalony, mocny. Nie rekrut fajtłapa, lecz doświadczony strażnik.

Już się nie kryjąc, postawiłem Marka na ziemię, pchnąłem w plecy, wyciągnąłem kindżał.

- Bierz ich, Chan!

No tak, jak nazwać rosyjskiego wilczura, jeśli nie chan...

Czarny cień skoczył w naszą stronę, wyciągnąłem przed siebie ręce z kindżałem. Gdy dzieliło nas już tylko pięć kroków, pies skoczył, chcąc wczepić się w gardło, tak jak go uczono.

Ale ja kucnąłem, podrzucając ręce do góry, łowiąc odsłonięty psi brzuch na stalowe ostrze.

Pies zaskowyczał, gdy metal rozpruł mu brzuch. Uderzyłem dobrze, a do ostrości klingi nikt nie mógłby się przyczepić. Rozprułem psa od gardła do samczych klejnotów, zalał mnie deszcz jego krwi, jakby się niebiosa rozwarły. Pies przeleciał przeze mnie, przewrócił Marka i spadł, miotając się w agonalnych konwulsjach. Chłopiec krzyknął przestraszony.

- Sukinsyny, zbóje! - zawył strażnik. Widocznie pojął, co się stało z psem i wściekł się. - Rozerwę was na strzępy, bandyci!

I wszystko byłoby w porządku, w ciemności strażnik szybko podzieliłby los swojego psa, ale jego towarzysz nie tracił czasu.

Rozległo się szuranie i noc rozstąpiła się przed światłem nowomodnej karbidowej lampy. Trudno o jaśniejsze światło.

Strażnicy mieli nas teraz jak na patelni - ja z kindżałem, cały we krwi, Mark na ziemi, odczołgujący się od podrygującego psa.

- Są tu obaj! - Powiedział strażnik z latarką. Głos nie był ani przestraszony, ani zły. To było najgorsze. W dodatku lampa nie miała lustra, co pozwalałoby jej świecić tylko w jedną stronę, lecz była okrągła. Nie wyrwiesz się z kręgu światła. Strażnik postawił lampę na ziemi i sięgnął do pasa.

Błysnęły pałasze. Dobre pałasze, może nie stalowe i nie tak ostre jak mój kindżał, ale ze cztery razy dłuższe.

Obaj ruszyli na mnie, myśląc pewnie, że Mark niczym im nie zagraża. A może z innego powodu. Strażnik z lampą szybko i krótko przypomniał swojemu towarzyszowi:

- Chłopaka nie rusz, nagroda...

Co to się dzieje, bracia złodzieje! Nie za mnie, Ilmara Przebiegłego, słynnego w całym Mocarstwie wyznaczono nagrodę, lecz za małego bastarda!

Zacząłem się cofać, odsuwając kindżał do ramienia, szykując się do rzutu. To ich na chwilę powstrzyma. Zbieg bez kindżału jest łatwą zdobyczą, ale dla tego, który zrobi pierwszy krok, to żadna pociecha.

- Ej, hołoto...

Mark stał nad nieruchomym psem i miał taki głos... głos prawdziwego arystokraty, któremu głupi strażnik zastąpił drogę. Żołnierze drgnęli i odwrócili się odruchowo.

Chłopak trzymał ręce w rozprutym psim brzuchu. Wyprostował się, składając dłonie w łódkę - wybacz mu, Siostro! - i machnął nimi, jak chlapiące się w wodzie dziecko.

Gęsta ciemna ciecz trysnęła w twarz strażników. Nie spodziewali się, że umyją się w psiej krwi.

- A... - wykrzyknął z irytacją strażnik, który spuścił na nas psa. Chwilę później po jego irytacji nie zostało nawet śladu - skoczyłem i dosięgłem ostrzem do jego arterii szyjnej. Co tam bryzgi psiej krwi... Teraz był od stóp do głowy zalany własną.

Drugiego strażnika nie zdążyłem zaatakować. Cofnął się, umiejętnie zasłaniając pałaszem, nie tracąc czasu na bezsensowny atak. Teraz siły były nierówne, on jeden, nas dwóch, a chłopca musiał zacząć liczyć, nie odważył się od niego odwrócić. Cofał się tyłem, wpatrzony w kindżał w moim ręku. Nasze spojrzenia spotkały się i w jego oczach zobaczyłem strach, wystarczający, aby zaryzykować pochylenie się i wyszarpnięcie z martwych rąk drugiego pałasza.

