Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi

Здесь есть возможность читать онлайн «Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zimne brzegi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zimne brzegi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zimne brzegi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zimne brzegi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

- Złote Podkowy są w stolicy, Miedziane Hełmy nadal w Londynie, tam ciągle jest niespokojnie. Zostają tylko Szare Kamizele.

O najlepszych pretoriańskich oddziałach Domu Mark mówił z taką niedbałością, jak ja o przyjaciółkach przy kuflu piwa w knajpie. Galina pojechała na południe, Judi znowu wyszła za mąż, Natalie chora, jedna tylko gruba Marie gotowa Ilmara pocieszyć...

- Nie będą arystokraci...

Zamilkłem. Mark patrzył mi prosto w oczy. Przepraszająco, bezradnie. On też wiedział, kim są Szare Kamizele. To nie eleganciki na parady i warty honorowe, jak Złote Podkowy, ale prawdziwa bojowa siła Domu, każdy ze Słowem, każdy z kulomiotem, proch wąchali, krew pili, gotowi skoczyć w ogień i wodę, nie dla pieniędzy, bo po co arystokratom pieniądze, lecz dla sławy...

Mark wiedział to może nawet lepiej niż ja.

- Coś ty nawyprawiał, mały? - zapytałem.

- Jestem złodziejem, Ilmarze Przebiegły. Takim samym złodziejem jak ty. Tylko to, co ja ukradłem, warte jest bardzo, bardzo wiele.

Tym razem mu uwierzyłem. Odwróciłem ciało strażnika, wyjąłem z jego pleców nóż, wytarłem o mundur, podałem chłopcu.

- Weź. Ja wezmę pałasz.

- Niepotrzebnie się do ciebie przyczepiłem. - Powiedział nagle Mark. - Wiesz co, Ilmar, rozdzielmy się. Jeśli Szare Kamizele mnie pierwszego złapią, na ciebie już nie będą polować. Posiedzisz gdzieś w ukryciu i uciekniesz.

Przez sekundę zastanawiałem się, czy czasem chłopak nie ma racji. Potem pokręciłem głową. Jeśli nawet rzeczywiście główną zwierzyną jest Mark, mnie i tak nie dadzą spokoju. Od takiego wstydu jak wysadzenie na wyspie desantu arystokratów strażnicy dostaną amoku. Im też wystarczy sił, żeby przetrząsnąć góry i kopalnie.

- Uciekniemy razem - powiedziałem. - Przeszukaj kieszenie tamtego strażnika.

Mark nie spierał się. Ale najpierw dotknął ciała nieboszczyka i powiedział:

- Biorę jego śmierć na siebie, Zbawicielu.

Otworzyłem usta, ale było już za późno. Co teraz można powiedzieć. Mark miał takie prawo, w końcu razem walczyliśmy.

A ja od razu poczułem ulgę. Siedmiu to nie to samo co ośmiu. A czułem, że jeszcze przyjdzie mi przelać krew na tych przeklętych Smutnych Wyspach.

Rozdział czwarty,

w którym zastanawiam się, jaka śmierć jest weselsza, ale żadna mi się nie podoba

Ech, gdyby nie te Szare Kamizele! Ucieklibyśmy w góry i żadni strażnicy nie zdążyliby na rakietę sygnałową. Ale teraz... to tak jakby w czasie pożaru wcisnąć się w najdalszy kąt, żeby się jak najpóźniej usmażyć.

Jak jest pożar, to trzeba uciekać. Uciekać, nawet przez ogień, zanim rozpali się na całego.

Zdjąłem ze strażnika zieloną kurtkę, założyłem zamiast swojej. W kieszeniach nie było nic pożytecznego. W ubraniu drugiego Mark znalazł trzy drobne miedziane monety i jeszcze jedną rakietę sygnałową. Ani jedzenia, ani mapy... zresztą, po co im mapa, siedzą na Wyspach latami, wszystkie kąty tu znają.

Lampy nie braliśmy, po prostu zgasiłem ją, żeby nie ułatwiać wrogom pracy.

- Idziemy, nie ma się co rozsiadywać - rzuciłem.

Mark popatrzył na mnie pytająco. Westchnąłem.

- Nie, nie w góry. Pójdziemy do portu. A nuż się uda?

- Na statek?

- Chodź, nie ma czasu!

Próbowałem wyobrazić sobie, jak straż rozstawiła posterunki. Na wszelki wypadek przyjąłem najgorszy wariant - gdy oficerowie biegają z pianą na ustach, komendant wali ludzi po gębach, sierżanci kopniakami poganiają żołnierzy. Sieć była szczelna, ale nie na tyle, żeby się nie prześliznąć. Gdybyśmy zauważyli jeszcze jeden posterunek, szłoby się już zupełnie spokojnie...

Przeszliśmy ze sto metrów, gdy obok nas, przyczajonych w zaułku, zadudniły kroki. Biegło czterech, na szczęście bez psów, z dwoma lampami, jasne promyki ślizgały się po ruinach. Oceniłem kierunek i czas, i skręciliśmy bardziej w prawo. W samą porę, ominęliśmy kolejny patrol. Ci mieli psa. Dobrze, że ich podniecenie udzieliło się psu i zwierzę nas nie wyczuło.

