Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi

Здесь есть возможность читать онлайн «Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zimne brzegi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zimne brzegi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zimne brzegi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zimne brzegi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

- Czyli miałem szczęście, że ci sił nie starczyło - zauważył Mark.

- Miałeś - przyznałem. Bardzo byłem ciekawy, czy mnie poprosi, żeby go wziąć na ucznia. Ja bym na jego miejscu poprosił. A dokładniej - w swoim czasie poprosiłem.

- Dlaczego mi to wszystko opowiadasz, Ilmar?

- To żadna tajemnica, Mark. Nie ja jeden taki jestem sprytny, może tylko mam więcej szczęścia od innych. To wszystko. No i co nieco wiem. Znam na przykład dawne języki.

Chłopiec milczał. Siedział, podciągając kolana do piersi, oparł o nie podbródek. Wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zamyślił. Twarz ma mądrą, to widać nawet pod brudem, rozmazanym łzami. Jeśli poprosi, żeby go wziąć na ucznia... no przecież go wezmę, wezmę jak nic! Mądry, nie podły i w dodatku ze Słowem! Gdybym ja znał Słowo... Co by to było! Zdjąłbym żelazne wrota z zawiasów i wysłał w Chłód. A potem...

Sparzyła mnie spóźniona myśl.

- Mark, a możesz coś jeszcze do Chłodu schować?

Popatrzył na mnie smutno. Jakbym powiedział jakąś straszną głupotę, oderwał go od ważnych myśli.

- Żelazną cegiełkę?

- Na przykład. Niejedną.

- Nie, Ilmar. Słowo honoru - Słowo jest nie to - uśmiechnął się - albo do swojego prościutkiego kalamburu, albo na widok mojej zasmuconej twarzy. Załóżmy, że do kalamburu.

- Ciężko byłoby nieść?

- Nie, coś ty. Na Słowo możesz wziąć, co chcesz, nie czujesz różnicy. Rzecz w tym, jakie jest Słowo.

- Jasne. Twoje jest słabe.

- Nie chodzi o siłę, przecież mówię. I od Słowa zależy, i od człowieka. Może ktoś inny z tym samym Słowem mógłby wziąć te sztabki.

Mark zamilkł i skulił się pod moim spojrzeniem.

A ja musiałem kilka razy głęboko odetchnąć, przypomnieć sobie, co Siostra przykazała i wyobrazić sobie piekło, do którego Zbawiciel nikczemników wysyła.

- Wiesz co, Mark... chodźmy stąd. Jak najdalej od tych sztabek.

Podniosłem się, pomogłem wstać chłopcu. Chodził już całkiem nieźle, nawet się nie krzywił. Może ze strachu.

- Gdyby nas złapali... nie chlapnij czasem strażnikom o Słowie - poradziłem. - Widziałem kiedyś człowieka, z którego chcieli Słowo wyciągnąć...

- Ilmar...

Wyjąłem pochodnię - już zaczęła trzeszczeć i dymić, i spojrzałem na Marka. Przez te chwile chłopiec jakby podrósł ze trzy lata.

- Dziękuję, Ilmar. Niech ci się Siostra odwdzięczy. Nigdy tego nie zapomnę. Zrobię dla ciebie, co zechcesz, przysięgam na Zbawiciela!

Nie łapałem go za język i nie prosiłem o Słowo. Zamiast tego poklepałem po ramieniu i zacząłem wchodzić po drabince. Kindżał trzymałem w zębach, przezornie podwijając język. Przezorność i ostrożność wybawia z wielu bied.

Gdyby jeszcze Mark to rozumiał...

Mark szedł z tyłu z pochodnią. Kulał i sapał, ale szedł dość szybko. A ja skradałem się z przodu, poza kręgiem światła. Bezszelestnie, nikt nie usłyszy. Nawet gdyby w domu była zasadzka - rzucą się na chłopaka, a wtedy ja pozwolę popracować kindżałowi.

Ale w domu nikogo nie było. Najwidoczniej moje chwyty zadziałały. Szczurze łajno zmyliło psy, gałązka zamiotła ślady. Strażnicy poszli dalej, wpadli do kanału i pomyśleli, że dalej uciekaliśmy wodą...

Pod drzwiami poczekałem na Marka. W milczeniu odebrałem pochodnię, zadeptałem ją. Mocno wziąłem chłopca za rękę i poprowadziłem za sobą. Było ciemno, bardzo ciemno, chmury zasłoniły księżyc. Znowu trzeba dziękować Siostrze. W ciemności strażnicy nie są dla mnie przeciwnikami. Ja widzę kontury domów, żołnierz nieprzeniknioną ciemność.

- Dobrze się składa - szepnąłem Markowi na ucho. - Teraz pójdziemy w góry. Posiedzimy tam ze dwa tygodnie i ruszymy do portu. Marynarzowi każdy grosz się przyda. Zapłacimy, ukryją nas i przewiozą.

Mark pokręcił głową.

- Nie! Nie możemy w góry!