- Rzuć broń - powiedziałem. - Słowo Ilmara - nie tknę cię.

Naprawdę darowałbym mu życie. Gdyby rzucił broń i powiedział wszystko - gdzie są inne posterunki, ilu ludzi bierze udział w obławie, jaką nagrodę obiecano za Marka - gdyby powiedział, zostawiłbym go w ruinach, niech czeka na swój los.

Ale strażnik mi nie uwierzył. Cofał się dopóki mógł, a potem odwrócił się i zaczął biec, w biegu wyszarpując coś z kieszeni. W zapale walki pomyślałem, że to ręczny kulomiot.

Umiem rzucać nożami. W końcu to najbardziej złodziejska broń. Do tego kindżału jeszcze nie przywykłem, jeszcze nie próbowałem nim ciskać. Ale wyważony był świetnie, krew wrzała mi w żyłach i zdecydowałem się.

Kindżał wszedł między łopatki, strażnik przekoziołkował i upadł na ulicę. Leżał, wstrząsany drgawkami, ale nogi już go nie słuchały.

- Na jedenastu zdrajców - zakląłem.

Popatrzyłem na Marka, chcąc wyładować na kimś złość.

- Przecież mówiłem, żeby nie iść w góry - powiedział szybko chłopak. Ochłonąłem. Racja, to ja wybrałem drogę. A podczas walki Mark pokazał, że jest prawdziwym mężczyzną, a nie arystokratycznym mazgajem i żeby coś takiego wymyślić - krwią psich wnętrzności zalać oczy wrogom!

- Dziękuję, Mark - odezwałem się. - Znowu jestem twoim dłużnikiem.

Chłopiec popatrzył na psa i poprosił:

- Daj pałasz, Ilmar.

Podszedłem, podałem mu broń. Mark nachylił się i jednym zamachem przeciął psu gardło.

Słusznie. Pies żył, po prostu odrętwiał z bólu. Po co stworzenie męczyć. Niczemu nie jest winne.

Podszedłem do strażnika z gołymi rękami. Ten rozpaczliwym wysiłkiem przekręcił się na bok, popatrzył na mnie, wykrzywił się w złym uśmiechu... i podniósł rękę z krótką rurką.

To nie był kulomiot, tylko rakieta sygnałowa z samozapłonem. Strażnik ostatnim wysiłkiem ścisnął rurkę i w niebo pomknęła ognista strzała. Zrobiło mi się zimno w środku. Odchyliłem głowę i patrzyłem, jak nad miastem rozkwita czerwona gwiazda. Rakieta szybowała jeszcze przez pięć sekund, potem rozpadła się w pięknym, karnawałowym deszczu iskier.

Pochyliłem się nad strażnikiem, przykląkłem na jedno kolano i ze spóźnionym przerażeniem pojąłem, że gdyby poczekał, aż podejdę bliżej i strzelił mi rakietą w brzuch - byłoby po mnie. Koniec Ilmara Przebiegłego. A raczej - Pieczonego.

Jednak był dobrym strażnikiem. Zamiast wyrównywać rachunki z zabójcą, wolał dać sygnał towarzyszom.

- Koniec z tobą, zbóju - wyszeptał strażnik. - Liniowiec jutro wchodzi do zatoki... desant przeczesze całą wyspę. Będziesz pił własną krew...

- Nie łżyj przed śmiercią - powiedziałem, czując zimny dreszcz. - Dla dwóch katorżników arystokrata nie oderwie zadka od fotela...

Strażnik wyszczerzył się w strasznym przedśmiertnym uśmiechu i zamknął oczy.

Oto i ósmy z twojego tuzina, Ilmarze. Widzisz, jak Zbawiciel spogląda na ciebie z nieba? Niedługo westchnie i odwróci się...

- Jeśli Szare Kamizele wezmą się za wyspę, nawet mysiej nory nie przeoczą - odezwał się Mark z tyłu.

Odwróciłem się.

- Wierzysz mu? Orły nie łapą much, pretorianie nie polują na katorżników!

- A co to niby za liniowiec z desantem? - Chłopiec był niewzruszony. - Srebrzyste Piki są na Kaukazie, pomagają chanowi rosyjskiemu...

Przypomniałem sobie psi skok i wzdrygnąłem się.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zimne brzegi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zimne brzegi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Трикс (авторский сборник)
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Участковый
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Именем Земли
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Конкуренты
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Отзывы о книге «Zimne brzegi»

Обсуждение, отзывы о книге «Zimne brzegi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x