Oho, teraz będzie ciężko. Znajdą ciała i zupełnie się wściekną. Wprawdzie z najbardziej niebezpiecznej strefy już się wydostaliśmy i wnyki złapały powietrze, za to skończyły się ruiny, a zaczęły slumsy. Gdzieniegdzie w oknach migotało światło. Dobrze chociaż, że po ulicach nikt się nie włóczył, wszyscy ukryli się za mocnymi drzwiami... boją się zbiegłych katorżników. To znaczy nas. Spojrzałem na Marka. W nierównym słabym świetle jego twarz wydawała się biała, ale usta miał mocno zaciśnięte, a spojrzenie żywe. Dobrze się trzyma. Pomyślałem, że można się o niego nie martwić.

Już prawie doszliśmy do portu, gdy z przedmieść z piskiem wystrzelono w niebo rakiety sygnalizacyjne. Trzy czerwone, jedna żółta, potem jeszcze jedna czerwona.

- Szyfr wojskowy - szepnąłem chłopcu. - Posterunek stracony, wroga nie stwierdzono.

Chłopiec nie odezwał się.

- Poczekaj tu - poleciłem. - Jeśli usłyszysz hałas... no, hałas to jeszcze nic takiego. Ale jeśli po hałasie minie dziesięć minut i ja nie przyjdę, uciekaj. Gdzie chcesz, niech ci Siostra pomoże, ja się będę trochę zapierał, ale potem na przesłuchaniu to już wszystko powiem, nie miej żalu.

Chłopiec skinął głową, dalej poszedłem sam. Miejsce miał dobre, za grubymi kolumnami, podtrzymującymi półokrągły balkon, w kompletnej ciemności. Szukać go tu nie będą, a przypadkiem nie zobaczą.

Chciałem wypatrzyć jakiś statek, szykujący się do wyjścia w morze, oraz zorientować się, jak się na niego dostać. Liczyłem, że uda nam się ukryć w ładowni i wyjść na pełne morze. Wtedy może dogadamy się z kapitanem. Miałem na kontynencie pewną skrytkę, trzymałem na czarną godzinę... ale czy może być czarniejsza?

Gdy wyszedłem na nabrzeże i popatrzyłem na port, zrozumiałem, że z moich planów nici. Oblał mnie zimny pot, zamarło serce.

Port był opasany jasnymi światłami. Bezpośrednio na ziemi postawiono karbidowe lampy, przy każdej siedział żołnierz, przechadzało się kilka patroli. W zatoce stał statek, z wyciągniętymi na całą długość linami, rzęsiście oświetlony, niczym w dniu imienin głowy Domu, z marynarzami na pokładzie.

Żołnierze wcale się nie kryli. Nie po to otoczyli port, żeby nas złapać - wiedzieli, że mała rybka w każdej sieci znajdzie dziurkę. Odstraszali nas od portu, dawali do zrozumienia - nie podchodźcie, nic z tego nie wyjdzie.

- Siostro Orędowniczko - wyszeptałem. - Za co tak? Czy jestem ostatnim gadem na ziemi? Czy nie przestrzegam przykazań?

Siostra milczała. Albo nie chciała, albo nie mogła pomóc. Siostra wszystkim pomaga, jednym mniej, innym bardziej. Widocznie dla mnie nastało to mniej.

W ciągu minuty przemknęło mi przez głowę dwadzieścia awanturniczych planów, ale wszystkie były niedostatecznie szalone. Nie przejdziemy. Nigdy. Nie przepełzniemy po kanałach, nie przepłyniemy wzdłuż brzegu, nie przemkniemy się w ubraniu zwykłego obywatela czy strażnika.

Koniec.

Do portu się nie przebijemy, a jutro do wyspy przypłynie liniowiec i wtedy dopiero zacznie się zabawa. Na brzeg wyjdą arystokraci w swoich kamizelach z szarej stali, których kulą nie przebijesz, wyprowadzą konie, przywykłe chodzić po górach i wlec się po błocie.

Wygonią wszystkich mieszkańców z domów, przeczeszą wyspę z psami...

Zajęczałem cichutko, ruszyłem z powrotem. Co teraz? I skąd taka panika, taka gorliwość? Dlaczego komendant wypuścił z rąk chwałę schwytania przestępców, żeby tylko nie wypuścić nas? Jakby już nie o honor szło, lecz o to, by głowę unieść!

Mark czekał na mnie pod balkonem. W milczeniu wyszedł, wziął za rękę, przytulił się na chwilę. Poczułem, jak wali mu serce. Denerwował się.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zimne brzegi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zimne brzegi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Трикс (авторский сборник)
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Участковый
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Именем Земли
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Конкуренты
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Отзывы о книге «Zimne brzegi»

Обсуждение, отзывы о книге «Zimne brzegi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x