- Dlaczego? Boisz się mnie?

- Ja... Ilmar, będą mnie szukać!

- Najwyżej tydzień. Bo żołnierze nie mają nic innego do roboty jak się po górach...

- Ilmar, kochany! - chwycił mnie za rękę, wbił paznokcie do bólu. - Przecież jesteś mądry! Uwierz mi! Trafiłem na katorgę przez pomyłkę! Jak zrozumieją, co się stało, wyślą za mną! Całe wyspy przeszukają, góry przekopią, kopalnie wywrócą na nice... Ilmar, uwierz mi, Ilmar!

Osłupiałem. A Mark trzymał mnie i szeptał bez przerwy:

- Przecież ja wiem, ty znasz się na ludziach. To pomyśl, czy mówię prawdę czy nie!

- Czy ty wiesz, co mówisz? Dlaczego mieliby cię tak szukać?

Mark jęknął cicho. Powiedział beznadziejnie:

- No, bo...

Zasłoniłem mu usta dłonią - za bardzo podniósł głos - i zapytałem:

- Chłopcze, a co radzisz mi zrobić? Wyciąć wszystkich żołnierzy w pień i przejąć władzę na Wyspach? Wziąć statek szturmem i wciągnąć na maszt czarną flagę? Porwać szybowiec z twierdzy i odlecieć niczym ptaki?

- Można szybowiec.

- I poprosimy awiatora, żeby nas zawiózł, gdzie zechcemy?

- Sam będę sterował. Umiem.

- Zwariowałeś... - potrząsnąłem lekko chłopcem. - Sterowania szybowcem uczą się najlepsi z najlepszych przez siedem lat! To nie strzelanie z kulomiotu, to nauka subtelna, nawet w Domu nie każdy ją zna!

- Ja znam!

- Mark - postarałem się, żeby w moim głosie pojawiła się cała surowość, którą dała mi natura, choć muszę przyznać, że to nie było trudne. - Nie mam zamiaru się wygłupiać, nie włożę głowy w pętlę. Nie chcesz iść w góry, to idź gdzie chcesz. Nóż ci... nie, noża ci nie oddam. Tobie nie pomoże, ale mnie uratuje. Poza tym jesteś wolny. Decyduj.

Chlipnął.

- Mark! - Ja... ja pójdę z tobą.

- Bardzo dobrze. Mądry chłopiec. Chodź.

Ruszyliśmy ulicą i Mark prawie od razu się uspokoił. Nie tracił sił na łzy, nie hałasował. Zacząłem podejrzewać, że wszystkie te szlochy były wyłącznie po to, żeby mnie wzruszyć.

Nie, przyjacielu. Widzi Zbawiciel, że nie jestem zły. Może nawet dobry. Ale nie mam zamiaru umierać przez czyjąś głupotę.

W górach nikt nas nie dostanie i z głodu nie umrzemy. Na wzgórzach jest tyle królików co na bagnach komarów. Zimna też można się nie bać. Smutne Wyspy są ciepłe, to nie kontynent. Posiedzimy trochę w górach, dojdziemy do wybrzeża, znajdziemy statek z żądnym zysku kapitanem, wrócimy do domu. Jak chłopak zmądrzeje, to naprawdę go nie zostawię, załatwię mu miejsce przy jakimś żaku albo Żydzie. Wszystko będzie dobrze, skoro Siostra nas z transportu wyciągnęła, to co teraz za problem...

Za bardzo się rozluźniłem. Wyczułem zasadzkę na dziesięć kroków, a powinienem na pięćdziesiąt. Zresztą, zasadzka była porządna - trzy sylwetki zastygłe nieruchomo pod ścianą, dwie duże, jedna mniejsza. W milczeniu, bez gadania, bez palenia. Albo doświadczeni wojacy, albo nadgorliwi rekruci.

Zamarłem, do bólu ścisnąłem dłoń Marka. Chłopiec zrozumiał, znieruchomiał.

Ale pasztet. Jeszcze nas nie usłyszeli, może zadrzemali wszyscy trzej? Ale czy to długo? Chłopak nadepnie na gałązkę albo otworzy usta...

Bardzo powoli pochwyciłem Marka pod kolana, wziąłem na ręce. Nie ufałem jego krokom, wolałem sam pójść za dwóch.

Żeby tylko się nie odzywał, żeby poczekał z pytaniami!

Mark jakby oniemiał. Nawet przestał oddychać. I właśnie jego zrozumienie, jego zaufanie mnie wystawiły. Zamiast się cofnąć, postanowiłem przejść obok patrolu. Jak wyjdziemy za pierścień obławy, od razu będzie łatwiej. Rano strażnicy zameldują, że obok nich nikt nie przechodził, zaczną przeczesywać ruiny. A wtedy my już będziemy daleko!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zimne brzegi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zimne brzegi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Трикс (авторский сборник)
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Участковый
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Именем Земли
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Конкуренты
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Отзывы о книге «Zimne brzegi»

Обсуждение, отзывы о книге «Zimne brzegi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x